Zamiana ról, która rozbiła naszą rodzinę – czy naprawdę rozumiemy, czym jest macierzyństwo?
— Nie rozumiesz mnie, Michał! — krzyknęła Ania, trzymając w ramionach płaczącą Zosię. — Ty wracasz z pracy i masz święty spokój. Ja tu siedzę całymi dniami sama!
Stałem w progu kuchni, z torbą na ramieniu, i patrzyłem na żonę. Jej włosy były w nieładzie, pod oczami ciemne cienie. Zosia płakała już od pół godziny, a ja czułem się bezradny.
— Przecież próbuję ci pomóc — powiedziałem cicho. — Może… może ja zostanę z Zosią na jakiś czas? Ty wrócisz do pracy, odpoczniesz od tego wszystkiego.
Ania spojrzała na mnie tak, jakby chciała mnie uderzyć. — Myślisz, że to takie proste? Że wystarczy zamienić się miejscami i wszystko będzie dobrze?
Nie odpowiedziałem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, jak bardzo się myliłem.
Sześć miesięcy temu urodziła się nasza córka. Czekaliśmy na nią latami – po dwóch poronieniach i jednej nieudanej próbie in vitro. Kiedy w końcu Ania zaszła w ciążę, byliśmy szczęśliwi jak nigdy wcześniej. Ale nikt nie przygotował nas na to, co miało nadejść.
Początkowo wszystko wydawało się normalne. Ania była zmęczona, ale szczęśliwa. Ja pracowałem po dziesięć godzin dziennie w biurze rachunkowym w centrum Warszawy, wracałem do domu i starałem się pomagać. Ale z każdym tygodniem widziałem, jak Ania gaśnie. Przestała odbierać telefony od przyjaciółek, nie chciała wychodzić na spacery. Zosia płakała coraz częściej, a Ania coraz częściej płakała razem z nią.
Pewnego wieczoru znalazłem ją skuloną na podłodze w łazience. — Nie dam rady — szeptała przez łzy. — Nie jestem dobrą matką.
Wtedy zaproponowałem zamianę ról. Uznałem, że skoro ja też mogę wziąć urlop rodzicielski, dam Ani szansę wrócić do pracy i poczuć się znowu sobą. W pracy szef patrzył na mnie jak na wariata, ale zgodził się. Ania wróciła do swojego biura architektonicznego, a ja zostałem z Zosią.
Pierwszego dnia byłem pełen entuzjazmu. Zrobiłem śniadanie, przewinąłem Zosię, poszedłem z nią na spacer po osiedlu. Myślałem: „To nie może być takie trudne”.
Ale już po tygodniu byłem wrakiem człowieka. Zosia budziła się co dwie godziny w nocy, a w dzień domagała się ciągłej uwagi. Pranie piętrzyło się w łazience, obiad był zawsze na szybko – makaron z serem albo kanapki. Próbowałem dzwonić do Ani z pytaniami: „A co zrobić, jak Zosia ma gorączkę?”, „Jak ją uspokoić?” – ale ona była zajęta pracą.
Zaczęliśmy się kłócić o wszystko. O to, kto więcej robi w domu, kto jest bardziej zmęczony, kto ma prawo do chwili dla siebie.
— Ty masz łatwiej! — krzyczała Ania pewnego wieczoru. — Przynajmniej możesz wyjść z domu i pogadać z ludźmi!
— Łatwiej? — wybuchnąłem. — Ty przynajmniej możesz wyłączyć telefon i mieć spokój! Ja nawet do łazienki nie mogę pójść bez Zosi!
Zaczęliśmy spać osobno. Ja z Zosią w sypialni, Ania na kanapie w salonie. W weekendy odwiedzali nas teściowie i udawaliśmy przed nimi szczęśliwą rodzinę.
Pewnej nocy usłyszałem płacz Ani. Siedziała przy stole w kuchni i patrzyła w okno.
— Michał… ja chyba cię już nie kocham — powiedziała cicho.
Poczułem, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch.
— Co ty mówisz? — wyszeptałem.
— Nie wiem… Może to przez zmęczenie… Może przez to wszystko… Ale czuję się pusta. I mam wrażenie, że ty też mnie nie rozumiesz.
Nie spałem tej nocy ani minuty. Przewijały mi się przed oczami wszystkie nasze wspólne chwile – ślub w kościele na Żoliborzu, podróż poślubna do Zakopanego, pierwsze święta we własnym mieszkaniu. I teraz – ta przepaść między nami.
Następnego dnia zadzwoniła moja mama.
— Michałku, może przyjedziecie do nas na weekend? Pomogę wam z małą, odpoczniecie trochę…
Pojechaliśmy do rodziców do Radomia. Mama przejęła Zosię na kilka godzin, a my poszliśmy na spacer po parku. Rozmawialiśmy długo – o tym, jak bardzo oboje jesteśmy zmęczeni i samotni w swoim cierpieniu.
— Myślałam, że będziemy szczęśliwi — powiedziała Ania. — Ale czuję się jakby ktoś zamknął mnie w klatce.
— Ja też… — przyznałem niechętnie.
Wróciliśmy do Warszawy z postanowieniem, że spróbujemy terapii małżeńskiej. Ale nawet to nie było łatwe – znalezienie czasu na spotkania graniczyło z cudem.
Minęły dwa miesiące. Zosia zaczęła raczkować, a my powoli uczyliśmy się rozmawiać ze sobą bez krzyku. Ale rany zostały – i nie wiem, czy kiedykolwiek się zagoją.
Czasem patrzę na Anię i zastanawiam się: czy jeszcze kiedyś będziemy szczęśliwi? Czy zamiana ról uratowała naszą rodzinę – czy tylko pokazała nam prawdę o sobie?
A wy? Czy ktoś z was próbował zamiany ról w rodzinie? Czy to naprawdę pomaga – czy tylko pogłębia kryzys?