W cieniu teściowej: Walka o przetrwanie w polskiej rodzinie
— Nie mogę już dłużej tego słuchać! — głos mojego męża, Pawła, odbił się echem od ścian naszego małego mieszkania na warszawskim Targówku. Siedziałam przy kuchennym stole, ściskając w dłoniach kubek z zimną już herbatą. Teściowa, pani Jadwiga, stała przy oknie, z ramionami skrzyżowanymi na piersi i spojrzeniem, które mogło zamrozić wodę w Wiśle.
— Paweł, nie podnoś głosu na matkę! — próbowałam go uciszyć, ale on był już poza kontrolą. Widziałam, jak jego twarz czerwienieje ze złości i bezsilności.
— Mamo, nie rozumiesz? Nie mamy już pieniędzy! — wykrzyknął. — Ledwo starcza nam na czynsz i jedzenie. Nie możemy cię dalej utrzymywać!
Pani Jadwiga spojrzała na mnie z wyrzutem, jakby to wszystko było moją winą. — Gdybyś lepiej zarabiała, nie byłoby tego problemu — rzuciła lodowato.
Zacisnęłam usta. To nie pierwszy raz słyszałam podobne słowa. Od kiedy Paweł stracił pracę w fabryce mebli, a ja pracowałam na pół etatu w sklepie spożywczym, nasza sytuacja pogarszała się z miesiąca na miesiąc. Teściowa mieszkała z nami od dwóch lat, odkąd zmarł jej mąż. Wtedy wydawało się to naturalne — przecież rodzina powinna sobie pomagać. Ale teraz…
— Mamo, nie możesz tak mówić do Magdy — Paweł próbował mnie bronić, ale jego głos był już słabszy. — Ona robi wszystko, co może.
— Wszystko? — prychnęła pani Jadwiga. — Gdybyś miał inną żonę, może nie musiałbyś się martwić o pieniądze.
Poczułam łzy napływające do oczu, ale nie chciałam dać jej tej satysfakcji. Wstałam i wyszłam do łazienki, zamykając za sobą drzwi. Oparłam się o zimne kafelki i pozwoliłam sobie na cichy płacz. Ile jeszcze wytrzymam? Ile razy jeszcze usłyszę, że jestem niewystarczająca?
Wróciłam do kuchni po kilku minutach. Paweł siedział przy stole z głową w dłoniach. Pani Jadwiga krzątała się po mieszkaniu, głośno wzdychając i rzucając mi ukradkowe spojrzenia.
— Musimy coś wymyślić — powiedział cicho Paweł. — Może znajdę jakąś dorywczą pracę. Albo ty…
— Już pracuję po godzinach — przerwałam mu zmęczonym głosem. — Nie dam rady więcej.
Nagle zadzwonił telefon. To była moja mama z Lublina. Zawsze dzwoniła wieczorem, żeby zapytać, jak sobie radzimy. Tym razem nie miałam siły udawać, że wszystko jest w porządku.
— Magda, kochanie, słychać po twoim głosie, że coś jest nie tak — powiedziała od razu.
— Mamo… my chyba nie damy rady… — szepnęłam i łzy znów popłynęły mi po policzkach.
Po rozmowie poczułam się trochę lepiej, ale wiedziałam, że musimy podjąć decyzję. Wieczorem usiedliśmy z Pawłem w sypialni.
— Musimy powiedzieć mamie, że nie możemy jej już utrzymywać — powiedział stanowczo Paweł.
— Ona tego nie zrozumie…
— Ale jeśli tego nie zrobimy, wszyscy skończymy na ulicy.
Następnego dnia rano Paweł zebrał się na odwagę i wszedł do pokoju teściowej.
— Mamo, musimy porozmawiać — zaczął spokojnie. — Nie stać nas już na to, żeby cię utrzymywać. Musisz znaleźć inne rozwiązanie.
Pani Jadwiga spojrzała na niego z niedowierzaniem. — Chcesz wyrzucić własną matkę na bruk?
— Nie o to chodzi… Po prostu nie mamy wyboru.
Wybuchła płaczem i wybiegła z pokoju. Przez kolejne dni atmosfera w domu była nie do zniesienia. Pani Jadwiga przestała się do mnie odzywać. Paweł chodził przygnębiony i unikał kontaktu wzrokowego ze mną i z matką.
W pracy byłam coraz bardziej rozkojarzona. Szefowa zwróciła mi uwagę, że popełniam błędy przy kasie. W drodze do domu czułam narastający lęk przed powrotem do mieszkania pełnego napięcia i wzajemnych pretensji.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Pawła z teściową przez cienką ścianę.
— Synku… ja naprawdę nie mam dokąd pójść…
— Mamo, spróbuj porozmawiać z ciocią Zosią albo zapytaj w urzędzie o mieszkanie socjalne…
— To twoja żona cię namówiła? Ona zawsze chciała się mnie pozbyć!
Zacisnęłam pięści ze złości i bezsilności. Czy naprawdę byłam dla niej tylko przeszkodą? Czy moje starania nic nie znaczą?
W końcu pani Jadwiga zgodziła się przenieść do siostry na wieś pod Radomiem. Pakowała rzeczy w milczeniu, a ja czułam ulgę zmieszaną z poczuciem winy. Kiedy wychodziła, spojrzała mi prosto w oczy:
— Nigdy nie będziesz dla Pawła tak ważna jak ja.
Zamarłam. Po jej wyjściu długo siedziałam w ciszy. Paweł objął mnie i powiedział:
— Przepraszam za wszystko…
Nie odpowiedziałam. W głowie kłębiły mi się pytania: Czy naprawdę zrobiłam wszystko, co mogłam? Czy kiedykolwiek będę wystarczająco dobra w oczach teściowej? A może to ja powinnam była wcześniej postawić granice?
Czasem zastanawiam się: czy rodzina to zawsze wsparcie? Czy może czasem największe rany zadają ci właśnie ci, którzy powinni cię chronić? Co wy o tym myślicie?