„Nie chcę dzieci” – historia o miłości, rodzinie i samotności w polskiej rzeczywistości

– Dlaczego tak na mnie patrzysz? Tak, nie chcę mieć dzieci. Czy nie jest nam dobrze we dwoje? – zapytałam Michała, a w moim głosie drżała nuta rozpaczy i buntu. Stałam przy kuchennym oknie, patrząc na szare podwórko bloku na warszawskim Ursynowie. Był listopad, a deszcz bębnił o parapet jakby chciał zagłuszyć nasze myśli. Michał siedział przy stole, z dłonią zaciśniętą na kubku zimnej już kawy.

– To nie tak, Lena… Po prostu… – zaczął cicho, ale urwał. Widziałam w jego oczach zawód i coś jeszcze – może strach? Może gniew? – Wszyscy mają dzieci. Moi rodzice pytają co tydzień. Twoja mama też…

– A ja nie jestem „wszyscy”! – przerwałam mu ostro. – Nie chcę być matką tylko dlatego, że tak wypada! Nie czuję tego. Nie chcę…

Wiedziałam, że ta rozmowa musi się kiedyś wydarzyć. Odkładałam ją miesiącami, udając przed sobą i przed nim, że mamy czas. Ale czas się skończył. Wczoraj teściowa zadzwoniła po raz kolejny.

– Leno, kochanie, kiedy wreszcie będziecie mieli dzidziusia? Wiesz, że Michał byłby cudownym ojcem… – jej głos był słodki jak lukier na pączkach z Bliklego, ale czułam w nim żelazną presję.

– Mamo, to nasza sprawa – odpowiedziałam wtedy chłodno i odłożyłam słuchawkę.

Dziś rano zadzwoniła moja własna matka.

– Lena, nie rozumiem cię. Zawsze marzyłaś o dużej rodzinie! Co się z tobą dzieje? Ojciec się martwi…

Nie marzyłam. To ona marzyła za mnie.

Michał milczał długo. W końcu westchnął i spojrzał na mnie z rezygnacją.

– A jeśli ja chcę dziecka? Jeśli to dla mnie ważne?

Zacisnęłam powieki. Bałam się tej odpowiedzi od miesięcy.

– Michał… Ja cię kocham. Ale nie mogę żyć wbrew sobie. Nie mogę być matką tylko dlatego, że ty tego chcesz. Przepraszam…

Wyszedł wtedy z kuchni bez słowa. Zostałam sama z szumem lodówki i ciężarem własnych myśli.


Nie zawsze byłam taka stanowcza. Kiedy poznałam Michała na studiach, wydawało mi się, że świat stoi przede mną otworem. On był czuły, zabawny, miał wielkie plany: dom pod Warszawą, dwójka dzieci, pies i ogródek z malinami. Ja chciałam podróżować, pisać książki, mieć wolność i święty spokój. Ale zakochałam się w nim do szaleństwa i uwierzyłam, że można pogodzić wszystko.

Po ślubie przez chwilę było cudownie. Mieszkaliśmy w wynajmowanym mieszkaniu na Mokotowie, wieczorami chodziliśmy do kina albo na spacery po Łazienkach. Ale potem zaczęły się pytania: „Kiedy dziecko?”, „Czemu jeszcze nie jesteś w ciąży?”, „Czy coś jest nie tak?”

Najgorsza była teściowa. Pojawiała się bez zapowiedzi z torbami pełnymi pieluch i śpioszków „na przyszłość”. Pewnego dnia znalazłam w naszej łazience test ciążowy – nowy, jeszcze zapakowany.

– To od mamy – powiedział Michał bezradnie. – Myśli, że może ci się przyda…

Czułam się jak zwierzę w klatce.


Pewnego wieczoru wróciłam do domu późno po spotkaniu autorskim w Empiku. Michał siedział w salonie z jego matką i moją mamą. Atmosfera była gęsta jak powietrze przed burzą.

– Lena, musimy porozmawiać – zaczęła teściowa tonem nieznoszącym sprzeciwu.

– O czym?

– O twoim egoizmie! – wybuchła moja matka niespodziewanie. – Myślisz tylko o sobie! Michał chce dziecka! My chcemy wnuka!

Spojrzałam na Michała błagalnie, ale on tylko spuścił wzrok.

– To moje życie! – krzyknęłam nagle. – Moje ciało! Moja decyzja!

Teściowa zerwała się z fotela.

– Jesteś samolubna! Zniszczysz mu życie!

Wybiegłam wtedy z mieszkania na klatkę schodową i długo płakałam na zimnych schodach.


Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Michał zamknął się w sobie. Przestał ze mną rozmawiać o przyszłości. Zaczął zostawać dłużej w pracy, wracał późno i kładł się spać bez słowa.

Pewnej nocy usłyszałam jego rozmowę przez telefon:

– Nie wiem już co robić… Tak bardzo chciałem rodziny… Nie poznaję jej…

Następnego dnia znalazłam go pakującego walizkę.

– Wyprowadzam się do rodziców na jakiś czas – powiedział cicho. – Muszę to przemyśleć.

Nie zatrzymałam go. Nie miałam już siły walczyć.


Zostałam sama w pustym mieszkaniu. Przez kilka tygodni żyłam jak automat: praca-dom-praca-dom. Unikałam telefonów od rodziny. Przyjaciółki próbowały mnie pocieszać:

– Może zmienisz zdanie? Zobaczysz dzieci znajomych i zapragniesz swojego…
– A jeśli nie? – pytałam szeptem.
– To będziesz żałować całe życie!

Ale ja nie żałowałam. Żałowałam tylko tego, że nikt nie próbował mnie zrozumieć.


Po kilku miesiącach Michał wrócił po swoje rzeczy.

– Lena… Ja cię kocham. Ale nie potrafię żyć bez nadziei na rodzinę…
– Rozumiem – odpowiedziałam spokojnie, choć serce mi pękało.

Podpisałam papiery rozwodowe bez łez.


Minęły dwa lata. Mieszkam sama na Pradze, mam kota i piszę książki dla dzieci – ironia losu? Czasem spotykam Michała na mieście z nową partnerką i małym chłopcem trzymającym go za rękę.

Moja matka przestała dzwonić codziennie. Teściowa już mnie nie odwiedza.

Czasem czuję pustkę i żal – ale częściej ulgę i spokój.

Czy można być szczęśliwym wbrew oczekiwaniom wszystkich wokół? Czy samotność to naprawdę porażka? A może to po prostu inny wybór?

Co wy o tym myślicie?