Zbliżam się do siedemdziesiątki – a mój syn, Michał, już nie dzwoni. Czy naprawdę zostałam sama przez własne błędy?
– Michał, proszę cię, nie rozłączaj się jeszcze… – mój głos drżał, a w gardle czułam znajome ściśnięcie. Po drugiej stronie słyszałam tylko ciężki oddech syna.
– Mamo, nie chcę znowu tej rozmowy. Ewelina nie czuje się dobrze po ostatniej wizycie. Musimy trochę odpocząć od siebie – powiedział chłodno.
Telefon zamilkł. Zostałam z ciszą, która w moim mieszkaniu na warszawskim Mokotowie była już codziennością. Zegar tykał głośniej niż zwykle. Za oknem padał deszcz, a ja patrzyłam na zdjęcie Michała z dzieciństwa – uśmiechnięty chłopiec z rozczochraną czupryną, trzymający mnie za rękę na placu zabaw.
Nie wiem, kiedy to się wszystko zaczęło psuć. Może wtedy, gdy po raz kolejny pokłóciłam się z mężem, Zbyszkiem, przy Michale? Może wtedy, gdy zamiast być dla niego wsparciem, byłam wiecznie zmęczona i rozgoryczona? Nasze małżeństwo nigdy nie było łatwe. Zbyszek był surowy, zamknięty w sobie. Często wracał późno z pracy i wyładowywał frustracje na mnie. Michał zawsze stawał po mojej stronie, ale widziałam w jego oczach strach i bezradność.
Kiedy Michał poznał Ewelinę na studiach w Krakowie, byłam szczęśliwa. Wreszcie miał kogoś bliskiego, kto go rozumiał. Ale już na pierwszym spotkaniu z nią poczułam ukłucie zazdrości. Była pewna siebie, uśmiechnięta, miała swoje zdanie. Widziałam, jak Michał patrzy na nią z podziwem – tak jak kiedyś patrzył na mnie.
Z czasem zaczęłam krytykować Ewelinę przy każdej okazji. Że za mało gotuje, że nie dba o dom, że nie szanuje tradycji. Michał coraz częściej milczał podczas naszych spotkań. Potem przestał przyjeżdżać na święta. Tłumaczył się pracą, chorobą dziecka… Ale ja wiedziałam, że to przez mnie.
Pamiętam Wigilię sprzed trzech lat. Siedziałam sama przy stole, patrząc na puste miejsce dla Michała i jego rodziny. Zadzwoniłam wtedy do niego:
– Synku, czy naprawdę nie możesz przyjechać? Nawet na chwilę?
– Mamo… Ewelina źle się czuje. Poza tym… może w przyszłym roku.
Wtedy pierwszy raz poczułam prawdziwą samotność. Przez kolejne miesiące próbowałam naprawić relację – wysyłałam wiadomości, zapraszałam ich na obiad, proponowałam pomoc przy wnuczce. Bez skutku.
Zaczęłam chodzić na spacery po parku, żeby nie zwariować w czterech ścianach. Czasem spotykałam sąsiadkę, panią Halinę.
– Jadwiga, a co u twojego Michała? – pytała z troską.
– Dobrze… – kłamałam. – Dużo pracuje.
Ale prawda była taka, że nie miałam pojęcia, co u niego słychać.
Któregoś dnia zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do Eweliny.
– Ewelino… chciałam tylko powiedzieć, że przepraszam za wszystko. Wiem, że byłam trudna. Chciałabym to naprawić.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Pani Jadwigo… Michał bardzo to przeżywa. Ale proszę dać nam trochę czasu. Musimy chronić naszą rodzinę.
Zrozumiałam wtedy, że straciłam coś bezpowrotnie. Przez własną dumę i brak zrozumienia dla młodych ludzi. Przez to, że chciałam być najważniejsza w życiu syna.
Teraz zbliżam się do siedemdziesiątki. Wiem, że nie będzie telefonu od Michała ani laurki od wnuczki. Może dostanę krótkiego SMS-a: „Wszystkiego najlepszego”.
Często myślę o tym, co mogłam zrobić inaczej. Może powinnam była zaakceptować wybory syna? Może zamiast krytykować Ewelinę, powinnam była ją wspierać? Może powinnam była wybaczyć Zbyszkowi i nie przenosić własnych żali na dziecko?
Dziś piszę tę historię dla innych matek – żebyście nie popełniły moich błędów. Żebyście potrafiły odpuścić kontrolę i pozwoliły swoim dzieciom żyć własnym życiem.
Czasem pytam siebie: czy jeszcze mam szansę odzyskać syna? Czy można naprawić coś tak bardzo zepsutego?
A wy… czy potrafilibyście wybaczyć swojej matce? Czy sami nie popełniacie podobnych błędów?