Zdrada, która rozdarła rodzinę – historia Elżbiety z Łodzi
Zawsze myślałam, że takie rzeczy zdarzają się tylko innym. Że zdrada, rozpad rodziny, dramaty – to historie z gazet, nie z mojego życia. A jednak pewnego zimowego popołudnia wszystko się rozsypało. Siedziałam przy kuchennym stole, patrząc na parującą herbatę, gdy zadzwoniła moja siostra, Renata. Jej głos był dziwnie napięty.
– Elżbieta, musisz wiedzieć coś ważnego. Widziałam Marka w galerii z jakąś kobietą. Trzymali się za ręce. Nie wyglądało to na przypadkowe spotkanie.
Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie wiadro lodowatej wody. Marek? Mój Marek? Przecież byliśmy razem od studiów, przeszliśmy przez tyle trudnych chwil – kredyt na mieszkanie w Łodzi, narodziny córki i syna, jego zwolnienie z pracy i mój powrót do szkoły jako nauczycielka matematyki. Zawsze byliśmy drużyną. Tak mi się wydawało.
Przez kilka dni chodziłam jak w transie. Obserwowałam Marka uważniej – wracał później z pracy, częściej zerkał w telefon, był nieobecny. W końcu zebrałam się na odwagę.
– Marek, musimy porozmawiać – powiedziałam pewnego wieczoru, gdy dzieci już spały.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
– O czym?
– O nas. O tym, co się dzieje. Czy jest ktoś inny?
Zamilkł. Widziałam, jak zaciska szczękę. Po długiej chwili ciszy wyznał:
– Elżbieta… Nie chciałem cię ranić. To się po prostu stało. Poznałem Magdę w pracy. Nie planowałem tego.
Nie planowałem tego. Te słowa dźwięczały mi w głowie przez kolejne tygodnie. Płakałam nocami, nie mogąc uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Nasza córka, Julia, miała wtedy 17 lat i przygotowywała się do matury. Syn, Michał, był w drugiej klasie liceum. Musiałam być silna dla nich, choć sama czułam się jak wrak człowieka.
Marek wyprowadził się do Magdy po miesiącu. Zostawił mi mieszkanie i większość rzeczy – jakby chciał odkupić winy materialnie. Ale co mi po tym? Każdy kąt przypominał mi o wspólnych chwilach: świętach przy stole, kłótniach o drobiazgi, wieczorach z filmem i winem.
Najgorsze przyszło później – rozmowy z dziećmi. Julia zamknęła się w sobie, przestała rozmawiać nawet ze mną.
– Mamo, dlaczego on nas zostawił? Czy to moja wina? – pytała cicho pewnej nocy.
Przytuliłam ją mocno.
– Kochanie, to nie twoja wina. To dorosłe sprawy. Tata… pogubił się. Ale zawsze będziemy rodziną.
Michał reagował inaczej – wybuchał gniewem.
– Nienawidzę go! Jak mógł tak po prostu odejść?!
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Sama czułam podobną złość i żal.
Rodzina Marka odwróciła się ode mnie niemal natychmiast. Teściowa zadzwoniła tylko raz:
– Elżbieta, nie wiem, co tam się u was wydarzyło, ale Marek jest dorosły i sam podejmuje decyzje. Nie mieszajcie dzieci w wasze sprawy.
Poczułam się jak intruz we własnym życiu. Moja mama próbowała mnie wspierać:
– Eluś, dasz radę. Jesteś silna dziewczyna. Dzieci cię potrzebują.
Ale ja nie czułam się silna. Każdy dzień był walką – o to, by wstać z łóżka, by ugotować obiad, by nie płakać przy dzieciach.
W pracy udawałam twardą. Uczyłam matematyki w liceum na Retkini – tam nikt nie wiedział o moim dramacie poza najbliższą koleżanką, Anią.
– Elka, musisz zacząć żyć dla siebie – powtarzała mi przy kawie w pokoju nauczycielskim.
Ale jak? Przez 22 lata byłam żoną Marka, matką Julii i Michała. Nie pamiętałam już nawet, co lubię robić sama dla siebie.
Po kilku miesiącach zaczęły się sądowe sprawy rozwodowe. Marek chciał uregulować wszystko szybko i bez awantur.
– Elżbieta, nie chcę ci robić problemów. Dzieci mogą być przy tobie. Ja będę płacił alimenty – mówił podczas jednej z rozmów w kancelarii adwokackiej.
Patrzyłam na niego i widziałam obcego człowieka. Gdzie podział się ten Marek sprzed lat?
Rozwód był formalnością – ból pozostał na długo. Najtrudniejsze były święta – pierwsze bez niego przy stole. Julia płakała przy opłatku, Michał zamknął się w pokoju i słuchał muzyki tak głośno, że aż drżały ściany.
Z czasem zaczęliśmy jakoś funkcjonować we trójkę. Dzieci dorastały szybciej niż powinny – Julia zdała maturę i wyjechała na studia do Krakowa, Michał dostał się na Politechnikę Łódzką.
Zostałam sama w trzypokojowym mieszkaniu na Retkini. Czasem odwiedzała mnie Renata albo Ania z pracy – przynosiły ciasto i plotki ze świata.
Najtrudniejsze były wieczory i weekendy – wtedy cisza bolała najbardziej. Próbowałam znaleźć sens w nowych rzeczach: zapisałam się na jogę do osiedlowego domu kultury, zaczęłam czytać książki psychologiczne o wybaczaniu i budowaniu siebie na nowo.
Po dwóch latach od rozwodu Marek odezwał się niespodziewanie:
– Elżbieta… Magda mnie zostawiła. Popełniłem błąd. Czy możemy porozmawiać?
Poczułam mieszankę gniewu i litości.
– Marek… Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć to wszystko. Dzieci też nie chcą cię widzieć.
Próbował wrócić do naszego życia – odwiedzał Michała na uczelni, dzwonił do Julii bez skutku. Ja byłam już inną kobietą – bardziej ostrożną, mniej ufającą ludziom.
Dziś mija pięć lat od tamtego dnia, gdy świat mi się zawalił. Nadal jestem sama – czasem czuję się wolna i silna, czasem bardzo samotna. Dzieci mają swoje życie; Julia ma narzeczonego i rzadko bywa w Łodzi, Michał pracuje w Warszawie.
Często zastanawiam się: czy można jeszcze zaufać komuś po takim doświadczeniu? Czy serce naprawdę potrafi się zagoić? A może już zawsze będę patrzeć na ludzi przez pryzmat zdrady?
Czy ktoś z was przeszedł przez coś podobnego? Jak sobie poradziliście? Czy warto jeszcze wierzyć w drugiego człowieka?