Test pokrewieństwa – kiedy rodzina pęka na pół
Wszystko zaczęło się od krzyku mojej teściowej, który rozdarł sobotni poranek jak brzytwa. – Zosiu! Chodź tu natychmiast! – wrzasnęła z kuchni, a ja, z mokrymi jeszcze włosami po szybkim prysznicu, wybiegłam z łazienki, zostawiając za sobą ślady wody na panelach. W kuchni stała ona – Stefania, moja teściowa, z twarzą czerwoną jak burak i kopertą w ręku. Obok niej mój mąż, Paweł, blady jak ściana, a na krześle siedziała nasza córka, Hania, z szeroko otwartymi oczami.
– Co się stało? – zapytałam, próbując ukryć drżenie głosu.
– To się stało! – Stefania rzuciła kopertę na stół. – Test DNA! Ktoś mi go przysłał! I wiesz co? Wynik jest NEGATYWNY! Hania nie jest moją wnuczką!
Poczułam, jak świat usuwa mi się spod nóg. Paweł spojrzał na mnie z niedowierzaniem. – Zosia… o co tu chodzi?
– Ja… ja nic nie wiem! – wykrztusiłam. – Przecież to niemożliwe!
Stefania patrzyła na mnie z pogardą. – Od początku mówiłam, że ona nie ma naszych oczu. Że jest za bardzo do ciebie podobna. A teraz mam dowód!
Hania zaczęła płakać. – Mamo… czy ja naprawdę nie jestem twoją córką?
Przyklękłam przy niej i objęłam ją mocno. – Kochanie, jesteś moją córką. Jesteś moim całym światem.
Paweł podszedł do mnie i złapał mnie za ramiona. – Zosia, powiedz mi prawdę. Czy… czy to możliwe?
– Nie! Nigdy cię nie zdradziłam! – krzyknęłam przez łzy.
Stefania tylko prychnęła i wyszła trzaskając drzwiami. Zostaliśmy sami w kuchni, z kopertą leżącą na stole jak bomba zegarowa.
Tego dnia Paweł prawie się do mnie nie odzywał. Wieczorem usiadł na kanapie i patrzył w telewizor bez dźwięku. – Musimy zrobić test jeszcze raz – powiedział w końcu cicho. – Oficjalnie. W laboratorium.
Przez kolejne dni w domu panowała atmosfera grobowa. Hania chodziła przygaszona, a ja czułam się jak oskarżona o najgorszą zbrodnię. Stefania dzwoniła do Pawła codziennie, podsycając jego niepewność.
W końcu nadszedł dzień testu. W klinice genetycznej pielęgniarka pobrała próbki ode mnie, Pawła i Hani. Czekanie na wyniki było torturą. Każdy dzień był jak wieczność.
W tym czasie Stefania rozpowiedziała całą sprawę po rodzinie. Moja szwagierka przestała się do mnie odzywać, a teść patrzył na mnie z litością. Nawet sąsiadka spod piątki zaczęła omijać mnie szerokim łukiem.
Wreszcie zadzwonił telefon z kliniki. Wyniki były gotowe.
Pojechaliśmy tam razem z Pawłem i Hanią. Lekarka spojrzała na nas poważnie i podała nam wydrukowane wyniki.
– Wyniki są jednoznaczne – powiedziała spokojnie. – Pani Zofia jest biologiczną matką Hani. Pan Paweł… niestety nie jest jej biologicznym ojcem.
Zamarłam. Paweł spojrzał na mnie z przerażeniem.
– Zosiu… jak to możliwe?
Czułam, jak łzy ciekną mi po policzkach. – Paweł… ja cię nigdy nie zdradziłam! Przysięgam!
Lekarka spojrzała na nas ze współczuciem.
– Proszę państwa… czasem w szpitalach dochodzi do pomyłek przy zapładnianiu in vitro albo nawet przy porodzie…
Ale my nie mieliśmy in vitro! Hania urodziła się naturalnie! Przypomniałam sobie tamten dzień – chaos na porodówce, pielęgniarki biegające z noworodkami… Czy to możliwe?
Paweł wybiegł z gabinetu bez słowa. Hania wtuliła się we mnie i płakałyśmy razem.
Wieczorem Paweł wrócił do domu pijany. – Oszukałaś mnie! Całe życie żyłem w kłamstwie!
– Paweł, przysięgam ci…
– Nie chcę cię znać! – krzyknął i trzasnął drzwiami sypialni.
Następnego dnia zadzwoniła Stefania. – A nie mówiłam? Wiedziałam, że coś jest nie tak! Zniszczyłaś moją rodzinę!
Nie miałam już siły walczyć. Przez kolejne tygodnie żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Paweł coraz częściej znikał z domu, Hania zamknęła się w sobie.
Pewnego dnia odebrałam telefon ze szpitala. Pielęgniarka poprosiła mnie o spotkanie.
– Pani Zofio… po tylu latach odkryliśmy błąd w dokumentacji z dnia pani porodu. Dwie dziewczynki urodziły się niemal jednocześnie i przez chwilę były zamienione opaskami…
Zamarłam.
– Chcemy zaproponować spotkanie z drugą rodziną…
Zgodziłam się. Bałam się tego spotkania jak niczego w życiu.
W sali konferencyjnej szpitala czekała kobieta w moim wieku i dziewczynka bardzo podobna do Pawła…
Usiedliśmy naprzeciwko siebie. Przez chwilę panowała cisza.
– Jestem Marta – powiedziała kobieta cicho. – To moja córka, Lena.
Lena spojrzała na mnie dużymi brązowymi oczami Pawła.
– Czyli… pani jest moją biologiczną mamą? – zapytała drżącym głosem.
Łzy napłynęły mi do oczu.
– Tak… ale sercem zawsze będziesz córką Marty.
Marta uśmiechnęła się smutno.
– Może spróbujemy jakoś to wszystko poukładać?
Od tamtej pory nasze rodziny zaczęły się spotykać. To było trudne, pełne łez i nieporozumień, ale powoli budowaliśmy nową rzeczywistość.
Paweł długo nie mógł mi wybaczyć, ale po czasie zrozumiał, że to nie moja wina. Stefania nigdy nie pogodziła się z prawdą.
Dziś patrzę na Hanię i Lenę i wiem jedno: rodzina to coś więcej niż geny i nazwisko w dowodzie.
Czy wy potrafilibyście wybaczyć losowi taką pomyłkę? Czy więzi serca są silniejsze niż więzy krwi?