Między dwoma domami: Walka o dach nad głową – historia z polskiego podwórka

– Milena, nie rozumiesz! – krzyknął Bartek, trzaskając drzwiami mojego pokoju. – To jest też mój dom! Nie pozwolę, żeby mnie stąd wyrzucili!

Siedziałam na łóżku, ściskając w dłoniach poduszkę, jakby mogła mnie ochronić przed tym wszystkim, co działo się wokół. W kuchni mama płakała cicho, a tata krążył po mieszkaniu jak lew w klatce. Od tygodni żyliśmy w stanie wojny – wojny o mieszkanie, o prawo do bycia rodziną, o prawo do własnego kąta.

Wszystko zaczęło się niewinnie. Tata coraz częściej wracał późno z pracy, mama coraz częściej milczała przy kolacji. Ja i Bartek udawaliśmy, że nic się nie dzieje, chociaż wiedzieliśmy, że coś pęka. Potem przyszły kłótnie – najpierw ciche, potem coraz głośniejsze. Aż w końcu tata spakował walizkę i wyszedł. „To koniec,” powiedział wtedy mama. „Nie wróci już.”

Ale wrócił – po swoje rzeczy, po dokumenty, po… mieszkanie. Bo chociaż mama została z nami, to mieszkanie było wspólne. I zaczęła się walka o każdy metr kwadratowy.

Bartek miał wtedy osiemnaście lat i właśnie kończył liceum. Ja byłam dwa lata młodsza. Tata chciał sprzedać mieszkanie i podzielić pieniądze. Mama nie miała dokąd pójść – jej rodzice nie żyli, a siostra mieszkała w Niemczech. Bartek powiedział wtedy coś, co zmieniło wszystko:

– Jeśli sprzedacie to mieszkanie, nie mam gdzie mieszkać. Nie mam pieniędzy na wynajem. Nie mam pracy. To jest mój dom!

Tata wzruszył ramionami:
– Jesteś dorosły, poradzisz sobie.

Mama płakała przez całą noc. Ja siedziałam przy niej i słuchałam jej szeptów:
– Jak on może być taki zimny? Przecież to jego syn…

Bartek zamknął się w sobie. Przestał rozmawiać z tatą, unikał mamy. Zaczął wychodzić na całe dnie, wracał późno, czasem nie wracał wcale. Bałam się o niego. Pewnego dnia znalazłam go na klatce schodowej – siedział na schodach z głową opartą o kolana.

– Bartek… co robisz?
– Nie chcę wracać do środka. Tam tylko kłótnie i pretensje.

Usiadłam obok niego.
– Może powinniśmy coś zrobić? Porozmawiać z tatą?

Bartek spojrzał na mnie z rozpaczą w oczach:
– On już nas nie słucha. Dla niego liczą się tylko pieniądze.

Wtedy pierwszy raz poczułam prawdziwą nienawiść do taty. Jak mógł zostawić nas w takim momencie? Jak mógł chcieć wyrzucić własnego syna na bruk?

Sprawa trafiła do sądu. Mama walczyła o prawo do mieszkania dla nas wszystkich. Tata wynajął adwokata i zaczął grozić eksmisją. Bartek próbował znaleźć pracę, ale bez doświadczenia nikt nie chciał go zatrudnić na pełen etat. Ja zamknęłam się w nauce – tylko szkoła dawała mi poczucie normalności.

Pewnego dnia usłyszałam rozmowę mamy z babcią przez telefon:
– Nie wiem już, co robić… On chce nas wyrzucić… Bartek mówi, że jeśli straci dom, to nie wie, czy sobie poradzi…

Bałam się wtedy bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

W sądzie tata patrzył na nas obojętnie. Sędzia pytał o nasze potrzeby, o sytuację finansową mamy i Bartka. Tata powtarzał tylko:
– Chcę sprawiedliwego podziału majątku.

Bartek próbował tłumaczyć:
– To jest mój jedyny dom! Nie mam dokąd pójść!

Ale prawo było po stronie taty – mieszkanie należało do obojga rodziców.

Po rozprawie Bartek wybuchnął:
– Dla niego jestem nikim! Nawet własny ojciec chce mnie wyrzucić na ulicę!

Mama tuliła go mocno, ale ja widziałam w jej oczach bezradność.

Zaczęliśmy szukać innego rozwiązania. Mama próbowała znaleźć tańsze mieszkanie do wynajęcia, ale ceny były kosmiczne. Bartek rozważał wyjazd za granicę do ciotki, ale nie chciał zostawiać mnie samej z mamą.

W końcu tata zaproponował kompromis: sprzedaż mieszkania i podział pieniędzy tak, by mama mogła wynająć coś mniejszego dla nas dwojga, a Bartek miałby dostać swoją część i radzić sobie sam.

Bartek odmówił.
– Nie chcę pieniędzy! Chcę domu!

Wtedy mama pierwszy raz krzyknęła na tatę:
– To twoje dzieci! Jak możesz być tak bezduszny?

Tata milczał długo.
– Może kiedyś zrozumiecie – powiedział tylko i wyszedł.

Ostatecznie sąd przyznał mamie prawo do mieszkania na kilka lat – do czasu aż skończę osiemnaście lat. Potem mieliśmy się wyprowadzić.

Bartek znalazł pracę w sklepie spożywczym na pół etatu i zaczął odkładać pieniądze na przyszłość. Ja skończyłam liceum i dostałam się na studia dzienne w Warszawie.

Dziś mieszkamy osobno – ja w akademiku, Bartek wynajmuje pokój z kolegą z pracy, a mama została sama w naszym dawnym mieszkaniu. Tata kupił sobie nowe mieszkanie i ułożył życie od nowa.

Czasem spotykamy się wszyscy razem – na święta albo urodziny mamy. Rozmawiamy ze sobą poprawnie, ale już nigdy nie będzie tak jak dawniej.

Często myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy naprawdę dom to tylko cztery ściany? Czy można być rodziną, kiedy każdy walczy tylko o siebie? Może Wy znacie odpowiedź?