Święta pełne nadziei: Jak pokonałem raka i COVID-19
Zimny wiatr smagał moje policzki, gdy patrzyłem przez okno szpitalnej sali. Śnieg padał gęsto, a ja czułem, jakby każda płatka była ciężarem, który musiałem dźwigać. Miałem zaledwie dziesięć lat, kiedy usłyszałem diagnozę: rak. To słowo brzmiało jak wyrok, jak coś, co nie powinno dotyczyć dziecka. Moja mama siedziała obok mnie, trzymając mnie za rękę, a łzy spływały jej po policzkach. „Będziemy walczyć, synku,” powiedziała cicho, próbując ukryć drżenie w głosie.
Walka była długa i wyczerpująca. Chemoterapia sprawiała, że czułem się jak cień samego siebie. Włosy wypadały garściami, a ja patrzyłem na swoje odbicie w lustrze, nie poznając chłopca, którym byłem jeszcze kilka miesięcy temu. Ale najgorsze miało dopiero nadejść.
Pandemia COVID-19 uderzyła w nas wszystkich jak burza. Szpital stał się miejscem jeszcze bardziej odizolowanym niż wcześniej. Wizyty były ograniczone, a ja czułem się jak więzień we własnym ciele. Moja mama mogła przychodzić tylko na kilka godzin dziennie, a resztę czasu spędzałem z pielęgniarkami i lekarzami, którzy stali się moją drugą rodziną.
Pewnego dnia, gdy leżałem na łóżku, usłyszałem rozmowę dwóch pielęgniarek za drzwiami. „To straszne, że musi przechodzić przez to wszystko w takim wieku,” powiedziała jedna z nich. „Ale jest taki dzielny,” odpowiedziała druga. Te słowa dodały mi otuchy. Wiedziałem, że nie jestem sam w tej walce.
Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Zawsze kochałem ten czas – zapach pierników pieczonych przez babcię, śmiech kuzynów biegających po domu i ciepło rodzinnych spotkań. W tym roku miało być inaczej. Wiedziałem, że nie wrócę do domu na święta.
Jednak personel szpitala postanowił zrobić wszystko, bym poczuł magię świąt nawet tutaj. Pewnego ranka obudziłem się i zobaczyłem choinkę ustawioną w rogu sali. Była mała i skromna, ale dla mnie była najpiękniejsza na świecie. Pielęgniarki przyniosły mi ręcznie robione ozdoby i pomogły mi je zawiesić na gałązkach.
W Wigilię odwiedziła mnie cała rodzina – mama, tata i moja młodsza siostra Ania. Przynieśli ze sobą świąteczne potrawy i prezenty. Choć nie mogliśmy być razem w domu, czułem się szczęśliwy, mając ich przy sobie. Śpiewaliśmy kolędy i opowiadaliśmy sobie historie z poprzednich świąt.
„Pamiętasz, jak rok temu próbowałeś zrobić aniołka na śniegu i skończyłeś cały mokry?” zaśmiała się Ania. Uśmiechnąłem się na to wspomnienie – to były dobre czasy.
Gdy nadszedł czas rozpakowywania prezentów, poczułem się jak dziecko znowu – pełen ekscytacji i radości. Otworzyłem paczkę od mamy i znalazłem w niej książkę o przygodach młodego bohatera walczącego ze smokami. „To dla ciebie,” powiedziała mama z uśmiechem. „Jesteś naszym bohaterem.”
Te święta były inne niż wszystkie poprzednie, ale były też pełne miłości i nadziei. Wiedziałem, że przede mną jeszcze długa droga do wyzdrowienia, ale miałem wsparcie najbliższych i to dodawało mi sił.
Czasami zastanawiam się, dlaczego to wszystko musiało się wydarzyć właśnie mnie. Dlaczego musiałem przejść przez tak wiele cierpienia w tak młodym wieku? Ale może to właśnie te doświadczenia uczyniły mnie silniejszym? Może dzięki nim potrafię docenić każdą chwilę życia bardziej niż kiedykolwiek wcześniej?
Czy to wszystko miało jakiś sens? Czy naprawdę musiałem przejść przez te wszystkie trudności, by zrozumieć wartość życia? Co wy o tym myślicie?