Samotność w tobołku – historia Marii z ulicy Wiosennej
Siedziałam na ławce przed blokiem, ściskając w dłoniach stary, wypłowiały tobołek. W środku miałam kilka zdjęć, sweter, który sama kiedyś wydziergałam, i list od syna sprzed dwóch lat. „Mamo, wyjeżdżam do Niemiec. Przepraszam, że nie powiedziałem wcześniej. Tam jest praca, tu nie ma nic.” To były jego ostatnie słowa, zanim zniknął z mojego życia. Od tamtej pory codziennie czekałam na list, telefon, cokolwiek. Ale telefon milczał, a skrzynka pocztowa była pusta.
– Pani Mario, niech pani wraca do domu, zimno się robi! – krzyknęła sąsiadka z parteru, pani Zofia.
Uśmiechnęłam się blado. Pani Zofia zawsze miała dobre serce, ale sama miała wnuki i dzieci, więc nie chciałam jej przeszkadzać. Wróciłam do mieszkania – pustego, cichego, pachnącego kurzem i starością. Położyłam tobołek na stole i usiadłam przy oknie. Patrzyłam na ludzi wracających z pracy, dzieci bawiące się na podwórku. Kiedyś byłam jedną z tych matek, które krzyczą przez okno: „Piotrek! Do domu! Kolacja czeka!” Teraz nikt na mnie nie czekał.
Wieczorem zadzwoniła córka sąsiadki.
– Pani Mario, może potrzebuje pani czegoś ze sklepu? – zapytała uprzejmie.
– Dziękuję, kochanie. Mam wszystko – skłamałam.
Nie chciałam być ciężarem. W moim wieku człowiek już wie, że nikt nie lubi ciężarów. Nawet własne dzieci.
Nocą długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły się myśli: „Czy Piotrek jeszcze o mnie pamięta? Czy kiedyś wróci? Może już ma swoją rodzinę? Może zapomniał o starej matce?” Przewracałam się z boku na bok, aż w końcu zasnęłam z tobołkiem przytulonym do piersi.
Rano obudziło mnie pukanie do drzwi. Zdziwiło mnie to – nikt mnie nie odwiedzał bez zapowiedzi. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam młodą kobietę z małym chłopcem.
– Dzień dobry. Czy pani Maria Nowak? – zapytała niepewnie.
– Tak… To ja.
– Mam na imię Anna. Jestem żoną Piotra… pani syna.
Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu.
– Piotr…? – wyszeptałam.
– Piotr jest w szpitalu w Monachium. Miał wypadek w pracy. Przysłał mnie tu… Chciałby panią zobaczyć. Bardzo za panią tęskni.
Łzy napłynęły mi do oczu. Chciałam coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mi w gardle.
– To jest Michaś… wasz wnuk – dodała Anna i popchnęła chłopca do przodu.
Chłopiec spojrzał na mnie dużymi oczami i nieśmiało się uśmiechnął.
– Dzień dobry, babciu – powiedział cicho.
Serce mi zamarło, a potem zaczęło bić jak szalone. Babciu… Nikt tak do mnie nie mówił od lat.
Zaprosiłam ich do środka. Anna opowiedziała mi wszystko: o trudnych warunkach życia za granicą, o tym jak Piotr ciężko pracował na budowie, jak bardzo tęsknił za domem i jak długo zbierał się na odwagę, by znów się ze mną skontaktować. Michaś siedział cicho przy stole i bawił się moim starym tobołkiem.
– Piotr bardzo panią kocha – powiedziała Anna. – Prosił, żebym przyjechała i zabrała panią do niego. Chce, żebyśmy byli rodziną.
Nie wierzyłam własnym uszom. Przez tyle lat byłam pewna, że zostałam zdradzona przez własnego syna – że wybrał nowe życie zamiast starej matki. A tymczasem on po prostu bał się wrócić z pustymi rękami…
Przez kolejne dni Anna i Michaś zostali u mnie. Rozmawialiśmy godzinami – o Piotrze, o ich życiu w Niemczech, o moim dzieciństwie i młodości. Michaś słuchał moich opowieści z otwartymi ustami i śmiał się z moich żartów. Po raz pierwszy od lat poczułam się potrzebna.
Przed wyjazdem Anna zapytała:
– Pani Mario… pojedzie pani z nami?
Spojrzałam na swój tobołek – ten sam, który miał być symbolem mojej samotności. Teraz był pełen nadziei.
– Tak… pojadę – odpowiedziałam drżącym głosem.
Pojechaliśmy do Monachium. Zobaczyłam Piotra w szpitalnym łóżku – wychudzonego, zmęczonego, ale z uśmiechem na twarzy.
– Mamo… przepraszam – wyszeptał przez łzy.
Przytuliłam go mocno.
– Już dobrze, synku. Najważniejsze, że jesteśmy razem.
Dziś mieszkam z Anną i Michałem w małym mieszkaniu pod Monachium. Pomagam im jak mogę – gotuję obiady, odbieram Michała ze szkoły, opowiadam bajki na dobranoc. Piotr powoli wraca do zdrowia. Czasem jeszcze ściskam w dłoniach mój stary tobołek – już nie ze strachu przed samotnością, ale z wdzięczności za drugą szansę od losu.
Czy można wybaczyć lata milczenia? Czy można odbudować rodzinę po tylu latach rozłąki? Nie wiem… Ale wiem jedno: nigdy nie jest za późno na szczęście.