Wszystko, co jest Twoje, pozostanie Twoje – historia walki o siebie i rodzinę

Wszystko zaczęło się od trzasku drzwi i krzyku mojej ciotki Haliny: — Zosia! Chodź natychmiast do salonu! — wrzasnęła tak, że aż szklanka w mojej dłoni zadźwięczała. Wbiegłam do pokoju, serce waliło mi jak młot. W salonie siedzieli już wszyscy: ciotka Halina z mężem, wujek Stefan, kuzynka Marta i jej chłopak. Na stole leżały papiery, a atmosfera była gęsta jak śmietana.

— Słuchaj, Zosia — zaczęła Halina, patrząc na mnie spod ściągniętych brwi. — Twoi rodzice nie żyją od dwóch tygodni. Musimy podzielić majątek. Dom jest duży, nie dasz sobie rady sama. Najlepiej będzie, jak sprzedamy wszystko i podzielimy się po równo.

Zatkało mnie. Jeszcze nie zdążyłam opłakać rodziców, a już miałam walczyć o dach nad głową. — To był dom moich rodziców… mój dom — wyszeptałam. — Mama zawsze mówiła, że zostawią mi wszystko.

— Dziecko, nie bądź naiwna — wtrącił się wujek Stefan. — Takie są przepisy. Ty jesteś młoda, dasz sobie radę gdzie indziej. My też mamy swoje potrzeby.

Poczułam się jak intruz we własnym życiu. Wszyscy patrzyli na mnie jak na przeszkodę. Tylko babcia Wanda siedziała cicho w kącie i ocierała łzy chusteczką.

— Zosiu, kochanie — szepnęła babcia — nie pozwól im na to. Twój tata ciężko pracował na ten dom.

Ale Halina już rozkładała papiery: — Tu jest wycena domu, tu są udziały po rodzicach. Podpisz tu i tu.

— Nie podpiszę! — krzyknęłam nagle, sama zaskoczona własną odwagą. — To mój dom! Nie oddam go!

— Zobaczysz jeszcze, jak życie cię nauczy pokory — syknęła Marta, moja kuzynka, która zawsze zazdrościła mi wszystkiego: od roweru po dobre oceny.

Wybiegłam z salonu i zamknęłam się w swoim pokoju. Słyszałam przez drzwi podniesione głosy:

— Trzeba ją zmusić! — wrzeszczał Stefan.
— Ona jest niestabilna! Powinna pójść do psychologa!
— A może do sądu? — dorzuciła Marta.

Zwinęłam się na łóżku w kłębek i płakałam tak długo, aż zasnęłam.

Następnego dnia obudził mnie dzwonek do drzwi. Otworzyłam je niechętnie i zobaczyłam mojego chłopaka – Pawła. Był jedyną osobą, która trzymała moją stronę.

— Zosia, słyszałem co się dzieje. Nie daj się im! To twój dom! — objął mnie mocno.

— Pawle, ja nie mam siły… Oni są jak sępy. Nawet nie dali mi czasu na żałobę.

— Wiem. Ale musisz być twarda. Pójdziesz do notariusza? Sprawdzimy testament?

Skinęłam głową. Wzięliśmy dokumenty rodziców i pojechaliśmy do kancelarii. Okazało się, że rodzice rzeczywiście zapisali mi dom w testamencie. Ale Halina i Stefan już złożyli wniosek o zachowek.

— To znaczy, że muszę im zapłacić? — zapytałam prawnika z rozpaczą.
— Takie prawo. Ale możesz rozłożyć to na raty albo negocjować spłatę udziałów.

Wróciłam do domu z Pawłem i babcią Wandą. W kuchni czekała na mnie Halina z triumfującym uśmiechem:

— I co? Myślałaś, że wygrasz? Prawo jest po naszej stronie!

— Nie oddam wam domu! — powiedziałam stanowczo. — Możecie mnie nawet pozwać!

Halina rzuciła filiżanką o blat:
— Jesteś niewdzięczna! My ci pomagaliśmy przez całe życie!

— Pomagaliście? — wybuchłam płaczem. — Przychodziliście tylko wtedy, gdy coś było do wzięcia! Nawet na pogrzebie pytaliście o mieszkanie!

Babcia Wanda próbowała łagodzić sytuację:
— Dzieci, przestańcie… To nie czas na kłótnie…

Ale Halina była nieugięta:
— Albo płacisz nam zachowek w ciągu miesiąca, albo idziemy do sądu!

Przez kolejne tygodnie żyłam jak w koszmarze. Każdego dnia ktoś dzwonił albo przychodził z nowymi żądaniami. Paweł próbował mnie wspierać, ale sam miał problemy – jego ojciec zachorował na raka i musiał wyjechać do Warszawy.

Zostałam sama z babcią w pustym domu pełnym wspomnień i pretensji.

Pewnej nocy usłyszałam hałas na dole. Zeszłam po schodach i zobaczyłam Martę grzebiącą w szufladzie mamy.

— Co ty tu robisz?!

Marta odwróciła się gwałtownie:
— Szukam dokumentów! Może znajdę coś jeszcze dla siebie!

Wyrwałam jej z rąk album ze zdjęciami:
— Wynoś się stąd! To nie jest twoje!

Wybiegła trzaskając drzwiami.

Następnego dnia dostałam wezwanie do sądu – Halina i Stefan żądali natychmiastowej sprzedaży domu i podziału pieniędzy.

Załamałam się. Przez tydzień nie wychodziłam z łóżka. Babcia Wanda przynosiła mi herbatę i głaskała po głowie:
— Zosiu, musisz walczyć. Oni chcą cię złamać.

Zebrałam się w sobie i poszłam do pracy – byłam nauczycielką w miejscowej podstawówce. Dzieci pytały:
— Pani Zosiu, czemu pani taka smutna?

Uśmiechałam się przez łzy:
— Czasem życie jest trudne, kochani…

W sądzie Halina patrzyła na mnie z pogardą:
— Ona nawet nie umie się bronić!

Ale sędzia był sprawiedliwy:
— Pani Zofio, ma pani prawo do domu po rodzicach. Zachowek można spłacić w ratach przez pięć lat.

Ulga była ogromna – mogłam zostać w domu! Ale cena była wysoka: musiałam sprzedać samochód rodziców i większość biżuterii mamy, żeby spłacić rodzinę.

Po rozprawie Halina podeszła do mnie:
— Jeszcze pożałujesz tej decyzji! Rodzina ci tego nie zapomni!

Odeszli wszyscy – nawet babcia Wanda wyjechała do sanatorium nad morze, bo nie mogła patrzeć na te kłótnie.

Zostałam sama w pustym domu. Czasem wieczorami siadałam przy oknie i patrzyłam na ogród mamy – róże już przekwitły, trawa zarosła chwastami.

Paweł wrócił po kilku miesiącach:
— Zosiu… Przepraszam, że cię zostawiłem samą.

Objął mnie mocno i wtedy pierwszy raz od dawna poczułam się bezpieczna.

Zaczęliśmy razem sprzątać dom – odnawialiśmy pokoje, sadziliśmy nowe kwiaty w ogrodzie. Powoli wracało życie.

Ale relacje z rodziną już nigdy nie były takie same – Halina przestała się odzywać, Marta rozpowiadała plotki po całym miasteczku.

Czasem zastanawiam się: czy warto było walczyć o ten dom za taką cenę? Czy rodzina to tylko więzy krwi? A może to ci, którzy zostają przy nas wtedy, gdy wszyscy inni odchodzą?

Czy Wy też kiedyś musieliście walczyć o swoje? Co dla Was znaczy prawdziwy dom?