Zostałam matką w wieku 66 lat. Minęło 15 lat – jak wygląda dziś moja córka i jak wygląda moje życie?
– Mamo, dlaczego nie mogę zaprosić koleżanek do domu? – głos Julki rozbrzmiewał w kuchni, a ja poczułam znajome ukłucie w sercu. Stałam przy zlewie, myjąc filiżankę po popołudniowej kawie. Moje ręce drżały lekko, jak zawsze, kiedy czułam się winna.
– Kochanie, przecież możesz… – zaczęłam niepewnie, ale Julka już przewracała oczami.
– Nie mogę! Bo się wstydzę! – rzuciła z wyrzutem. – Wszystkie mają młode mamy, a ty… Ty jesteś jak babcia!
Nie odpowiedziałam. Po prostu stałam, patrząc na swoje odbicie w oknie. Siwe włosy, zmarszczki wokół ust. Piętnaście lat temu byłam sensacją – kobieta, która urodziła dziecko w wieku 66 lat. Telewizja, gazety, sąsiedzi – wszyscy mieli coś do powiedzenia. Jedni podziwiali moją odwagę, inni wytykali palcami. Ale nikt nie pytał mnie o samotność.
Mój mąż, Andrzej, zmarł dwa lata przed narodzinami Julki. Zostałam sama w dużym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. Dzieci z pierwszego małżeństwa wyjechały za granicę. Zawsze chciałam jeszcze jedno dziecko, ale życie układało się inaczej. Kiedy lekarze powiedzieli mi, że to możliwe – in vitro, dawczyni komórek jajowych – poczułam się jakby ktoś podarował mi drugą młodość.
Ciąża była trudna. Leżałam miesiącami w szpitalu na Karowej. Lekarze patrzyli na mnie jak na wybryk natury. Pielęgniarki szeptały za plecami. Ale kiedy pierwszy raz usłyszałam płacz Julki, wiedziałam, że było warto.
Przez pierwsze lata żyliśmy jak w bańce. Julka była zdrowa, śliczna, ciekawa świata. Ja miałam siłę – jeszcze wtedy. Chodziłyśmy do parku, na spacery po Łazienkach, do teatru lalek na Mokotowie. Czułam się młodsza o trzydzieści lat.
Ale czas jest bezlitosny. Gdy Julka poszła do szkoły, zaczęły się pytania: „To twoja babcia?” „Dlaczego twoja mama jest taka stara?” Widziałam jej łzy po powrocie do domu. Próbowałam tłumaczyć: „Każda rodzina jest inna”, „Najważniejsze jest to, że się kochamy”. Ale dzieci bywają okrutne.
Julka zamknęła się w sobie. Przestała zapraszać koleżanki, przestała mówić o swoich problemach. Ja coraz częściej czułam się bezradna. Moje ciało odmawiało posłuszeństwa – nadciśnienie, artretyzm, coraz częstsze wizyty u lekarzy.
Pewnego dnia usłyszałam rozmowę Julki przez telefon:
– Nie wiem, czy przyjdę na imprezę… Bo mama pewnie nie pozwoli… Tak, wiem… Ona już ledwo chodzi…
Zamknęłam się w łazience i płakałam długo. Czy naprawdę byłam dla niej ciężarem? Czy powinnam była pomyśleć o niej wcześniej?
Moje starsze dzieci odwiedzają nas rzadko. Mają swoje życie w Londynie i Berlinie. Czasem dzwonią: „Mamo, jak się czujesz? Jak Julka?” Ale rozmowy są krótkie i pełne niezręczności.
Julka dorastała szybciej niż jej rówieśnicy. Sama robiła zakupy, gotowała obiady, pomagała mi wstać z łóżka w dni gorszego samopoczucia. Czułam wdzięczność i jednocześnie ogromny żal – czy odebrałam jej dzieciństwo?
W zeszłym roku zachorowałam poważnie – zapalenie płuc. Leżałam w szpitalu przez dwa tygodnie. Julka przychodziła codziennie po szkole, przynosiła mi książki i herbatę w termosie.
– Mamo, nie możesz mi umrzeć – powiedziała pewnego dnia cicho.
– Postaram się – odpowiedziałam z uśmiechem.
Ale obie wiedziałyśmy, że czas nie jest po naszej stronie.
Dziś Julka ma piętnaście lat. Jest wysoka, szczupła, ma długie ciemne włosy i poważne spojrzenie dorosłej kobiety. Chodzi do liceum plastycznego na Pradze i marzy o studiach za granicą. Czasem patrzę na nią i widzę siebie sprzed lat – upartą, ambitną dziewczynę z marzeniami większymi niż świat.
Ostatnio usiadła obok mnie na kanapie i powiedziała:
– Mamo… Wiesz, że cię kocham?
Zaskoczyła mnie tym wyznaniem.
– Wiem… Ale czasem myślę, że byłoby ci lepiej z młodszą mamą.
Julka pokręciła głową.
– Może byłoby łatwiej… Ale nie lepiej. Ty mnie nauczyłaś walczyć o siebie.
Przytuliłyśmy się długo. Wtedy zrozumiałam: choć nasze życie jest inne niż wszystkich wokół, jest nasze.
Czasem boję się przyszłości – co będzie z Julką, gdy mnie zabraknie? Czy poradzi sobie sama? Czy będzie miała rodzinę? Czy wybaczy mi moje decyzje?
Patrzę na nią i pytam siebie: czy miałam prawo dać jej życie tak późno? Czy miłość wystarczy, by zapełnić wszystkie braki?
A wy… co byście zrobili na moim miejscu? Czy odważylibyście się na taki krok?