Tata na chwilę: kiedy powraca ciepło – historia z polskiego blokowiska
Zimno. Takie zimno, że aż szczypie w policzki, a para z ust unosi się jak dym z papierosa. Stoję na klatce schodowej naszego blokowiska na Pradze-Północ, trzymając w ręku siatkę z tanim chlebem i mlekiem z promocji. Właśnie wtedy widzę go pierwszy raz – chłopca w za dużej kurtce, z czapką zsuniętą na oczy, który siedzi na schodach i patrzy w drzwi wejściowe, jakby czekał na cud.
– Cześć – mówię niepewnie, bo dzieciom obcych się nie zaczepia. Ale on nawet nie drgnie. Tylko ściska w dłoni klucz na sznurku i patrzy w przestrzeń.
– Czekasz na kogoś? – pytam, próbując się uśmiechnąć.
– Na tatę – odpowiada cicho, ledwo słyszalnie. – Powiedział, że przyjdzie dziś po pracy.
Wiem, że kłamie. Wiem to po sobie, bo sam byłem takim dzieckiem. Mój ojciec też zawsze miał wrócić „po pracy”, a potem znikał na tygodnie. Tylko że ja miałem mamę, która choć zmęczona i rozgoryczona, zawsze była obok. Ten chłopiec jest sam.
Wchodzę do mieszkania. Moja żona, Marta, krząta się po kuchni. Pachnie cebulą i smażonym jajkiem.
– Znowu ten dzieciak siedzi na schodach – mówię.
– To syn tej Kaśki z trzeciego piętra. Podobno ojciec ich zostawił – odpowiada Marta beznamiętnie. – Nie mieszaj się.
Ale ja już jestem zamieszany. Bo widzę siebie sprzed lat i wiem, jak to boli.
Wieczorem wracam z psem. Chłopiec dalej tam siedzi. Jest już ciemno, a on nie ruszył się z miejsca.
– Chodź do mnie na chwilę – proponuję. – Zjesz coś ciepłego.
Patrzy na mnie podejrzliwie.
– Mama mówiła, żeby nie chodzić do obcych.
– To dobrze mówiła – przyznaję. – Ale możesz zadzwonić do niej z mojego telefonu. Albo po prostu posiedzieć ze mną na ławce przed blokiem.
W końcu siada obok mnie na ławce. Wyciągam z kieszeni batonika, którego kupiłem dla siebie.
– Jak masz na imię?
– Igor.
– Ja jestem Tomek.
Siedzimy chwilę w milczeniu. Igor je powoli, jakby każdy kęs był świętem.
– Tata wróci? – pyta nagle.
Nie wiem, co odpowiedzieć. Bo wiem, że nie wróci. Ale nie mogę mu tego powiedzieć.
– Może kiedyś – mówię wymijająco. – Ale nawet jeśli nie wróci, to masz mamę.
– Mama płacze w nocy – szepcze Igor. – Myśli, że nie słyszę.
Serce mi pęka. Przypominam sobie własną matkę, jak płakała po nocach przez ojca alkoholika. Przypominam sobie siebie skulonego pod kołdrą, udającego sen.
Następnego dnia spotykam Kaśkę na klatce schodowej. Wygląda jak cień człowieka – podkrążone oczy, włosy w nieładzie.
– Pani syn czekał wczoraj do późna na schodach – mówię delikatnie.
Patrzy na mnie z wyrzutem.
– Niech pan się nie wtrąca. To nasze sprawy.
Chciałem tylko pomóc, ale wiem już, że tu każda pomoc jest podejrzana. Ludzie boją się przyznać do słabości nawet przed sąsiadem.
Wieczorem Igor znowu siedzi na schodach. Tym razem przynoszę mu herbatę w kubku termicznym.
– Dzięki – mówi cicho. – Pan jest tatą?
Zawahałem się.
– Mam córkę, ale mieszka z byłą żoną w Gdańsku. Widzuję ją rzadko.
Igor kiwa głową ze zrozumieniem.
– To trochę tak jak ja…
I wtedy zaczyna opowiadać. O tym, jak tata wyjechał do Niemiec „za pracą” i przestał dzwonić. O tym, jak mama coraz częściej krzyczy i trzaska drzwiami. O tym, jak w szkole śmieją się z niego, bo nie ma nowych butów i śmierdzi mu kurtka dymem papierosowym.
Słucham go i czuję gniew – na tego faceta, który zostawił dziecko; na system, który nie pomaga takim rodzinom; na siebie samego za to, że nie potrafię być lepszym ojcem dla własnej córki.
Kilka dni później Marta robi mi awanturę:
– Po co się mieszasz? Jeszcze cię oskarżą o coś! Ludzie są zawistni!
– Bo nie mogę patrzeć obojętnie! – wybucham. – Bo nikt nie patrzył na mnie!
Cisza między nami gęstnieje jak mgła nad Wisłą. Marta odwraca się plecami i wychodzi do sypialni trzaskając drzwiami.
Zostaję sam z myślami i pustką w środku.
Następnego dnia Igor czeka już pod moimi drzwiami.
– Może pan… pobawi się ze mną w tatę? Tylko przez chwilę?
Patrzę mu w oczy i widzę w nich tę samą tęsknotę za ciepłem i bezpieczeństwem, którą nosiłem przez całe dzieciństwo.
– Jasne – odpowiadam miękko. – Co chcesz robić?
– Może pograć w piłkę? Albo po prostu posiedzieć?
Idziemy razem na podwórko. Gramy w piłkę aż do zmierzchu. Igor śmieje się pierwszy raz odkąd go znam.
Wieczorem wracam do domu zmęczony, ale szczęśliwy jak nigdy dotąd.
Marta patrzy na mnie surowo:
– Myślisz, że możesz zbawić cały świat?
– Nie cały świat – mówię cicho. – Ale może jeden mały świat tego chłopca…
Kilka tygodni później Igor coraz rzadziej siedzi sam na schodach. Zaczyna zapraszać kolegów do gry w piłkę. Kaśka zaczyna częściej wychodzić z domu; czasem nawet uśmiecha się do mnie przez szybę windy.
Moja relacja z Martą też się zmienia. Kłócimy się mniej o drobiazgi; zaczynamy rozmawiać o tym, co naprawdę ważne: o rodzinie, o samotności, o tym, jak łatwo kogoś zranić obojętnością.
Czasem dzwoni moja córka z Gdańska. Rozmawiamy długo o wszystkim i o niczym. Staram się być dla niej lepszym ojcem niż mój był dla mnie.
A Igor? Nadal czasem przychodzi pod moje drzwi z pytaniem:
– Pograsz ze mną?
I zawsze odpowiadam:
– Jasne, synu…
Bo wiem już jedno: czasem wystarczy być tatą na chwilę, żeby czyjeś życie nabrało sensu i ciepła.
Czy naprawdę trzeba być ojcem na zawsze? A może wystarczy jedna dobra chwila? Co wy o tym myślicie?