Trzy pokolenia na pięćdziesięciu pięciu metrach: Między ścianami, które duszą

Wczoraj znów zamknęłam się w łazience. Nie po to, by się umyć czy poprawić makijaż, bo od dawna już nie mam na to ochoty. Siedziałam na krawędzi wanny, przyciskając dłonie do twarzy, starając się stłumić szloch. Za cienką ścianą rozbrzmiewały głosy syna, synowej i wnuka. Ktoś narzekał, że w lodówce brakuje masła. Ktoś inny się śmiał, ktoś trzaskał drzwiami szafki. A ja czułam, jakby te dźwięki wbijały się we mnie jak igły.

Mam na imię Barbara. Mam 62 lata i od roku mieszkam z synem Pawłem, jego żoną Magdą i ich pięcioletnim synkiem Kacprem w kawalerce na warszawskim Mokotowie. Pięćdziesiąt pięć metrów kwadratowych dla trzech pokoleń. Kiedyś wydawało mi się, że to dużo. Teraz wiem, że to za mało nawet dla jednej osoby, która chciałaby czasem pobyć sama ze swoimi myślami.

Wszystko zaczęło się od pandemii. Paweł stracił pracę w hotelu, Magda miała coraz mniej zleceń jako graficzka. Ich mieszkanie na kredyt poszło pod wynajem, żeby spłacać raty. Przyszli do mnie – „na chwilę”, mówili. „Tylko dopóki nie stanie się lepiej”. Minął rok. Nic się nie zmieniło.

— Mamo, długo jeszcze będziesz tam siedzieć? — głos Pawła za drzwiami łazienki wytrącił mnie z zamyślenia.
— Już wychodzę — odpowiedziałam cicho, starając się ukryć drżenie głosu.

Wyszłam z łazienki i natychmiast poczułam na sobie spojrzenie Magdy. Siedziała przy stole z laptopem, obok niej Kacper układał klocki Lego.

— Znowu płakałaś? — zapytała bez ogródek.
Zignorowałam pytanie. Zamiast tego zaczęłam zbierać brudne kubki ze stołu.

— Mamo, musimy porozmawiać — Paweł podszedł do mnie i położył mi rękę na ramieniu. — W kawalerce będziemy się dusić. To dla Kacpra…

Zacisnęłam usta. Ile razy już słyszałam te słowa? Że to dla Kacpra, że musimy się jakoś dogadać, że musimy być rodziną. Ale czy rodzina to tylko wspólne mieszkanie? Czy nie powinniśmy mieć prawa do własnej przestrzeni?

Wieczorem, kiedy wszyscy już spali, usiadłam przy oknie z kubkiem zimnej herbaty. Patrzyłam na światła miasta i myślałam o swoim dawnym życiu. O tym, jak cicho bywało w tym mieszkaniu, kiedy jeszcze byłam tu sama. O tym, jak tęskniłam wtedy za głosem Pawła, za dziecięcym śmiechem wnuka. A teraz… Teraz tęsknię za ciszą.

Rano obudziły mnie krzyki Kacpra.
— Babciu! Babciu! Gdzie są moje kredki?
Zerwałam się z łóżka i zaczęłam szukać po całym mieszkaniu. Kredki leżały pod stołem, przykryte stertą gazet.

— Tu są, kochanie — podałam mu je z uśmiechem.
Kacper rzucił mi się na szyję.
— Kocham cię, babciu!

W takich chwilach czuję ukłucie winy. Czy mam prawo narzekać? Przecież jestem potrzebna. Przecież jestem częścią tej rodziny.

Ale potem przychodzi wieczór i znów zaczynają się kłótnie.
— Paweł, mówiłam ci już sto razy, żebyś nie zostawiał butów w przedpokoju! — Magda podnosi głos.
— A ty ciągle zajmujesz całą łazienkę swoimi kosmetykami! — odpowiada Paweł.
Siedzę wtedy na kanapie i udaję, że czytam gazetę. Ale każde ich słowo boli mnie jak cios.

Czasem myślę o tym, żeby wyjść z domu i już nie wrócić. Pójść gdziekolwiek – do parku, do biblioteki, do starej koleżanki z pracy. Ale potem przypominam sobie Kacpra i jego uśmiech. I zostaję.

Kilka dni temu Magda przyszła do mnie wieczorem.
— Pani Basiu… — zaczęła niepewnie (wciąż mówi do mnie „pani”, choć mieszkamy razem tyle czasu). — Może powinniśmy poszukać większego mieszkania? Albo… może pani chciałaby zamieszkać gdzie indziej?
Poczułam gulę w gardle.
— To jest mój dom — odpowiedziałam cicho.
Magda spuściła wzrok.

Następnego dnia Paweł próbował mnie przekonać:
— Mamo, Magda nie miała nic złego na myśli. Po prostu… wszyscy jesteśmy zmęczeni tą sytuacją.
— Wiem — powiedziałam tylko.

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, słuchając oddechów śpiących domowników. Myślałam o tym, jak bardzo zmieniło się moje życie przez ten rok. Jak bardzo zmieniłam się ja sama.

Czasem łapię się na tym, że zazdroszczę koleżankom z dawnych lat – tym, które mają własne mieszkania, własne życie, własną ciszę. Ale potem przypominam sobie o samotności sprzed roku i boję się jej bardziej niż ciasnoty tego mieszkania.

Dziś rano Paweł przyniósł mi kawę do łóżka.
— Przepraszam za wszystko — powiedział cicho.
Uśmiechnęłam się przez łzy.
— Jesteśmy rodziną — odpowiedziałam tylko.

Ale czy rodzina to zawsze szczęście? Czy można być szczęśliwym wśród ludzi i jednocześnie tak bardzo samotnym?

Może ktoś z was zna odpowiedź…