Tajemnica z piątego piętra: Historia Zofii i jej rodziny
Krzyk. Głośny, przeszywający, taki, który rozcina ciszę jak nóż. Wyrwał mnie z letargu, w którym tkwiłam od miesięcy, od kiedy mój mąż, Andrzej, zostawił mnie dla młodszej. Wybiegłam na klatkę schodową, z sercem w gardle, i zobaczyłam moją córkę, Martę, stojącą naprzeciwko drzwi do mieszkania numer 53. W rękach trzymała roztrzaskaną butelkę po winie, a łzy spływały jej po policzkach.
– Mamo, ona znowu to zrobiła! – krzyknęła, wskazując na drzwi sąsiadki z piątego piętra, pani Ireny. – Powiedziała, że jestem taka sama jak ojciec, że wszyscy Nowakowie to kłamcy i tchórze!
Poczułam, jak ogarnia mnie wściekłość. Odkąd Andrzej odszedł, Marta była cieniem dawnej siebie. Miała dopiero siedemnaście lat, a już nosiła w sobie ciężar zdrady, jakby to ona była winna. A pani Irena, nasza sąsiadka, która zawsze wiedziała wszystko o wszystkich, nie przepuściła okazji, by dolać oliwy do ognia.
Zanim zdążyłam zareagować, drzwi do mieszkania 53 otworzyły się z hukiem. Pani Irena, ubrana w szlafrok, z wałkami na głowie, spojrzała na nas z pogardą.
– Proszę natychmiast zabrać tę rozwydrzoną pannę! – wrzasnęła. – Nie będę tolerować awantur pod moimi drzwiami!
– Może pani najpierw spojrzy na siebie, zanim zacznie oceniać innych! – odparłam, czując, jak trzęsą mi się ręce. – Moja córka nie musi słuchać takich rzeczy!
Zaciągnęłam Martę do mieszkania. Trzęsła się cała, a ja nie wiedziałam, jak ją pocieszyć. Sama byłam wrakiem człowieka. Odkąd Andrzej odszedł, wszystko się posypało. Straciłam pracę w bibliotece, bo nie mogłam się skupić, a rachunki piętrzyły się na stole. Moja matka, Barbara, powtarzała, że muszę się wziąć w garść, ale ona nigdy nie rozumiała, jak to jest być zostawioną po dwudziestu latach małżeństwa.
Wieczorem usłyszałam pukanie do drzwi. To była pani Irena. Przyszła z herbatą i ciastkami, jakby nic się nie stało.
– Przepraszam, Zofio – powiedziała cicho. – Nie powinnam była tak mówić do Marty. Po prostu… sama jestem zmęczona. Syn nie dzwoni od miesięcy, wnuczki widuję tylko na zdjęciach. Czasem człowiekowi puszczają nerwy.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu. W końcu zaprosiłam ją do środka. Usiedliśmy w kuchni, a Marta zamknęła się w swoim pokoju.
– Zawsze wydawało mi się, że pani ma wszystko poukładane – powiedziałam. – Zazdrościłam pani tej pewności siebie.
Irena uśmiechnęła się smutno.
– Każdy coś ukrywa, Zosiu. Ja też. Mój mąż pił, bił mnie przez lata. Uciekłam od niego, gdy miałam czterdzieści lat. Syn nigdy mi tego nie wybaczył. Teraz jestem sama, a jedyne, co mi zostało, to plotki i herbata z sąsiadkami.
Poczułam, jak coś we mnie pęka. Przez tyle lat myślałam, że jestem jedyną przegraną kobietą w tym bloku. Tymczasem każda z nas nosiła swój krzyż.
Następnego dnia zadzwoniła moja matka.
– Znowu byłaś na zwolnieniu? – zapytała bez ogródek. – Zosia, ile można się użalać nad sobą? Marta potrzebuje matki, a nie wraku!
– Mamo, nie rozumiesz…
– Nie rozumiem? Twój ojciec też odszedł, ale ja się nie poddałam! Znalazłam pracę, wychowałam was sama. Ty też dasz radę, tylko przestań się nad sobą litować!
Rozłączyłam się, zanim zdążyła powiedzieć coś jeszcze. Zawsze była twarda, ale nigdy nie potrafiła okazać czułości. Może dlatego Andrzej tak łatwo odszedł – bo w naszym domu nigdy nie było miejsca na słabość.
Wieczorem Marta przyszła do mnie z płaczem.
– Mamo, ja nie chcę być taka jak tata. Boję się, że też kiedyś wszystkich zawiodę.
Przytuliłam ją mocno.
– Nie jesteś jak on. Jesteś silna, mądrzejsza ode mnie. Przetrwamy to razem.
Ale czy naprawdę w to wierzyłam? Sama nie wiedziałam. Każdy dzień był walką – o siebie, o Martę, o resztki godności.
Pewnego dnia spotkałam na klatce schodowej pana Romana, emerytowanego nauczyciela matematyki z czwartego piętra. Zawsze był uprzejmy, ale trzymał się na uboczu.
– Pani Zofio, słyszałem, że szuka pani pracy. Moja córka prowadzi księgarnię na Długiej. Może spróbuje pani tam?
Zadzwoniłam jeszcze tego samego dnia. Następnego tygodnia zaczęłam pracę. Nie było łatwo – musiałam nauczyć się obsługi kasy, rozmawiać z klientami, udawać, że wszystko jest w porządku. Ale z każdym dniem czułam, jak wraca mi siła.
Marta zaczęła się uśmiechać. Zaczęła spotykać się z koleżankami, wróciła do nauki. Czasem jeszcze płakała w nocy, ale coraz rzadziej.
Pewnego wieczoru zapukała do nas pani Irena. Przyniosła album ze zdjęciami swoich wnuczek.
– Chciałabym, żeby pani i Marta przyszły do mnie na herbatę. Może opowiem wam trochę o swoim życiu. Może nie będziemy już dla siebie tylko sąsiadkami.
Zgodziłyśmy się. Siedziałyśmy do późna, śmiejąc się i płacząc na zmianę. Okazało się, że każda z nas miała swoje tajemnice, swoje rany. Ale razem było łatwiej.
Po kilku miesiącach Andrzej zadzwonił. Chciał się spotkać. Przyszedł do nas, skruszony, z kwiatami dla Marty.
– Przepraszam was. Popełniłem błąd. Chciałbym wrócić.
Spojrzałam na Martę. W jej oczach zobaczyłam strach i nadzieję.
– Mamo, co zrobimy?
Nie wiedziałam. Przez tyle miesięcy uczyłam się żyć bez niego. Nauczyłam się być silna. Ale czy potrafię wybaczyć?
Dziś, gdy patrzę na Martę, na panią Irenę, na siebie w lustrze, zastanawiam się: ile jeszcze tajemnic kryją się za drzwiami naszych mieszkań? Czy potrafimy sobie wybaczać, czy tylko udajemy, że wszystko jest w porządku? Może każda z nas jest trochę jak ta sąsiadka z piątego piętra – samotna, zagubiona, ale wciąż gotowa na nowy początek?
A wy? Czy znacie historie swoich sąsiadów? Czy potraficie spojrzeć na nich bez uprzedzeń? Może warto spróbować…