Kiedy przeszłość puka do drzwi: Moja córka zniknęła, a ja zostałam z wnuczką i tysiącem pytań
— Babciu, mogę wejść? — usłyszałam cichy głosik zza drzwi, gdy wichura szarpała gałęziami starej lipy pod oknem. Była druga w nocy. Serce mi stanęło. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam Zosię, moją ośmioletnią wnuczkę, przemokniętą do suchej nitki, z plecakiem i przerażeniem w oczach.
— Gdzie jest mama? — zapytałam, próbując ukryć drżenie głosu.
Zosia spuściła wzrok. — Mama powiedziała, że muszę tu przyjść. Że ona zaraz wróci…
Wciągnęłam ją do środka, otuliłam kocem i podałam gorącą herbatę. W głowie kłębiły mi się myśli: Co się stało? Dlaczego Ania zostawiła dziecko w środku nocy? Czy coś jej grozi?
Telefon Ani milczał. Pisałam wiadomości, dzwoniłam — bez odpowiedzi. W końcu usiadłam przy kuchennym stole, patrząc na Zosię, która zasypiała wtulona w poduszkę. Przypomniałam sobie nasze ostatnie rozmowy z Anią — pełne napięcia, niedopowiedzeń. Odkąd rozstała się z ojcem Zosi, wszystko było trudniejsze. Czułam, że coś ukrywa, ale nie chciała ze mną rozmawiać.
Rano zadzwoniłam do szpitali i na policję. — Proszę pani, na razie nie mamy informacji o żadnym wypadku ani zgłoszeniu zaginięcia — usłyszałam. Próbowałam zachować spokój dla Zosi, ale w środku rozdzierał mnie strach.
Przez kolejne dni żyliśmy jak w zawieszeniu. Zosia chodziła do szkoły, ja do pracy w bibliotece, ale wszystko było inne. Każdy dźwięk telefonu sprawiał, że serce podskakiwało mi do gardła. Sąsiedzi zaczęli szeptać: „Słyszałaś? Ania zniknęła…”, „Może uciekła za granicę?”, „Może coś jej się stało?”.
Pewnego wieczoru Zosia podeszła do mnie z zeszytem. — Babciu, mogę ci coś pokazać?
Otworzyła na stronie zapisanej dziecięcym pismem:
„Mama płakała. Mówiła, że nie da już rady. Że wszystko ją boli w środku. Że mnie kocha, ale musi wyjechać.”
Łzy napłynęły mi do oczu. Czy naprawdę nie zauważyłam, jak bardzo Ania cierpiała? Czy byłam zbyt surowa, zbyt wymagająca? Przypomniałam sobie nasze kłótnie: „Ania, musisz być silna dla Zosi!”, „Nie możesz się poddawać!”, „Inni mają gorzej!” — powtarzałam jej to jak mantrę, nie słysząc jej cichego wołania o pomoc.
Zosia zaczęła mieć koszmary. Budziła się z krzykiem: „Mamo! Nie zostawiaj mnie!”. Przytulałam ją mocno, ale czułam się bezradna. Nie wiedziałam, jak jej pomóc.
Pewnego dnia przyszła do mnie sąsiadka, pani Halina.
— Słuchaj, Marysiu… Może powinnaś porozmawiać z psychologiem? Dla Zosi… i dla siebie też.
Zgodziłam się niechętnie. Wydawało mi się to oznaką słabości — przecież zawsze radziłam sobie sama. Ale już nie dawałam rady.
Na pierwszej wizycie psycholog zapytała:
— Co pani czuje wobec córki?
Zamilkłam. Wstydziłam się przyznać: gniewu, żalu, poczucia winy. — Czuję… że ją zawiodłam — wyszeptałam w końcu.
— A wobec wnuczki?
— Boję się, że też ją skrzywdzę — odpowiedziałam szczerze.
Psycholog spojrzała na mnie łagodnie. — To dobrze, że pani to widzi. Teraz możemy zacząć pracować nad tym, żeby było inaczej.
Zosia coraz częściej pytała o mamę.
— Babciu, czy mama wróci?
— Nie wiem, kochanie… Ale bardzo bym tego chciała.
Czułam się rozdarta między nadzieją a rozpaczą. Każdego dnia przeglądałam stare zdjęcia Ani: uśmiechnięta dziewczynka na rowerze, nastolatka z gitarą na koloniach, młoda mama tuląca Zosię po porodzie… Gdzie popełniłam błąd? Czy mogłam zrobić coś inaczej?
Po miesiącu przyszło pismo z sądu: tymczasowa opieka nad Zosią została przyznana mnie. Musiałam stawić czoła nowej rzeczywistości: zebrania w szkole, wizyty u lekarza, rozmowy z nauczycielami. Czułam się jak oszustka — to nie ja powinnam być matką tego dziecka.
Pewnego wieczoru zadzwonił telefon. Numer zastrzeżony.
— Mamo…
Głos Ani był cichy i drżący.
— Aniu! Gdzie jesteś?! Co się stało?!
— Przepraszam… Nie mogłam inaczej… Potrzebowałam czasu… Jestem w Krakowie u koleżanki… Musiałam odpocząć…
— Aniu! Zosia tęskni! Ja… ja też! Dlaczego nic nie powiedziałaś?
— Bałam się… że mnie znienawidzisz… że powiesz, że jestem złą matką…
Płakałyśmy obie przez telefon.
— Wrócisz?
— Jeszcze nie teraz… Ale będę dzwonić… Proszę, zaopiekuj się Zosią…
Po tej rozmowie długo nie mogłam zasnąć. Z jednej strony ulga — żyje! Z drugiej — gniew i żal: jak mogła zostawić własne dziecko?
Zosia zaczęła rysować obrazki: ona i mama trzymające się za ręce; dom z napisem „Miłość”; czasem dom bez okien i drzwi.
W szkole nauczycielka zaprosiła mnie na rozmowę.
— Pani Marysiu, Zosia jest bardzo zamknięta w sobie… Może warto pomyśleć o terapii?
Zgodziłam się bez wahania.
Terapia pomogła nam obu. Uczyłyśmy się mówić o emocjach, słuchać siebie nawzajem. Zosia zaczęła opowiadać o swoich lękach: „Boje się, że mama już nigdy nie wróci”, „Boje się być sama”.
Ja też zaczęłam mówić o swoich uczuciach: „Boje się, że cię zawiodę”, „Tęsknię za twoją mamą”.
Minęły trzy miesiące. Ania dzwoni regularnie, czasem wysyła listy do Zosi. Nadal nie wróciła.
Czasem myślę: czy mogłam być lepszą matką? Czy moje wymagania nie były zbyt wielkie? Czy umiałam słuchać Ani tak naprawdę?
Dziś siedzimy z Zosią przy stole i układamy puzzle. Ona nagle pyta:
— Babciu… a ty czasem płaczesz?
Patrzę jej w oczy i odpowiadam:
— Tak, kochanie. Ale płacz pomaga oczyścić serce.
A potem myślę: czy każda matka musi kiedyś zawieść swoje dziecko? Czy można naprawić to, co zostało złamane? Może wy też macie podobne doświadczenia? Jak poradzić sobie z poczuciem winy i nauczyć się kochać mimo wszystko?