Wychowywanie cudzej córki: Moja walka o rodzinę, która nigdy nie była moja
— Nie jesteś moją matką! — krzyknęła Ola, trzaskając drzwiami tak mocno, że aż zadrżały szyby w oknach. Stałam w korytarzu z kubkiem zimnej już herbaty, czując jak w gardle rośnie mi gula. To nie był pierwszy raz, kiedy słyszałam te słowa, ale za każdym razem bolały tak samo.
Kiedy poznałam Piotra, byłam już po trzydziestce i pogodziłam się z myślą, że zostanę matką tylko raz. Moja córka Zosia miała wtedy siedem lat. Piotr był wdowcem, miał Olę — zbuntowaną nastolatkę z wiecznym grymasem na twarzy. Wydawało mi się, że razem stworzymy dom pełen ciepła i zrozumienia. Naiwność? Może. Ale kto nie marzy o szczęściu?
Pierwsze miesiące po ślubie były jak pole minowe. Ola ignorowała mnie na każdym kroku. Zosia próbowała się do niej zbliżyć, ale spotykała się z chłodnym dystansem. Piotr pracował do późna, a ja zostałam sama z dwoma dziewczynkami, które dzieliło wszystko — łącznie ze mną.
— Ola, możesz mi pomóc przy obiedzie? — zapytałam pewnego popołudnia.
— Sama sobie radź — rzuciła przez ramię, nie odrywając wzroku od telefonu.
Czułam się jak intruz we własnym domu. Próbowałam rozmawiać z Piotrem.
— Musisz być dla niej cierpliwa — powtarzał. — Ona dużo przeszła.
Ale ile można być cierpliwym? Kiedy Ola zaczęła wagarować i przynosić jedynki, Piotr zrzucał winę na mnie.
— Może za bardzo ją naciskasz? — pytał.
— Ja tylko chcę jej pomóc! — broniłam się.
Pewnego wieczoru znalazłam Olę płaczącą w łazience. Przez chwilę miałam nadzieję, że pozwoli mi się do siebie zbliżyć.
— Co się stało? — zapytałam delikatnie.
— Nic cię to nie obchodzi! — syknęła i zamknęła się w sobie jeszcze bardziej.
Zaczęłam wątpić w sens tego wszystkiego. Zosia coraz częściej pytała:
— Mamo, dlaczego Ola mnie nie lubi?
Nie umiałam odpowiedzieć.
W szkole wezwano mnie na rozmowę. Wychowawczyni Oli spojrzała na mnie z politowaniem.
— Pani Olu, pańska córka nie pojawia się na lekcjach od tygodnia.
— Nie jestem jej matką — poprawiłam ją automatycznie.
Poczułam się winna tej poprawki. Ale czy mogłam siebie nazywać jej matką?
W domu wybuchła awantura.
— To twoja wina! — krzyczał Piotr. — Gdybyś była dla niej bardziej wyrozumiała…
— A ty kiedy ostatnio z nią rozmawiałeś?!
Ola uciekła z domu na całą noc. Policja znalazła ją nad ranem na dworcu. Była przemarznięta i zapłakana. Piotr pojechał po nią sam. Mnie nawet nie powiadomił.
Po tym wszystkim zamknęłam się w sobie. Przestałam próbować. Przestałam pytać Olę o szkołę, o jej sprawy. Skupiłam się na Zosi i własnej pracy. Piotr coraz częściej nocował poza domem pod pretekstem nadgodzin.
Któregoś dnia Ola przyszła do kuchni i rzuciła mi pod nos kartkę:
— Nie zdałam matury. Zadowolona?
Patrzyła na mnie wyzywająco, jakby chciała sprowokować kolejną kłótnię.
— Nie jestem zadowolona — odpowiedziałam cicho. — Ale to twoje życie, Ola.
Wyszedł ze mnie cały żal i rozczarowanie. Przez chwilę widziałam w jej oczach cień smutku.
Wieczorem usłyszałam rozmowę Oli przez telefon:
— Ona mnie nienawidzi… Wszyscy mają mnie gdzieś…
Poczułam ukłucie współczucia, ale nie miałam już siły walczyć o tę relację.
Minęły miesiące. Ola wyprowadziła się do chłopaka. Piotr odszedł ode mnie niedługo później. Zostałyśmy z Zosią same w pustym mieszkaniu pełnym wspomnień i niedopowiedzianych słów.
Czasem myślę o Oli. Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy wychowywanie cudzych dzieci to rzeczywiście syzyfowa praca? A może to ja byłam za słaba?
Może ktoś z was ma podobne doświadczenia? Czy naprawdę warto walczyć o rodzinę za wszelką cenę? Czy są granice, których nie da się przekroczyć?