Zbierasz to, co zasiejesz: Jak miesiąc na ryżu zmienił nasze małżeństwo

– Naprawdę uważasz, że nie stać nas na nic więcej niż ryż? – zapytałam Pawła, patrząc mu prosto w oczy. W kuchni pachniało jeszcze wczorajszą zupą, ale na stole leżał tylko wielki, plastikowy worek ryżu. Paweł wzruszył ramionami, jakby to była najprostsza rzecz na świecie.

– Przesadzasz, Anka. W Azji ludzie jedzą ryż codziennie i żyją. Przeżyjemy miesiąc, zobaczysz.

Zacisnęłam zęby. Od miesięcy kłóciliśmy się o pieniądze. Inflacja, kredyt hipoteczny, dzieci – wszystko narastało jak fala, która zaraz miała nas zalać. Ale to jego lekceważenie, ta pewność siebie… Nie mogłam tego znieść.

– Dobrze – powiedziałam cicho. – Skoro tak uważasz, przez miesiąc będziemy jeść tylko ryż.

Nie spodziewał się tego. Widziałam w jego oczach cień niepokoju, ale nie cofnął się. „Zobaczymy, kto pierwszy pęknie”, pomyślałam.

Pierwszy dzień był nawet zabawny. Dzieci – Zosia i Kuba – śmiały się z „ryżowego śniadania”. Paweł żartował, że czuje się jak mnich buddyjski. Ale już wieczorem atmosfera zgęstniała. Zosia poprosiła o kanapkę z serem. Kuba marzył o naleśnikach. Odpowiedziałam spokojnie:

– Tata mówił, że ryż wystarczy.

Paweł rzucił mi krótkie spojrzenie. Widziałam w nim irytację, ale milczał.

Drugi dzień był gorszy. Dzieci zaczęły marudzić. Ja sama czułam się winna, ale nie mogłam się wycofać. To była moja zemsta za wszystkie razy, kiedy Paweł mnie ignorował, kiedy mówił, że przesadzam z wydatkami na jedzenie, kiedy wyśmiewał moje obawy.

– Mamo, ja nie chcę już ryżu! – płakała Zosia przy śniadaniu.

– Kochanie, musimy wytrzymać – odpowiedziałam łagodnie, choć serce mi pękało.

Wieczorem Paweł próbował mnie przekonać:

– Anka, dzieci są głodne. Może jednak kupimy coś innego?

– Przecież mówiłeś, że ryż wystarczy – odpowiedziałam chłodno.

Trzeci dzień był już prawdziwą próbą sił. Dzieci były rozdrażnione, ja zmęczona i głodna. Paweł zaczął przynosić do domu ulotki z promocjami w Biedronce i Lidlu. Przeglądał je ukradkiem przy stole.

– Może jednak… – zaczął któregoś wieczoru.

– Nie – przerwałam mu. – To był twój pomysł.

Czwarty dzień przyniósł pierwszą poważną kłótnię. Paweł wrócił z pracy wściekły.

– To chore! – krzyknął. – Dzieci są głodne przez twoją głupią dumę!

– Moja duma? To ty powiedziałeś, że damy radę!

Zosia schowała się pod stół i płakała. Kuba zamknął się w swoim pokoju. Poczułam się jak potwór.

Piątego dnia dzieci odmówiły jedzenia. Zosia miała gorączkę. Zadzwoniłam do pediatry; powiedział, że to pewnie stres i monotonna dieta.

– Anka, proszę cię… – Paweł był już zupełnie inny. Zniknął jego sarkazm i pewność siebie.

Usiadłam na łóżku i rozpłakałam się pierwszy raz od lat. Czy naprawdę chciałam udowodnić mu coś kosztem dzieci?

Szóstego dnia kupiłam jabłka i chleb. Położyłam je na stole bez słowa. Dzieci rzuciły się na jedzenie jak wygłodniałe zwierzątka.

Paweł patrzył na mnie długo.

– Przepraszam – powiedział cicho. – Myliłem się.

Nie odpowiedziałam od razu. W mojej głowie kłębiły się myśli: czy naprawdę warto było aż tak daleko się posunąć? Czy moja zemsta była sprawiedliwa?

Przez kolejne dni powoli wracaliśmy do normalności. Ale coś między nami pękło. Paweł stał się bardziej ostrożny w słowach, ja mniej uparta w sporach o pieniądze. Dzieci długo jeszcze wspominały „ryżowy tydzień” jako najgorszy czas w swoim życiu.

Czasem patrzę na Pawła i zastanawiam się: czy naprawdę musieliśmy przejść przez taki kryzys, żeby nauczyć się rozmawiać? Czy zemsta daje ulgę… czy tylko zostawia blizny?

Może czasem lepiej odpuścić niż wygrać za wszelką cenę? Co wy byście zrobili na moim miejscu?