W końcu mam własne życie, ale moja córka uważa mnie za wariatkę i odcięła mnie od wnuczki – czy naprawdę nie zasługuję na szczęście?
– Mamo, czy ty naprawdę myślisz, że to jest normalne? – głos Kasi drżał, a jej oczy płonęły gniewem. Stałyśmy naprzeciwko siebie w mojej kuchni, tej samej, w której przez lata gotowałam jej ulubione naleśniki, pocieszałam po nieudanych randkach i tuliłam, gdy świat wydawał się zbyt okrutny. Teraz patrzyła na mnie jak na obcą.
Nie odpowiedziałam od razu. W głowie miałam mętlik. Przecież nie zrobiłam nic złego. Po prostu… po raz pierwszy od lat postanowiłam pomyśleć o sobie. Po śmierci Józka zostałam sama. Nasze małżeństwo nie było idealne – on zawsze zamknięty w sobie, ja wiecznie zabiegana między domem a pracą. Ale był. A potem nagle go zabrakło. Zginął tragicznie, wracając z tej nieszczęsnej trasy ciężarówką. Do dziś nie wiem, co naprawdę przewoził i dlaczego musiał zginąć. Policja nigdy nie wyjaśniła wszystkiego do końca.
Zostałam z Kasią, wtedy nastolatką, i kredytem na mieszkanie. Pracowałam na dwa etaty, żeby niczego jej nie brakowało. Gdy dorosła i urodziła Maję, byłam przy niej dzień i noc. Pomagałam przy wnuczce, gotowałam obiady, odbierałam z przedszkola. Kasia zawsze mogła na mnie liczyć.
Aż do teraz.
Wszystko zaczęło się od Andrzeja. Poznałam go przypadkiem w bibliotece – szukał książki o ogrodnictwie, ja oddawałam powieści Remarque’a. Zaczęliśmy rozmawiać. Był wdowcem, miał ciepły uśmiech i poczucie humoru, które rozbrajało nawet najbardziej ponure dni. Zaprosił mnie na kawę. Potem na spacer po parku Skaryszewskim. Zaczęliśmy się spotykać coraz częściej.
Kasia zauważyła zmianę niemal od razu.
– Mamo, czemu nie możesz odebrać Mai z angielskiego? – zapytała pewnego popołudnia przez telefon.
– Kochanie, mam dziś spotkanie…
– Spotkanie? Z kim?
– Z Andrzejem.
Zapadła cisza.
Od tego dnia zaczęły się pretensje. Że jestem egoistką. Że zostawiam ją samą z problemami. Że „w tym wieku” powinnam myśleć o rodzinie, a nie o randkach.
Próbowałam tłumaczyć:
– Kasiu, ja cię kocham. Ale jestem też kobietą. Chcę jeszcze czegoś od życia.
– Ty chyba oszalałaś! – wykrzyczała mi w twarz.
Pewnego dnia przyszła do mnie z Mają.
– Mamo, musimy porozmawiać – powiedziała stanowczo.
Usiadłyśmy przy stole.
– Nie chcę, żebyś widywała Maję przez jakiś czas – oznajmiła bez emocji.
Zatkało mnie.
– Dlaczego? Co ja ci zrobiłam?
– Nie chcę, żeby widziała cię z tym… facetem. Nie chcę, żeby myślała, że babcia w tym wieku może się wygłupiać jak nastolatka.
Maja patrzyła na mnie wielkimi oczami. Chciałam ją przytulić, ale Kasia odsunęła ją od stołu.
Od tamtej pory minęły trzy tygodnie. Nie widziałam wnuczki ani córki. Andrzej dzwoni codziennie, pyta jak się czuję, proponuje wspólne wyjazdy za miasto. Ale ja czuję pustkę. Przez całe życie byłam dla kogoś – dla męża, dla córki, dla wnuczki. Teraz, gdy próbuję być dla siebie… zostałam sama.
Czasem siedzę wieczorem przy oknie i patrzę na światła miasta. Wspominam Józka – czy on by mnie zrozumiał? Czy pozwoliłby mi być szczęśliwą? Czy może też uznałby mnie za egoistkę?
Wczoraj zadzwoniła sąsiadka:
– Pani Haniu, widziałam panią z tym panem… Wie pani, ludzie gadają…
Westchnęłam tylko:
– Niech gadają.
Ale w środku bolało.
Dziś rano znalazłam w skrzynce rysunek od Mai – serduszko i napis „Kocham Cię Babciu”. Rozpłakałam się jak dziecko.
Czy naprawdę zasługuję na to wszystko? Czy kobieta po pięćdziesiątce nie ma prawa do szczęścia? Czy zawsze musimy być tylko matkami i babciami?
Może to ja jestem szalona…
A może po prostu odważyłam się żyć?
Czy wy też kiedyś musieliście wybierać między sobą a rodziną? Czy to naprawdę egoizm chcieć czegoś więcej?