Chusteczka w Magii Codzienności: Opowieść o Miłości, Rozczarowaniu i Przebaczeniu
– Znowu chrapie! – pomyślałam z irytacją, patrząc na zegarek. 2:17. Znowu nie zasnę. Przekręciłam się na drugi bok, próbując nie zrzucić z siebie kołdry. W ciemności słychać było tylko miarowe pochrapywanie Andrzeja. Mój mąż spał spokojnie, a ja leżałam z szeroko otwartymi oczami, czując narastającą złość i bezradność.
– Może powinnam spać w osobnym pokoju? – przebiegło mi przez głowę. Ale przecież tak robią tylko ludzie, którzy się już nie kochają… Czy my się jeszcze kochamy?
W myślach zaczęłam wyliczać wszystkie drobne i większe przewinienia Andrzeja. Jak wtedy, gdy zapomniał o moich urodzinach i przyniósł kwiaty dzień później, tłumacząc się pracą. Albo kiedy podczas rodzinnej kolacji jego matka znów wbiła mi szpilę: „No, Magda, może w końcu nauczysz się gotować rosół tak jak moja mama?” A on tylko się uśmiechnął i zmienił temat.
Zawsze był taki – łagodny, spokojny, ale nigdy nie stawał po mojej stronie. Nawet kiedy jego siostra, Kinga, zarzucała mi rozrzutność, bo kupiłam sobie nową sukienkę na komunię syna. „Po co ci to? Przecież masz już jedną czarną!” – mówiła z przekąsem. Andrzej tylko wzruszał ramionami.
Zostaliśmy sami w domu. Dzieci dorosły – Tomek wyjechał do Wrocławia na studia, a Ola mieszka z chłopakiem w Katowicach. Nagle zrobiło się cicho. Za cicho. Każdy wieczór wyglądał tak samo: on przed telewizorem, ja z książką albo telefonem. Czasem rozmawialiśmy o rachunkach albo o tym, co trzeba kupić na obiad.
– Co się z nami stało? – szepnęłam w ciemności.
Nagle poczułam łzy pod powiekami. Przecież kiedyś było inaczej! Przypomniałam sobie dzień, kiedy go poznałam. Byłam wtedy studentką polonistyki na Uniwersytecie Śląskim. Miałam dwadzieścia jeden lat i świat przede mną stał otworem – przynajmniej tak mi się wydawało.
Tego dnia padał deszcz. Wróciłam z zajęć przemoczona do suchej nitki. W domu czekała na mnie mama z pretensjami:
– Znowu nie kupiłaś chleba? Ile razy mam ci powtarzać!
– Przepraszam, zapomniałam…
– Ty zawsze wszystko zapominasz! – krzyczała.
Wybiegłam z mieszkania na klatkę schodową i zaczęłam płakać. Nie miałam dokąd pójść, więc szłam bez celu po osiedlu. Wtedy zobaczyłam go pierwszy raz – stał pod sklepem spożywczym, trzymając w ręku parasol.
– Przepraszam… wszystko w porządku? – zapytał cicho.
– Tak… – pociągnęłam nosem i odwróciłam głowę.
– Chyba nie bardzo…
Wyciągnął z kieszeni czystą chusteczkę i podał mi ją z nieśmiałym uśmiechem.
– Proszę…
Wzięłam ją bez słowa. Pachniała proszkiem do prania i czymś jeszcze – może jego domem? Może bezpieczeństwem?
– Dziękuję…
– Chodź, odprowadzę cię do domu – zaproponował.
Szliśmy razem w milczeniu przez mokre chodniki Chorzowa. Od tego dnia wszystko się zmieniło. Spotykaliśmy się codziennie – najpierw na kawie w barze mlecznym przy rynku, potem na długich spacerach po Parku Śląskim.
Pokochałam go za to, że był inny niż wszyscy faceci, których znałam. Nie był głośny ani pewny siebie. Był cichy, trochę niezdarny, ale zawsze miał dla mnie czas.
