Twoja żona psuje nam wszystkie święta – historia z polskiego domu, której nikt nie chciał opowiedzieć
– Twoja żona psuje nam wszystkie święta – usłyszałem od mamy, zanim jeszcze zdążyłem zdjąć kurtkę po powrocie z pracy. Stała w kuchni, z rękami opartymi o blat, a jej twarz była napięta jak nigdy. W powietrzu wisiał zapach pieczonego sernika i… czegoś jeszcze – czegoś, co zwiastowało burzę.
– Mamo, proszę cię… – zacząłem, ale przerwała mi ruchem dłoni.
– Nie będę udawać, że wszystko jest w porządku. Od kiedy ożeniłeś się z Martą, każde święta to koszmar. Wigilia, Wielkanoc, nawet urodziny babci. Zawsze coś jej nie pasuje, zawsze musi być po jej myśli!
Zamknąłem oczy na chwilę. W głowie miałem obraz Marty, która godzinę wcześniej płakała w łazience, bo mama znowu skrytykowała jej makowiec. „Za suchy, za mało maku, a kto to widział bez lukru?” – słyszałem przez drzwi.
– Mamo, Marta się stara. Przyniosła ci kwiaty, upiekła ciasto…
– Kwiaty zwiędły po dwóch dniach! A ciasto… – machnęła ręką. – Nie o to chodzi. Ona nie szanuje naszej tradycji. Pamiętasz zeszłoroczną Wigilię? Barszcz z torebki! I karpia nie chciała smażyć, bo „nie je ryb”. A dzieci patrzą i uczą się tego lenistwa!
Wtedy do kuchni weszła Marta. Oczy miała czerwone, ale głowę uniesioną wysoko.
– Słyszałam wszystko – powiedziała cicho. – Może powinnam wyjść i zostawić was samych na święta?
Mama spojrzała na mnie wyzywająco. – Może powinnaś.
Zamarłem. Przez chwilę miałem ochotę krzyknąć, rzucić czymś o ścianę. Ale tylko usiadłem przy stole i schowałem twarz w dłoniach.
– Dość! – powiedziałem w końcu. – Tak dalej być nie może.
Marta wybiegła z kuchni. Usłyszałem trzask drzwi do sypialni.
Mama westchnęła ciężko i zaczęła wycierać blat, jakby chciała zetrzeć cały ten konflikt razem z okruszkami ciasta.
– Synku… Ja tylko chcę dobrze. Chcę, żeby rodzina była razem. Ale ona… ona wszystko rozbija.
– Mamo, to nieprawda. To ty nie chcesz jej zaakceptować.
– Bo ona nie chce się dostosować! Nawet opłatka nie chciała przełamać z wujkiem Zbyszkiem, bo „nie czuje więzi”! Kto tak robi?
Zacisnąłem pięści pod stołem.
– Może po prostu jest inna. Może nie musimy wszyscy być tacy sami?
Mama spojrzała na mnie ze łzami w oczach.
– Ty już nie jesteś moim synem… Jesteś tylko jej mężem.
Te słowa zabolały bardziej niż cokolwiek wcześniej.
Następnego dnia wróciłem późno z pracy. W domu panowała cisza. Marta siedziała na kanapie z kubkiem herbaty i patrzyła w okno.
– Przepraszam za mamę – powiedziałem cicho.
– To nie twoja wina – odparła bez emocji. – Ale ja już nie mam siły walczyć o twoją rodzinę. Zawsze będę tą obcą.
Usiadłem obok niej i objąłem ją ramieniem.
– Nie jesteś obca. Jesteś moją żoną. Moją rodziną.
Wtedy zadzwonił telefon. Mama.
– Michał? Przyjedziecie jutro na obiad? Babcia upiekła szarlotkę.
Spojrzałem na Martę pytająco. Wzruszyła ramionami.
– Przyjedziemy – odpowiedziałem w końcu.
Obiad u mamy był jak pole minowe. Babcia próbowała rozładować atmosferę żartami o „nowoczesnych gospodyniach”, które zamawiają catering na święta. Marta uśmiechała się uprzejmie i milczała.
