Kiedy życie wali się na głowę: Opowieść o Marcie, matce, która musiała wybrać między rodziną a własnym szczęściem
— Marta, nie rób nam wstydu! — głos mamy przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, ściskając w dłoni talerz, który miałam właśnie umyć. Woda lała się bez sensu, a ja czułam, jak łzy napływają mi do oczu. — Mamo, to moje życie — wyszeptałam, ale ona już odwróciła się do mnie plecami.
Miałam wtedy dwadzieścia dwa lata i byłam w ciąży z chłopakiem, którego rodzice nie akceptowali. Paweł był z sąsiedniej wsi, pracował na budowie, nie miał matury. Dla mojej rodziny to był powód do wstydu. Ojciec milczał przez całe tygodnie, patrzył na mnie z rozczarowaniem. Brat, starszy ode mnie o pięć lat, powtarzał: — Zniszczyłaś sobie życie.
Wszystko zaczęło się niewinnie. Poznałam Pawła na festynie w sąsiedniej miejscowości. Był inny niż chłopcy z mojego otoczenia — szczery, czuły, potrafił słuchać. Zakochałam się bez pamięci. Gdy powiedziałam rodzicom o ciąży, świat się zatrząsł. Mama płakała całe noce, ojciec przestał ze mną rozmawiać. — Albo usuniesz dziecko i zapomnisz o Pawle, albo możesz się wyprowadzić — usłyszałam pewnego wieczoru.
Wybrałam Pawła i nasze dziecko. Przez kilka miesięcy mieszkaliśmy u jego rodziców. Było ciężko — ciasnota, brak pieniędzy, wieczne pretensje teściowej. — Po co ci była ta dziewczyna z miasta? — narzekała do Pawła. Czułam się obca wszędzie: u siebie w domu już nie byłam mile widziana, tu byłam tylko „tą z miasta”.
Urodził się Kuba. Najpiękniejszy dzień mojego życia i jednocześnie początek najtrudniejszego okresu. Paweł coraz częściej znikał na całe noce, tłumacząc się pracą. W rzeczywistości pił z kolegami. Zostawałam sama z dzieckiem i wyrzutami sumienia. Pewnej nocy wrócił pijany i zaczął krzyczeć: — Przez ciebie mam przechlapane! Gdyby nie ty, byłbym wolny!
Pękłam. Spakowałam kilka rzeczy Kuby i swoje ubrania do starej torby sportowej i wyszłam. Nie miałam dokąd pójść. Zadzwoniłam do mamy. Odebrała po kilku sygnałach.
— Mamo… — zaczęłam płakać.
— Nie mam córki — odpowiedziała chłodno i odłożyła słuchawkę.
Przez kilka dni spałam u koleżanki ze szkoły średniej w Lublinie. Pomogła mi znaleźć tani pokój w starej kamienicy na Bronowicach. Pracowałam na kasie w Biedronce, zostawiając Kubę u sąsiadki za niewielką opłatą. Każdego dnia walczyłam ze zmęczeniem i poczuciem winy.
Czasem spotykałam się z Pawłem — przychodził zobaczyć Kubę, ale coraz rzadziej. Zawsze był rozgoryczony, czasem agresywny. W końcu przestał płacić alimenty.
Najgorsze były święta. Siedziałam sama przy stole z Kubą i patrzyłam przez okno na rozświetlone domy sąsiadów. Wspomnienia wracały jak bumerang: zapach pierogów u mamy, śmiech brata, ciepło rodzinnego domu. Teraz miałam tylko ciszę i chłód starej kamienicy.
Któregoś dnia spotkałam mamę na targu. Stała przy stoisku z warzywami, wyglądała na starszą niż pamiętałam.
— Mamo… — odezwałam się nieśmiało.
Spojrzała na mnie z bólem w oczach.
— Marta… co ty ze sobą zrobiłaś? — zapytała cicho.
— Staram się… dla Kuby.
— Wróć do domu — powiedziała po chwili milczenia.
Wróciłam. Ojciec nie odzywał się do mnie przez pierwsze tygodnie, ale widziałam, jak ukradkiem patrzy na Kubę i czasem nawet się uśmiecha. Mama pomagała mi przy dziecku, gotowała obiady, których tak bardzo mi brakowało.
Ale nic już nie było takie samo. Czułam się jak gość we własnym domu. Brat unikał mnie, a sąsiedzi szeptali za moimi plecami: „Ta Marta… wróciła z dzieckiem bez męża”.
Zaczęłam szukać pracy w Lublinie — chciałam być niezależna, pokazać wszystkim (i sobie), że dam radę. Dostałam etat w biurze rachunkowym jako asystentka księgowej. Każdego dnia zostawiałam Kubę pod opieką mamy i jechałam do miasta autobusem o szóstej rano.
Były dni, kiedy miałam ochotę się poddać. Kiedy Kuba chorował, a ja musiałam wybierać między pracą a opieką nad nim. Kiedy ojciec rzucał kąśliwe uwagi: „Gdybyś słuchała matki…”. Kiedy znajomi z dawnych lat odwracali wzrok na ulicy.
Ale były też chwile nadziei: pierwszy uśmiech Kuby po powrocie z pracy, ciepłe słowo od mamy, awans na samodzielne stanowisko w biurze po dwóch latach ciężkiej pracy.
Dziś Kuba ma siedem lat i jest moim największym szczęściem. Ojciec powoli zaczął go akceptować — czasem zabiera go na ryby albo pokazuje mu stare zdjęcia rodzinne. Mama znów piecze dla nas szarlotkę w niedzielę.
Ale ja już nigdy nie będę tą samą Martą co kiedyś. Straciłam złudzenia i część siebie po drodze — ale zyskałam siłę, której wcześniej nie znałam.
Czasem zastanawiam się: czy gdybym wtedy posłuchała rodziny i zrezygnowała z Pawła oraz Kuby, byłabym szczęśliwsza? Czy można naprawdę zacząć od nowa po tylu błędach? Może każda z nas musi przejść swoją własną drogę przez samotność i ból, żeby odnaleźć siebie?