Jak szybko minęło życie, wszystkie te lata. I jak staliśmy się zbędni dorosłym dzieciom
— Synku, czy ty mnie jeszcze pamiętasz? — szepnęłam do zdjęcia, które trzymałam w drżących dłoniach. Był grudniowy wieczór, śnieg cicho padał za oknem, a w domu panowała cisza tak gęsta, że aż bolała. Z kuchni dobiegał tylko cichy szum czajnika. Przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz usłyszę śmiech dzieci, tupot ich nóg na schodach, ale to były tylko wspomnienia.
Zawsze byłam dumna z moich dzieci. Najstarszy, Tomek, odważny i uparty, wyjechał do Niemiec zaraz po maturze. Miał wtedy zaledwie dziewiętnaście lat. Pamiętam ten dzień jak dziś — stałam na peronie, łzy płynęły mi po policzkach, a on nawet nie obejrzał się za siebie. „Mamo, muszę spróbować czegoś innego. Tu nie ma dla mnie przyszłości” — powiedział wtedy. Nie chciałam go zatrzymywać, choć serce mi pękało. Od tamtej pory widzieliśmy się tylko na zdjęciach i w listach. Każde Boże Narodzenie wysyła mi kartkę z życzeniami: „Wesołych Świąt, Mamo! Wszystkiego dobrego!”. Ale to nie to samo.
Moja córka, Basia, mieszka w Warszawie. Pracuje w korporacji, ciągle zabiegana. Dzwoni raz na dwa tygodnie, zawsze w pośpiechu: „Mamo, przepraszam, nie mogę rozmawiać długo, mam spotkanie”. Ostatnio zapytałam ją, czy przyjedzie na święta. Zamilkła na chwilę, a potem powiedziała: „Nie wiem jeszcze, mamo. Może uda mi się wpaść na chwilę”. Wiem, że nie przyjedzie. Zawsze coś wypada.
Najmłodszy, Michał, jeszcze studiuje w Krakowie. Czasem pisze do mnie krótkie wiadomości: „Mamo, przelew doszedł?”, „Mamo, wszystko ok”. Kiedy przyjeżdża do domu, zamyka się w swoim pokoju i godzinami rozmawia przez internet ze znajomymi. Czasem mam wrażenie, że jestem dla niego tylko bankomatem i kucharką.
Dziś wieczorem zadzwonił Tomek. Siedziałam przy stole z kubkiem herbaty i patrzyłam na stare zdjęcia. Odebrałam od razu.
— Cześć, mamo — usłyszałam jego głos po drugiej stronie słuchawki.
— Tomku! Jak się masz? — zapytałam z nadzieją.
— Dobrze, mamo. Słuchaj… — zawahał się — Nie dam rady przyjechać na święta w tym roku. Dzieci mają szkołę, a Ania nie może dostać urlopu.
Poczułam ukłucie w sercu.
— Rozumiem… — odpowiedziałam cicho.
— Ale wyślę ci paczkę z prezentami! I zadzwonimy w Wigilię!
Nie chciałam słuchać dalej. Oczy wypełniły mi się łzami. Przecież nie chodzi o paczki ani prezenty. Chciałam tylko zobaczyć mojego syna, przytulić go choć raz po tylu latach.
Po rozmowie długo siedziałam w ciszy. Przypomniałam sobie czasy, gdy dzieci były małe. Każdego dnia biegały po domu, kłóciły się o zabawki, przychodziły do mnie z każdym problemem. Byłam dla nich całym światem. Teraz jestem tylko głosem przez telefon.
Wieczorem przyszła Basia na wideorozmowę.
— Mamo! Jak się czujesz? — zapytała z uśmiechem.
— Dobrze, kochanie… — odpowiedziałam słabo.
— Słuchaj, muszę kończyć, bo mam jeszcze raport do napisania. Zadzwonię jutro!
Zanim zdążyłam coś powiedzieć, ekran zgasł.
W nocy nie mogłam zasnąć. Leżałam i myślałam o tym wszystkim. Czy naprawdę wychowałam dzieci na ludzi tak zajętych własnym życiem, że nie mają czasu dla matki? Czy to ja popełniłam błąd? Może za bardzo ich chroniłam? Może powinnam była nauczyć ich inaczej kochać?
Następnego dnia spotkałam sąsiadkę na klatce schodowej.
— Maryla! Jak tam twoje dzieci? Przyjadą na święta? — zapytała z uśmiechem.
Poczułam gulę w gardle.
— Nie wiem jeszcze… — odpowiedziałam wymijająco.
— U mnie też pusto… Syn z rodziną w Anglii, córka w Poznaniu… Takie czasy — westchnęła ciężko.
Wróciłam do mieszkania i usiadłam przy stole. Spojrzałam na stare listy od Tomka: „Mamo, tęsknię za tobą…” Ale to było dawno temu. Teraz już nie tęskni.
Wieczorem zadzwonił Michał.
— Mamo, przelew doszedł?
— Tak, Michałku… Wszystko dobrze?
— Tak… Słuchaj, nie przyjadę na święta. Mam kolokwium zaraz po Nowym Roku i muszę się uczyć.
— Rozumiem… — odpowiedziałam cicho.
Po rozmowie długo płakałam. Czułam się zbędna we własnym domu. Kiedyś byłam potrzebna każdemu z nich — teraz jestem tylko wspomnieniem dzieciństwa.
Przez kolejne dni chodziłam jak cień po pustym mieszkaniu. Przeglądałam stare zdjęcia: Tomek na rowerze przed blokiem; Basia z pierwszym świadectwem; Michał z kotem na kolanach. Każde zdjęcie bolało coraz bardziej.
W Wigilię usiadłam sama przy stole. Zapaliłam świecę i spojrzałam na puste krzesła. Wzięłam do ręki opłatek i szeptałam imiona moich dzieci.
Nagle zadzwonił telefon — wideorozmowa od Tomka i jego rodziny.
— Mamo! Wesołych Świąt! — krzyknęły dzieci Tomka przez ekran.
Uśmiechnęłam się przez łzy.
— Wesołych Świąt… — odpowiedziałam drżącym głosem.
Po rozmowie długo siedziałam w ciszy. Zrozumiałam wtedy jedno: dzieci dorastają i odchodzą własnymi drogami. My zostajemy ze wspomnieniami i pustką w sercu.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę jesteśmy zbędni naszym dorosłym dzieciom? Czy to po prostu kolej rzeczy? Może powinnam nauczyć się żyć dla siebie? Ale jak nauczyć serce przestać tęsknić?