Wiosna, która nie wróciła – historia Magdy i jej rodziny

Drzwi trzasnęły tak głośno, że aż zadrżały szyby w oknie. Stałam na środku kuchni, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, a łzy spływały mi po policzkach, choć obiecałam sobie, że już nigdy nie będę przez niego płakać. – Magda, przestań się mazać! – krzyknęła mama z drugiego pokoju. – To przez ciebie on tak się zachowuje! Zawsze musisz mieć ostatnie słowo!

Miałam wtedy trzydzieści dwa lata i czułam się jak dziecko, które znowu zawiodło wszystkich. Mój mąż, Paweł, wyszedł trzeci raz w tym tygodniu, trzaskając drzwiami. Nasza córka, Zosia, schowała się pod stołem i udawała, że jej nie ma. A ja? Ja byłam tylko cieniem siebie sprzed lat – tej radosnej dziewczyny z długimi włosami i marzeniami o szczęśliwej rodzinie.

– Mamo, to nie jest twoja wina – szepnęła Zosia, kiedy weszłam do jej pokoju. Miała dziesięć lat i oczy Pawła. – Tata wróci?

Nie umiałam odpowiedzieć. Ostatnio coraz częściej nie wracał na noc. Czułam, że coś jest nie tak, ale nie miałam odwagi zapytać wprost. Wolałam udawać, że wszystko jest dobrze – dla Zosi, dla mamy, dla siebie.

Wieczorem mama usiadła naprzeciwko mnie przy kuchennym stole. – Wiesz, Magda – zaczęła ostrożnie – ja też kiedyś myślałam, że miłość wystarczy. Ale życie to nie bajka. Twój ojciec… on też miał swoje tajemnice.

Spojrzałam na nią zaskoczona. Nigdy nie mówiła o ojcu inaczej niż dobrze. Zmarł nagle pięć lat temu i od tamtej pory mama była cieniem siebie. Teraz patrzyła na mnie z bólem i zmęczeniem.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytałam cicho.

– Że czasem trzeba odejść, zanim będzie za późno – odpowiedziała i wstała od stołu.

Tej nocy nie spałam. Wpatrywałam się w sufit i słuchałam ciszy. Paweł wrócił nad ranem, cicho jak złodziej. Pachniał damskimi perfumami. Udawałam, że śpię.

Następnego dnia postanowiłam go skonfrontować.

– Paweł, musimy porozmawiać – powiedziałam stanowczo.

– Teraz? Spieszę się do pracy.

– Wiem o wszystkim – skłamałam.

Zatrzymał się w drzwiach. Spojrzał na mnie z pogardą.

– To świetnie. To po co ta rozmowa?

– Chcę wiedzieć prawdę.

Wzruszył ramionami.

– Prawda jest taka, że mam dość tego domu. Twojej matki, twoich pretensji, tej wiecznej atmosfery grozy. Znalazłem kogoś innego. I nie zamierzam tego ukrywać.

Poczułam się tak, jakby ktoś uderzył mnie w twarz.

– A Zosia? – zapytałam drżącym głosem.

– Poradzisz sobie. Zawsze sobie radziłaś.

Wyszedł bez słowa pożegnania.

Mama patrzyła na mnie z wyrzutem.

– Mówiłam ci! Trzeba było być dla niego milszą! Faceci są jak dzieci – trzeba ich chwalić!

– Mamo! Przestań! To nie moja wina!

Zosia płakała w swoim pokoju. Przytuliłam ją mocno.

– Mamusiu, czy tata już nas nie kocha?

Nie umiałam odpowiedzieć.

Przez kolejne tygodnie żyliśmy jak na bombie zegarowej. Paweł pojawiał się coraz rzadziej. Mama coraz częściej wypominała mi moje błędy. Zosia zamknęła się w sobie i zaczęła mieć problemy w szkole.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie nauczycielka Zosi.

– Pani Magdo, czy wszystko w domu w porządku? Zosia jest smutna, wycofana… Może warto porozmawiać z psychologiem?

Wtedy po raz pierwszy poczułam prawdziwy wstyd. Nie tylko za siebie, ale za całą naszą rodzinę.

Wieczorem usiadłam z mamą przy stole.

– Mamo… Ja już nie mogę tak żyć. Muszę coś zmienić.

Spojrzała na mnie z litością.

– I co zrobisz? Pójdziesz do pracy? Oddasz Zosię do świetlicy? Myślisz, że dasz radę sama?

– Muszę spróbować.

Następnego dnia poszłam do urzędu pracy. Przeglądałam oferty z bijącym sercem. W końcu znalazłam coś – praca w bibliotece miejskiej na pół etatu.

Mama była oburzona.

– Biblioteka?! Za takie grosze?!

– Przynajmniej będę miała własne pieniądze – odpowiedziałam spokojnie.

Zosia zaczęła chodzić na zajęcia plastyczne po lekcjach. Powoli odzyskiwała radość życia.

Paweł przestał się odzywać. Dowiedziałam się od znajomych, że zamieszkał z nową partnerką pod Warszawą.

Pewnego dnia przyszła do mnie jego matka – teściowa, pani Halina.

– Magda… Paweł to idiota. Ale ty musisz być silna dla Zosi. Jeśli będziesz czegoś potrzebować… jestem tu dla was.

Poczułam wdzięczność i ulgę.

Minęły miesiące. Nauczyłam się żyć bez Pawła. Mama powoli godziła się z moją niezależnością, choć często narzekała na samotność i brak pieniędzy.

Wiosną poszłyśmy z Zosią na spacer do parku. Kwitły forsycje i magnolie. Zosia zerwała mały bukiet żółtych kwiatków i podała mi go z uśmiechem.

– To dla ciebie, mamo! Jesteś najdzielniejsza na świecie!

Łzy napłynęły mi do oczu.

Wieczorem usiadłam przy oknie z kubkiem herbaty i patrzyłam na zachodzące słońce. Przypomniałam sobie słowa mamy: „Czasem trzeba odejść, zanim będzie za późno”.

Czy wybaczyłam Pawłowi? Nie wiem. Czy wybaczyłam sobie? Jeszcze nie całkiem. Ale wiem jedno: czasem trzeba pozwolić odejść temu, co nas niszczy – nawet jeśli boli bardziej niż wszystko inne na świecie.

Czy można jeszcze uwierzyć w szczęście po takim końcu? A może szczęście to po prostu nauczyć się żyć od nowa? Co wy o tym myślicie?