Uciekaj, zanim będzie za późno… Historia Magdy z podwarszawskiej Pragi

Uciekaj, zanim będzie za późno… Tak powiedziała mi ciotka Irena, kiedy po raz pierwszy zobaczyła ślady na moich ramionach. Ale wtedy jeszcze nie rozumiałam, że jej słowa to nie tylko ostrzeżenie – to była ostatnia deska ratunku. Miałam wtedy dwadzieścia dwa lata i byłam przekonana, że świat należy do mnie. Nazywam się Magda Sokołowska i wychowałam się na Pradze, w starej kamienicy, gdzie ściany pamiętały więcej krzyków niż śmiechu.

Wszystko zaczęło się od tego, że wróciłam do domu później niż zwykle. Mama siedziała przy stole, paląc papierosa za papierosem, a ojciec – jak zawsze po pracy – już był po kilku piwach. „Gdzie byłaś?” – zapytał, nie patrząc na mnie. „Na uczelni, miałam seminarium” – odpowiedziałam cicho. „Nie kłam! Widziałem cię z tym twoim Michałem!” – krzyknął i rzucił szklanką o ścianę. Mama nawet nie drgnęła. Tylko popatrzyła na mnie tym swoim pustym wzrokiem.

Michał był moją pierwszą wielką miłością. Poznaliśmy się na przystanku tramwajowym, kiedy spadł mi indeks i wszystkie kartki rozleciały się po chodniku. Pomógł mi je pozbierać i zaprosił na kawę. Był inny niż wszyscy chłopcy z naszej dzielnicy – spokojny, czuły, zawsze gotów wysłuchać. Ale rodzice go nienawidzili. „Za dobry dla ciebie” – powtarzała mama z przekąsem. Ojciec uważał go za mięczaka.

Pewnego wieczoru Michał przyszedł do nas na kolację. Ojciec był już pijany i zaczął go obrażać. „Co ty możesz jej dać? Nawet porządnej roboty nie masz!” – wrzeszczał. Michał milczał, a ja czułam, jak wstyd zalewa mi twarz. Po tej wizycie Michał coraz rzadziej się odzywał. „Nie chcę cię narażać na to wszystko” – powiedział kiedyś przez telefon. „Ale ja chcę być z tobą!” – płakałam. „Magda, musisz najpierw zadbać o siebie…”

Wtedy pojawił się Bartek. Przystojny, pewny siebie, starszy ode mnie o siedem lat. Pracował jako kierownik w sklepie budowlanym i miał własne auto – w naszej rodzinie to był szczyt marzeń. Mama była zachwycona: „Wreszcie ktoś konkretny!” Ojciec też go polubił, bo Bartek potrafił wypić i opowiadać sprośne dowcipy.

Z Bartkiem wszystko działo się szybko. Po trzech miesiącach zamieszkaliśmy razem w jego kawalerce na Grochowie. Na początku byłam szczęśliwa – miałam własny kąt, nikt nie krzyczał, nie kontrolował mnie na każdym kroku. Ale szybko okazało się, że Bartek jest jeszcze bardziej zazdrosny niż mój ojciec.

Pewnego dnia wróciłam z pracy później niż zwykle. Bartek siedział w ciemności, a na stole leżała moja komórka. „Kto to jest ten Kamil?” – zapytał lodowatym głosem. „Kolega z pracy…” – zaczęłam tłumaczyć, ale nie dał mi skończyć. Uderzył mnie otwartą dłonią w twarz tak mocno, że upadłam na podłogę.

Przez kilka dni chodziłam z siniakiem pod okiem i wymyślałam coraz głupsze wymówki w pracy: że uderzyłam się o szafkę, że potknęłam się na schodach. Koleżanka z biura, Ania, patrzyła na mnie podejrzliwie. „Magda, jeśli chcesz pogadać…” – zaczęła któregoś dnia, ale uciekłam do łazienki.

Bartek przepraszał potem przez tydzień: kwiaty, czekoladki, obietnice poprawy. „To przez stres w pracy… Wiesz, że cię kocham” – powtarzał. Chciałam mu wierzyć. Chciałam wierzyć, że mogę być szczęśliwa.

Ale to się powtarzało coraz częściej. Zazdrość o kolegów z pracy, o sąsiada z naprzeciwka, nawet o własną siostrę Bartka, która przychodziła do nas na kawę. Każda rozmowa kończyła się awanturą albo ciszą tak gęstą, że nie mogłam oddychać.

W końcu zadzwoniła do mnie ciotka Irena. „Magda, widziałam cię ostatnio na bazarze… Co się dzieje?” – zapytała bez ogródek. Zaczęłam płakać i opowiedziałam jej wszystko: o Bartku, o ojcu, o tym jak bardzo się boję wracać do domu.

Ciotka przyjechała po mnie następnego dnia rano. „Pakuj się” – powiedziała stanowczo. „Nie pozwolę ci zmarnować życia przez takich facetów.” Bartek próbował mnie zatrzymać – błagał na kolanach, groził samobójstwem, dzwonił do mojej matki i mówił jej najgorsze rzeczy o mnie.

Mama zadzwoniła do mnie wieczorem: „Jak możesz tak nas kompromitować? Co ludzie powiedzą? Wróć do Bartka i przestań robić sceny!” Ojciec nawet nie chciał ze mną rozmawiać.

Przez kilka tygodni mieszkałam u ciotki Ireny w Piasecznie. Pomogła mi znaleźć pracę w sklepie spożywczym i zapisała na terapię dla kobiet po przemocy domowej. Tam poznałam inne dziewczyny z podobnymi historiami – każda z nas miała swoje blizny.

Najtrudniejsze były święta Bożego Narodzenia. Mama zadzwoniła dzień przed Wigilią: „Nie przychodź bez Bartka!” – powiedziała zimno i odłożyła słuchawkę. Siedziałam wtedy przy oknie u ciotki i patrzyłam na śnieg spadający na puste ulice.

W styczniu odezwał się Michał. Napisał krótkiego maila: „Myślę o tobie często. Jeśli chcesz pogadać – jestem.” Spotkaliśmy się w kawiarni na Nowym Świecie. Był taki sam jak kiedyś – spokojny, ciepły, cierpliwy.

Opowiedziałam mu wszystko: o Bartku, o rodzicach, o tym jak bardzo czuję się samotna i winna. Michał tylko słuchał i trzymał mnie za rękę.

Zaczęliśmy spotykać się coraz częściej. Nie było już wielkich deklaracji ani obietnic bez pokrycia – była codzienność: wspólne zakupy w Biedronce, spacery po parku Skaryszewskim, rozmowy do późna w nocy.

Po pół roku wynajęliśmy razem małe mieszkanie na Ursynowie. Rodzice nigdy tego nie zaakceptowali – mama przestała się do mnie odzywać, ojciec nawet nie wiedział gdzie mieszkam.

Czasem budzę się w nocy zlana potem i słyszę w głowie głos ciotki: „Uciekaj, zanim będzie za późno…” Dziś wiem, że miała rację.

Czasem zastanawiam się: ile kobiet nigdy nie usłyszy tych słów? Ile z nas zostaje tam, gdzie boli najbardziej? Czy naprawdę trzeba uciekać aż tak daleko od domu, żeby poczuć się sobą?

A Wy? Czy mieliście odwagę uciec przed tym, co Was niszczyło? Czy warto było?