Kiedy powiedziałam mamie, że się spotykam z Andrzejem, tylko prychnęła:
– Ten z tej biednej rodziny spod Bytomia? Co on ci może dać?
Nie obchodziło mnie to wtedy. Byliśmy szczęśliwi.
Wróciłam myślami do teraźniejszości. Andrzej przekręcił się na drugi bok i przestał chrapać. Cisza była jeszcze bardziej nieznośna niż jego chrapanie.
Czy naprawdę chciałam być sama? Czy to wszystko już się skończyło?
Przypomniałam sobie naszą pierwszą poważną kłótnię – o pieniądze. Byliśmy wtedy młodym małżeństwem z dwójką małych dzieci i kredytem na mieszkanie w Tychach. On pracował jako kierowca autobusu miejskiego, ja dorabiałam jako nauczycielka polskiego na pół etatu.
– Nie stać nas na wakacje! – krzyczał Andrzej.
– Ale dzieci potrzebują odpoczynku! Nie możemy ciągle siedzieć w domu!
– A kto za to zapłaci? Ty?
Pamiętam, jak wtedy pierwszy raz pomyślałam: może on ma rację? Może jestem zbyt wymagająca?
Z czasem nauczyliśmy się godzić kompromisem – raz jeździliśmy nad jezioro do cioci Krysi pod Częstochową, innym razem zostawaliśmy w domu i robiliśmy piknik na balkonie.
Ale potem przyszły inne problemy: choroba Tomka, kiedy miał siedem lat – zapalenie płuc i dwa tygodnie w szpitalu; śmierć mojego ojca; utrata pracy przez Andrzeja podczas pandemii; kłótnie o teściową, która ciągle dzwoniła i mówiła mi, jak mam wychowywać dzieci.
Najgorszy był czas po śmierci taty. Mama zamknęła się w sobie i przestała ze mną rozmawiać. Andrzej próbował mnie pocieszać:
– Magda… wiem, że jest ci ciężko…
Ale ja tylko płakałam i krzyczałam:
– Ty nic nie rozumiesz! Twój ojciec żyje!
Odwrócił się wtedy i wyszedł z domu na kilka godzin. Wrócił późno w nocy i położył mi na stole czekoladę Wedla i małą karteczkę: „Kocham cię”.
Wtedy znów poczułam tę magię codzienności – drobiazgi, które sprawiają, że chce się żyć dalej.
Teraz leżę obok niego i myślę: czy potrafię mu wybaczyć te wszystkie drobiazgi? Czy on potrafi wybaczyć mi moje pretensje?
Nagle usłyszałam cichy szept:
– Magda… śpisz?
Udawałam przez chwilę, że śpię, ale on dotknął mojej ręki.
– Przepraszam za to chrapanie… wiem, że ci przeszkadza…
Poczułam łzy pod powiekami.
– To nie o chrapanie chodzi…
Odwrócił się do mnie i spojrzał prosto w oczy.
– To o nas?
Skinęłam głową.
– Boję się… że już nic nas nie łączy…
Andrzej przytulił mnie mocno.
– Magda… ja też się boję. Ale chcę spróbować jeszcze raz. Może pojedziemy gdzieś razem? Tak jak kiedyś?
Uśmiechnęłam się przez łzy.
– Może nad jezioro do cioci Krysi?
Zaśmiał się cicho.
– Albo do Parku Śląskiego…
Przytuliliśmy się mocno. Poczułam jego ciepło i zapach proszku do prania na piżamie – ten sam zapach co wtedy, gdy podał mi chusteczkę pod sklepem.
Może magia codzienności polega właśnie na tym, żeby nie zapominać o tych drobiazgach? Może warto czasem wyciągnąć rękę po chusteczkę zamiast liczyć przewinienia?
Czy wy też czasem czujecie się zagubieni w codzienności? Czy potraficie odnaleźć magię w zwykłych chwilach?