Automatyzacja zamiast uczuć: Błędne poszukiwanie efektywności
„Nie potrzebuję nikogo, mam wszystko, czego mi trzeba” – powiedziałem sobie, patrząc na nowo zakupiony robot kuchenny, który obiecywał przygotować dla mnie posiłki lepsze niż te, które kiedykolwiek jadłem. Byłem dumny z mojego nowoczesnego mieszkania w centrum Warszawy, wypełnionego najnowszymi gadżetami technologicznymi. Każdy aspekt mojego życia był zautomatyzowany: od porannego budzenia przez inteligentny budzik, po wieczorne wyłączanie świateł za pomocą aplikacji na telefonie. Czułem się jak król w swoim cyfrowym królestwie.
Moja fascynacja technologią zaczęła się kilka lat temu, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem reklamę inteligentnego domu. Obiecywała ona życie bez stresu, bez konieczności martwienia się o codzienne obowiązki. „To jest przyszłość” – pomyślałem wtedy i zacząłem inwestować w każde nowe urządzenie, które pojawiało się na rynku. Byłem przekonany, że dzięki temu moje życie stanie się lepsze i bardziej efektywne.
Jednak z czasem zacząłem zauważać, że coś jest nie tak. Mimo że wszystko działało jak w zegarku, czułem się coraz bardziej samotny. Moje relacje z ludźmi zaczęły się rozpadać. Przyjaciele przestali mnie odwiedzać, a ja przestałem wychodzić z domu. Zamiast tego spędzałem czas na testowaniu nowych funkcji moich urządzeń.
Pewnego dnia odwiedziła mnie moja siostra, Marta. „Tomek, co się z tobą dzieje?” – zapytała z troską w głosie, rozglądając się po moim sterylnym mieszkaniu. „Nie widziałam cię od miesięcy. Czy wszystko u ciebie w porządku?”
„Oczywiście, że tak” – odpowiedziałem z uśmiechem. „Mam wszystko pod kontrolą. Zobacz, jak wszystko działa perfekcyjnie.”
Marta spojrzała na mnie z niedowierzaniem. „Ale czy to naprawdę jest życie? Czy nie brakuje ci ludzi?”
Zbyłem jej pytanie machnięciem ręki. „Ludzie są nieprzewidywalni i zawodzą. Maszyny nigdy mnie nie zawiodą.”
Marta westchnęła i zmieniła temat, ale jej słowa pozostały w mojej głowie. Zacząłem zastanawiać się nad tym, co powiedziała. Czy rzeczywiście byłem szczęśliwy? Czy naprawdę nie potrzebowałem nikogo?
Kilka dni później, podczas jednego z moich samotnych wieczorów, coś się wydarzyło. Mój inteligentny system oświetlenia nagle przestał działać. Próbowałem naprawić problem za pomocą aplikacji, ale nic nie działało. W końcu musiałem zadzwonić do serwisu.
Kiedy technik przyjechał, okazało się, że problem był bardziej skomplikowany niż myślałem. „Będzie pan musiał poczekać kilka dni na nowe części” – powiedział mi z przepraszającym uśmiechem.
Zostałem sam w ciemnym mieszkaniu, bez możliwości korzystania z większości moich urządzeń. To było jak powrót do przeszłości, do czasów przed moją obsesją na punkcie technologii.
W tym czasie zacząłem więcej myśleć o ludziach wokół mnie. O tym, jak bardzo oddaliłem się od rodziny i przyjaciół. Zacząłem tęsknić za rozmowami przy kawie, za spontanicznymi wizytami i wspólnymi wyjściami.
Zrozumiałem wtedy, że żadna maszyna nie zastąpi mi prawdziwej rozmowy ani obecności drugiego człowieka. Że nawet najnowocześniejsze urządzenia nie są w stanie dać mi tego ciepła i wsparcia, które daje bliskość drugiej osoby.
Postanowiłem coś zmienić. Zacząłem od małych kroków – zadzwoniłem do Marty i zaprosiłem ją na obiad. Była zaskoczona, ale i szczęśliwa. Spędziliśmy razem cudowny wieczór, pełen śmiechu i wspomnień.
Stopniowo zacząłem odbudowywać swoje relacje z innymi ludźmi. Zrozumiałem, że technologia może ułatwiać życie, ale nie może go zastąpić. Że prawdziwe szczęście tkwi w relacjach z innymi ludźmi.
Teraz patrzę na moje mieszkanie inaczej. Nie jako na miejsce pełne gadżetów, ale jako na dom otwarty dla bliskich mi osób. I choć nadal korzystam z technologii, wiem już, że najważniejsze są dla mnie relacje z ludźmi.
Czy naprawdę warto było poświęcić tyle czasu na automatyzację życia kosztem relacji? Czy nie lepiej było wcześniej dostrzec wartość ludzkiej obecności? Te pytania pozostają ze mną do dziś.