Zamieć, która zmieniła wszystko: Opowieść o rodzinie, winie i nadziei

Zamieć szalała za oknem tak, że szyby w starym bloku na warszawskim Bródnie drżały jakby miały zaraz pęknąć. Śnieg zasypał wszystko – klatkę, samochody, nawet śmietnik zniknął pod białą czapą. Byłem sam z matką w mieszkaniu na trzecim piętrze. Sam – bo ojciec odszedł pół roku temu, a siostra wyjechała do Gdańska i nie odbierała telefonu. Matka leżała na łóżku, blada jak prześcieradło, z oczami wbitymi w sufit. Wiedziałem, że to koniec. Wiedziałem też, że nie jestem gotów.

– Michał… – wyszeptała nagle, a ja podskoczyłem jak oparzony. – Michał, czy ty mi wybaczysz?

Nie odpowiedziałem od razu. W gardle miałem gulę, a w głowie kłębiły się wspomnienia: jej krzyk, kiedy ojciec wracał pijany; jej łzy, kiedy siostra wyprowadziła się bez słowa; jej milczenie przez całe lata, kiedy udawaliśmy rodzinę.

– Mamo… – zacząłem, ale głos mi się załamał.

Zgasło światło. Zrobiło się ciemno jak w grobie. Tylko śnieg za oknem odbijał resztki światła z latarni i rzucał na ścianę dziwaczne cienie. Przez chwilę słyszałem tylko własny oddech i jej ciche sapanie.

– Michał… – powtórzyła. – Ja muszę ci coś powiedzieć. Zanim… zanim odejdę.

Usiadłem na brzegu łóżka. Czułem, jak drżą mi ręce.

– Mamo, nie teraz. Proszę cię… – błagałem. – Nie teraz.

Ale ona już nie słuchała. Zaczęła mówić szybko, jakby bała się, że zabraknie jej czasu:

– Twój ojciec… on nie był taki zły. To ja… ja go zdradziłam pierwsza. On się wtedy załamał. Dlatego pił. Dlatego was bił. Ja go sprowokowałam… Przepraszam cię, synku.

Poczułem, jakby ktoś mnie uderzył w twarz. Przez całe życie nienawidziłem ojca za to, co nam zrobił. Za to, że matka płakała po nocach, a siostra uciekła z domu. A teraz ona mówi mi coś takiego?

– Dlaczego mi to mówisz? – syknąłem przez zaciśnięte zęby.

– Bo nie chcę umierać z tym ciężarem… – wyszeptała.

W tej chwili zadzwonił domofon. Zamarłem. Kto mógł się przedrzeć przez ten śnieg? Pobiegłem do drzwi i usłyszałem znajomy głos:

– Michał! To ja, Bartek! Otwórz!

Bartek był moim sąsiadem od dziecka. Zawsze był tym lepszym synem – jego rodzice nigdy się nie kłócili, a on sam miał wszystko poukładane: żonę, dzieci, pracę w urzędzie miasta.

Otworzyłem drzwi na oścież.

– Co ty tu robisz? – zapytałem zdziwiony.

– Przyszedłem sprawdzić, czy żyjecie! U nas w bloku wszyscy siedzą przy świeczkach i modlą się, żeby prąd wrócił. Twoja matka… jak ona się czuje?

Nie odpowiedziałem. Bartek wszedł do środka bez pytania i od razu skierował się do pokoju matki.

– Dzień dobry, pani Zofio – powiedział cicho.

Matka spojrzała na niego i uśmiechnęła się słabo.

– Dzień dobry, Bartku… Dobrze, że przyszedłeś.

Bartek usiadł przy niej i zaczął opowiadać o tym, jak jego dzieci lepiły bałwana na podwórku i jak sąsiadka spod piątki utknęła w windzie na pół godziny. Przez chwilę zrobiło się cieplej – jakby ta zamieć za oknem przestała mieć znaczenie.

Wtedy zadzwonił mój telefon. Siostra.

– Michał? – jej głos był roztrzęsiony. – Słuchaj… ja nie mogę przyjechać. Drogi są zamknięte. Ale… powiedz mamie, że ją kocham. I że jej wybaczam.

Zacisnąłem powieki.

– Powiem jej – obiecałem.

Odłożyłem telefon i wróciłem do pokoju. Matka patrzyła na mnie błagalnie.

– Michał… proszę cię…

Usiadłem przy niej i złapałem ją za rękę. Była zimna jak lód.

– Mamo… wybaczam ci – powiedziałem cicho. – Ale nie wiem, czy potrafię wybaczyć ojcu.

Oczy jej zaszkliły się łzami.

– On też cię kochał… tylko nie umiał tego okazać…

Bartek położył mi rękę na ramieniu.

– Wiesz… mój ojciec też nie był święty – powiedział niespodziewanie. – Tylko myśmy nigdy o tym nie rozmawiali. Może gdybyśmy wtedy pogadali szczerze… może byłoby inaczej?

Spojrzałem na niego zaskoczony. Bartek zawsze wydawał mi się taki pewny siebie, taki szczęśliwy…

Matka zaczęła płakać cicho. Przytuliłem ją mocno i poczułem, że coś we mnie pęka – cała ta złość i żal zaczynają powoli topnieć pod naporem jej łez.

Nad ranem zamieć ucichła. Prąd wrócił. Matka zasnęła spokojnie i już się nie obudziła.

Siedziałem przy niej jeszcze długo po świcie, patrząc na jej spokojną twarz i zastanawiając się nad wszystkim, co usłyszałem tej nocy.

Czy naprawdę można wybaczyć wszystko? Czy rodzina to tylko krew i wspólne nazwisko? A może to coś więcej – coś, co trzeba budować każdego dnia od nowa?

Co wy o tym myślicie? Czy każdą winę da się wybaczyć? Czekam na wasze historie.