Zabrałam tatę do domu opieki dla jego dobra, ale rodzina mi tego nie wybaczyła – czy naprawdę jestem złą córką?

– Nie wierzę, że to robisz, Magda! – głos mojej siostry, Anki, rozbrzmiewał w kuchni jak dzwon. Stała przy stole, zaciśnięte pięści wbijała w blat. – Tata całe życie poświęcił dla nas, a ty go po prostu oddajesz obcym ludziom?

Patrzyłam na nią przez łzy. W dłoniach ściskałam kubek z zimną już herbatą. W głowie miałam mętlik, serce waliło jak oszalałe. Przecież nie chciałam tego. Przecież próbowałam wszystkiego.

Od miesięcy opiekowałam się tatą sama. Po śmierci mamy to ja przejęłam wszystkie obowiązki. Anka mieszkała w Warszawie, brat Tomek za granicą – tylko ja zostałam w naszym rodzinnym domu pod Łodzią. Tata coraz bardziej gasł. Zapominał, gdzie jest, nie poznawał mnie czasem rano. Zdarzało się, że wychodził na ulicę w kapciach i piżamie, szukał mamy. Raz prawie wpadł pod samochód.

– Magda, on tam umrze z samotności! – Anka nie odpuszczała.

– A tutaj? – wyszeptałam. – Tutaj też umiera… tylko szybciej. Ja nie jestem pielęgniarką, nie mam siły. Nie śpię po nocach, boję się, że coś mu się stanie. Próbowałam…

– Próbowałaś? – przerwała mi z pogardą. – Próbowałaś go zostawić! Tak najłatwiej.

Wtedy pękłam. Wybiegłam z kuchni, trzaskając drzwiami. W łazience osunęłam się na zimne kafelki i płakałam długo, aż zabrakło mi łez.

Tata był kiedyś silnym mężczyzną. Pracował jako kierowca ciężarówki, całe życie w trasie. Po śmierci mamy jakby się skurczył, zamknął w sobie. Zaczęły się problemy z pamięcią, potem z poruszaniem się. Lekarze mówili: „demencja starcza”. Ja mówiłam: „to niemożliwe”.

Przez pierwsze miesiące radziłam sobie jakoś. Gotowałam mu ulubione zupy, czytałam gazety na głos, sadzałam go w ogrodzie na słońcu. Ale potem zaczęły się noce bez snu – tata krzyczał przez sen, czasem próbował wyjść z domu. Raz znalazłam go na przystanku autobusowym o czwartej rano.

Prosiłam rodzinę o pomoc. Anka przyjeżdżała raz na dwa tygodnie, Tomek dzwonił z Niemiec i mówił: „Trzymaj się, Magda”. Ale nikt nie chciał podjąć decyzji.

W końcu lekarz rodzinny powiedział mi wprost:

– Pani Magdo, tata potrzebuje całodobowej opieki. Pani zdrowie też jest ważne.

Pamiętam dzień, kiedy odwiozłam tatę do domu opieki w Zgierzu. Siedziałam za kierownicą i czułam się jak najgorszy człowiek na świecie. Tata patrzył przez okno i pytał: „A gdzie mama?” Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

W ośrodku przywitała nas pielęgniarka – pani Basia. Uśmiechnęła się ciepło do taty:

– Panie Stanisławie, zapraszam do naszego ogrodu! Mamy tu piękne róże.

Tata spojrzał na mnie niepewnie:

– Madziu… wrócimy do domu?

Zacisnęłam usta i przytaknęłam głową, choć wiedziałam, że to nieprawda.

Przez pierwsze dni dzwoniłam codziennie. Pani Basia mówiła:

– Tata dobrze się trzyma, zaprzyjaźnił się z panem Władkiem z pokoju obok.

Ale rodzina zaczęła mnie unikać. Anka przestała odbierać telefony, brat napisał mi maila:

„Nie poznaję cię, Magda. Jak mogłaś to zrobić tacie?”

Na święta nikt nie przyjechał do mnie. Siedziałam sama przy stole i patrzyłam na puste krzesła.

Czasem odwiedzałam tatę w ośrodku. Raz trafiłam na Ankę – przyszła z dziećmi, ale nawet na mnie nie spojrzała.

– Dzień dobry, panie Stanisławie! – powiedziałam cicho.

Tata uśmiechnął się do mnie łagodnie:

– Madziu… długo cię nie było.

Serce mi pękało za każdym razem.

W pracy zaczęli szeptać za moimi plecami:

– To ta Magda, co oddała ojca do domu starców…

Czułam się jak trędowata.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie pani Basia:

– Pani Magdo, tata miał dziś gorszy dzień… Może pani przyjechać?

Pojechałam natychmiast. Tata leżał na łóżku, patrzył w sufit.

– Madziu… przepraszam cię za wszystko – wyszeptał nagle.

Poczułam łzy pod powiekami.

– Za co przepraszasz?

– Że jestem ciężarem…

Objęłam go delikatnie:

– Tato, nigdy nie byłeś ciężarem.

Wyszłam z pokoju i zobaczyłam Ankę na korytarzu.

– On tu gaśnie przez ciebie – syknęła przez zaciśnięte zęby.

Nie odpowiedziałam. Nie miałam już siły walczyć.

Wieczorami leżałam w łóżku i myślałam: czy naprawdę jestem taka zła? Czy powinnam była poświęcić wszystko dla taty? Czy ktoś rozumie, jak to jest budzić się co noc ze strachu? Jak to jest patrzeć na ukochaną osobę, która znika kawałek po kawałku?

Czasem mam wrażenie, że wszyscy widzą tylko decyzję – nikt nie widzi drogi do niej prowadzącej. Nikt nie widzi tych wszystkich nocy bez snu, tych łez w poduszkę.

Dziś tata jest spokojniejszy. Ma opiekę lekarską i ludzi wokół siebie. Ja powoli uczę się żyć ze swoim wyborem – choć rodzina nadal mnie potępia.

Czy naprawdę jestem wyrodną córką? Czy można kochać kogoś tak bardzo i jednocześnie pozwolić mu odejść? Co wy byście zrobili na moim miejscu?