W pewnym momencie mama postawiła przede mną talerz z rosołem i nachyliła się do mnie szeptem:
– Zobaczysz, ona nawet rosołu nie tknie. Pewnie jest na jakiejś diecie.
Marta usłyszała to doskonale.
– Zjem rosół, dziękuję – powiedziała głośno i zaczęła jeść, choć widziałem, że walczy ze łzami.
Po obiedzie mama zaproponowała wspólne lepienie pierogów na Wigilię.
– Może Marta nam pomoże? – zapytała z udawaną uprzejmością.
Marta skinęła głową i poszła do kuchni. Po chwili usłyszałem podniesione głosy:
– Tak się nie lepi pierogów! Ciasto za grube! – krzyczała mama.
– Przepraszam, u mnie w domu robiło się inaczej…
– U ciebie w domu wszystko jest inaczej! Nawet święta!
Wszedłem do kuchni i zobaczyłem Martę z dłońmi umazanymi mąką i łzami spływającymi po policzkach.
– Dość! – powiedziałem stanowczo. – Jeśli nie potraficie się dogadać, to więcej tu nie przyjdziemy!
Mama spojrzała na mnie jak na obcego człowieka.
– To wybieraj: rodzina czy ona?
Zamarłem. Wszyscy patrzyli na mnie w oczekiwaniu na wyrok.
– Nie będę wybierał – powiedziałem cicho. – Ale jeśli musicie mnie stawiać przed takim wyborem… wybieram Martę.
Wyszedłem z kuchni, pociągając żonę za sobą.
Przez kilka tygodni nie rozmawialiśmy z mamą. Dzwoniła do mnie codziennie, zostawiała wiadomości: „Tylko wróćcie na święta”, „Babcia tęskni”, „Nie rób tego dzieciom” (choć dzieci jeszcze nie mieliśmy). Każda wiadomość bolała coraz bardziej.
W końcu zadzwonił tata:
– Michał, mama płacze całe noce. Może byście przyszli na niedzielny obiad? Bez pretensji, bez rozmów o świętach…
Spojrzałem na Martę. Była blada i zmęczona, ale skinęła głową.
Poszliśmy.
Mama przyjęła nas chłodno, ale bez awantur. Obiad minął spokojnie aż do deseru.
Wtedy babcia zapytała Martę:
– A ty jak spędzałaś święta w swoim domu?
Marta opowiedziała o swoim dzieciństwie: o tacie alkoholiku, który nigdy nie wracał na czas; o mamie pracującej po nocach; o samotnych Wigiliach przy telewizorze; o marzeniu, żeby kiedyś mieć prawdziwą rodzinę przy stole…
W kuchni zapadła cisza tak gęsta, że można ją było kroić nożem.
Mama spojrzała na Martę inaczej niż zwykle – jakby pierwszy raz zobaczyła w niej człowieka z krwi i kości, a nie tylko „obcą” synową.
Po chwili podeszła do niej i dotknęła jej dłoni.
– Przepraszam – wyszeptała mama drżącym głosem. – Nie wiedziałam…
Marta rozpłakała się na dobre. Ja też płakałem. Tata odwrócił wzrok i udawał, że wyciera okulary.
Od tamtego dnia coś się zmieniło. Mama zaczęła zapraszać Martę na kawę bez okazji. Raz nawet poprosiła ją o przepis na sernik „po nowemu”. Święta nadal były trudne – czasem ktoś rzucił kąśliwy komentarz, czasem ktoś wyszedł trzaskając drzwiami – ale już nikt nikogo nie wyrzucał ze stołu.
Dziś wiem jedno: rodzina to nie tylko tradycja i wspólne pierogi. To też umiejętność wybaczania i uczenia się siebie nawzajem każdego dnia od nowa.
Czasem myślę: ile rodzin mogłoby być szczęśliwszych, gdybyśmy potrafili słuchać zamiast oceniać? Czy naprawdę warto tracić lata przez dumę i uprzedzenia?