Uratując moje życie, zniszczyłam jego – historia Magdaleny i Pawła
— Magda! Co ty wyprawiasz?! — Paweł wbiegł do kuchni, a jego głos odbił się echem od kafelków. — Przecież obiecałaś, że nigdy mnie nie zostawisz!
Stałam przy zlewie, ściskając w dłoniach kubek po herbacie tak mocno, że aż bolały mnie palce. Nie mogłam spojrzeć mu w oczy. W powietrzu wisiał zapach świeżo upieczonego chleba i… końca wszystkiego.
— Paweł… — zaczęłam cicho, ale głos mi się załamał. — Muszę to zrobić. Dla mamy. Dla siebie.
— Dla siebie?! — wybuchł. — To ja przez te wszystkie lata byłem tylko dodatkiem do twojego życia? Myślałem, że jesteśmy rodziną!
— Jesteśmy — wyszeptałam, ale już wiedziałam, że to kłamstwo.
Wszystko zaczęło się miesiąc wcześniej. Mama dostała udaru. Siedziałam wtedy w pracy – w biurze rachunkowym na warszawskiej Pradze – gdy zadzwoniła sąsiadka. „Pani Magdo, mama leży na podłodze, nie rusza się…”. Zostawiłam wszystko i pobiegłam do domu. Pogotowie, szpital Bródnowski, potem długie godziny na korytarzu pod salą intensywnej terapii.
Paweł był przy mnie. Trzymał mnie za rękę, kupował mi kawę z automatu, próbował żartować. Ale wiedziałam, że nie dam rady sama. Rehabilitacja kosztowała fortunę. A ja miałam na koncie ledwie dwa tysiące złotych i kredyt na mieszkanie.
Wtedy pojawił się pan Roman – sąsiad z klatki obok, wdowiec po sześćdziesiątce, właściciel firmy budowlanej. Przyniósł kwiaty do szpitala i zaproponował pomoc.
— Pani Magdo, ja mogę wszystko załatwić. Najlepszą klinikę, opiekunkę…
— Ale ja nie mam pieniędzy…
— Pieniądze to nie problem — uśmiechnął się szeroko. — Chciałbym tylko… żeby pani została moją żoną.
Zamarłam. To był absurd. Ja – trzydziestolatka z Pragi – i on, starszy o trzydzieści lat facet z willą na Saskiej Kępie? Ale mama potrzebowała pomocy natychmiast.
Kiedy powiedziałam o tym Pawłowi, myślał, że żartuję.
— Nie możesz! — krzyczał wtedy. — To szaleństwo! Kocham cię!
Ale ja już podjęłam decyzję. Mama była wszystkim, co mi zostało po ojcu. Nie mogłam pozwolić jej umrzeć tylko dlatego, że nie stać mnie na leczenie.
Ślub odbył się po cichu, tylko z mamą i Romanem. Paweł nie przyszedł. Przysłał mi tylko SMS-a: „Nigdy ci tego nie wybaczę”.
Przez pierwsze tygodnie żyłam jak w transie. Roman był uprzejmy, troskliwy, ale czułam się jak więzień w złotej klatce. Mama wracała do zdrowia w prywatnej klinice pod Piasecznem. Ja mieszkałam w willi Romana i udawałam szczęśliwą żonę.
Wieczorami płakałam w łazience, tłumiąc szloch w ręcznikach.
Pewnego dnia spotkałam Pawła na bazarze Różyckiego. Stał przy stoisku z warzywami, wyglądał na starszego o dziesięć lat.
— Cześć — powiedział sztywno.
— Cześć…
— Jak mama?
— Lepiej. Dzięki Romanowi…
— Nie mów mi o nim — przerwał ostro. — Ty już nie jesteś tą Magdą, którą znałem.
— Musiałam…
— Nie musiałaś! — wybuchnął nagle. Ludzie zaczęli się oglądać. — Zawsze byłaś silna! Mogliśmy razem wszystko przetrwać!
— Nie rozumiesz…
— To ty nie rozumiesz! Zniszczyłaś wszystko! — rzucił i odszedł bez słowa.
Wróciłam do domu roztrzęsiona. Roman czekał z kolacją.
— Co się stało? — zapytał łagodnie.
— Nic…
— Magdo… Ja wiem, że nie kochasz mnie tak jak jego. Ale ja cię kocham i chcę dla ciebie dobrze.
Nie odpowiedziałam. W głowie miałam tylko Pawła i jego słowa.
Mama wróciła do domu po trzech miesiącach rehabilitacji. Była słaba, ale szczęśliwa.
— Córeczko… Jesteś taka smutna ostatnio…
— Wszystko dobrze, mamo — skłamałam.
Ale mama wiedziała swoje. Pewnej nocy przyszła do mojego pokoju i usiadła na łóżku.
— Magda… Ja wiem, dlaczego wyszłaś za Romana. Ale czy ty jesteś szczęśliwa?
Zaczęłam płakać jak dziecko.
— Nie wiem… Chciałam cię uratować…
Mama objęła mnie drżącymi ramionami.
— Ja bym wolała umrzeć niż widzieć cię taką nieszczęśliwą…
To był moment przełomowy. Następnego dnia powiedziałam Romanowi prawdę.
— Romanie… Ja nie mogę tak żyć. Przepraszam cię…
Patrzył na mnie długo.
— Wiedziałem od początku. Ale chciałem wierzyć, że może kiedyś mnie pokochasz.
Zgodził się na rozwód bez awantur i pretensji. Pomógł jeszcze mamie znaleźć tańszą opiekunkę i wyjechał do swojej córki do Gdańska.
Zostałam sama z mamą w małym mieszkaniu na Pradze i długami po rozwodzie.
Minął rok zanim odważyłam się zadzwonić do Pawła.
— Czego chcesz? — zapytał chłodno.
— Chciałam tylko powiedzieć… przepraszam.
Milczał długo.
— Wiesz… Ja też cię kochałem ponad wszystko. Ale już nie potrafię ci zaufać.
Rozłączył się pierwszy raz w życiu beze łzy w głosie.
Dziś mijają trzy lata od tamtych wydarzeń. Mama żyje, jest coraz silniejsza. Ja pracuję na dwa etaty i powoli spłacam długi. Czasem widzę Pawła z nową dziewczyną na spacerze po Parku Skaryszewskim i czuję ukłucie żalu.
Czy można uratować siebie nie raniąc innych? Czy każda decyzja musi mieć swoją ofiarę? Może szczęście to tylko złudzenie? Co wy byście zrobili na moim miejscu?