Kolejny krok należy do mnie – historia Walentyny Nowak

— Walentyna Pawłowna, czy pani zupełnie straciła rozum?! — głos kierowniczki, Ludmiły Iwanowny, przeciął ciszę pokoju nauczycielskiego niczym brzytwa. — W pięćdziesiąt osiem lat chce pani odejść ze szkoły? Gdzie pani pójdzie, na miłość Boską?

Złożyłam materiały dydaktyczne w równy stos, nie podnosząc wzroku. Dłonie mi się trzęsły, ale starałam się tego nie okazywać. W głowie dudniło mi jedno pytanie: czy naprawdę jestem już tylko nauczycielką? Czy nie mam prawa do własnego życia?

— Jakoś sobie poradzę — wyszeptałam, choć głos mi się załamał.

Ludmiła westchnęła ciężko, jakby cała odpowiedzialność za moją przyszłość spadła właśnie na jej barki. — Walentyno, przecież ty nie masz nikogo poza tą szkołą. Twoja córka w Warszawie, syn w Anglii… Zostaniesz sama. Przemyśl to jeszcze raz.

Zamknęłam oczy. Słowa kierowniczki bolały, bo były prawdziwe. Moje dzieci wyfrunęły z gniazda dawno temu, a mąż… Odszedł do innej kobiety, gdy miałam czterdzieści lat. Od tamtej pory szkoła była moim domem, moją rodziną, sensem każdego dnia. Ale od miesięcy czułam się tu coraz bardziej obco. Młode nauczycielki śmiały się z moich metod, uczniowie patrzyli na mnie jak na relikt przeszłości. Nawet zapach kredy i dźwięk dzwonka przestały mnie cieszyć.

Wróciłam do domu późnym popołudniem. W pustym mieszkaniu powitała mnie cisza. Zegar tykał głośniej niż zwykle, a na stole leżał list od córki:

„Mamo, może przyjedziesz do nas na święta? Dzieci bardzo za Tobą tęsknią.”

Uśmiechnęłam się smutno. Ostatni raz byłam u Magdy dwa lata temu. Zawsze coś stało na przeszkodzie: praca, zdrowie, obowiązki. Teraz miałam szansę to zmienić. Ale czy potrafię żyć bez rutyny, bez codziennych lekcji i sprawdzianów?

Telefon zadzwonił nagle, wyrywając mnie z zamyślenia.

— Mamo? — głos syna był ciepły i zatroskany. — Słyszałem od Magdy, że chcesz odejść z pracy. Wszystko w porządku?

— Tak, Piotrze. Po prostu… czuję się zmęczona. Chcę spróbować czegoś nowego.

— Może przyjedziesz do mnie do Londynu? Zobaczysz wnuki, odpoczniesz.

— Zastanowię się — odpowiedziałam wymijająco.

Odkładając słuchawkę, poczułam łzy pod powiekami. Czy naprawdę jestem już tylko ciężarem dla własnych dzieci? Czy moje życie poza szkołą ma jeszcze jakikolwiek sens?

Następnego dnia w szkole atmosfera była napięta. Koledzy patrzyli na mnie z niedowierzaniem lub współczuciem. Tylko Basia, młoda polonistka, podeszła i ścisnęła moją dłoń.

— Pani Walentyno, podziwiam pani odwagę. Ja bym się nie odważyła tak po prostu odejść.

Uśmiechnęłam się blado.

— Czasem trzeba zrobić krok w nieznane, żeby odnaleźć siebie — powiedziałam cicho.

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Wspominałam swoje pierwsze lata pracy: zapach nowych podręczników, dziecięce uśmiechy, wdzięczność rodziców. Teraz wszystko wydawało się inne. Świat pędził naprzód, a ja zostałam w tyle.

W końcu nadszedł dzień pożegnania. Uczniowie wręczyli mi bukiet kwiatów i laurkę z napisem: „Dziękujemy za wszystko”. Płakałam razem z nimi. Nawet Ludmiła Iwanowna objęła mnie sztywno i szepnęła:

— Może miała pani rację… Życzę powodzenia.

Wyszłam ze szkoły z poczuciem ulgi i strachu jednocześnie. Co teraz? Co dalej?

Pierwsze tygodnie były trudne. Budziłam się wcześnie rano, gotowa do pracy, po czym uświadamiałam sobie, że nie mam dokąd iść. Próbowałam czytać książki, oglądać seriale, ale nic nie dawało mi radości. Czułam się bezużyteczna.

Pewnego dnia zadzwoniła sąsiadka z parteru.

— Pani Walentyno, słyszałam, że już pani nie pracuje. Może pomogłaby mi pani z wnuczką? Ma problemy z matematyką.

Zgodziłam się bez wahania. Mała Ola była bystra i ciekawa świata. Po kilku lekcjach zaczęła rozumieć ułamki i nawet polubiła zadania tekstowe.

Wieść o mojej „emeryturze” szybko rozeszła się po osiedlu. Coraz więcej dzieci przychodziło do mnie po pomoc w nauce. Znów poczułam się potrzebna.

Któregoś wieczoru zadzwoniła Magda:

— Mamo, widziałam na Facebooku zdjęcia z Twoimi uczniami! Jesteś niesamowita! Może przyjedziesz do nas na wakacje?

Tym razem odpowiedziałam bez wahania:

— Przyjadę.

Spakowałam walizkę i pojechałam do Warszawy. Spędziłam cudowny czas z wnukami, gotowałam dla nich pierogi i opowiadałam bajki na dobranoc. Zrozumiałam wtedy, że życie nie kończy się na jednej pracy czy miejscu. Można być potrzebnym gdziekolwiek – wystarczy otworzyć serce na nowe możliwości.

Dziś patrzę w lustro i widzę kobietę zmienioną przez życie, ale silniejszą niż kiedykolwiek wcześniej. Czy żałuję swojej decyzji? Czasem tęsknię za szkolnym hałasem i zapachem kredy… Ale wiem jedno: kolejny krok należy do mnie.

Czy odwaga do zmian przychodzi z wiekiem? A może to strach przed samotnością popycha nas do działania? Co wy byście zrobili na moim miejscu?