Święta, które rozdarły moją rodzinę: opowieść o miłości, żalu i przebaczeniu
Już od rana czułam, że coś wisi w powietrzu. W kuchni unosił się zapach pieczonych pierników, a ja – stojąc przy blacie z rękami w cieście – słyszałam przez cienką ścianę podniesione głosy. „Nie będę z nią siedzieć przy jednym stole!” – krzyczała moja siostra, Kinga. „To są święta, do cholery!” – odpowiedział jej tata, próbując zachować spokój, choć w jego głosie drżała złość.
Zawsze marzyłam o świętach jak z reklamy – rodzina razem, śmiech dzieci, ciepło i spokój. Ale u nas od lat było inaczej. Mama, Grażyna, próbowała wszystko łagodzić, ale jej nerwy były już na granicy wytrzymałości. Ja – Marta – byłam tą „po środku”, wiecznie godzącą zwaśnionych. Kinga nie odzywała się do naszej młodszej siostry, Oli, od ponad roku. Powód? Chłopak Oli – Bartek – kiedyś był chłopakiem Kingi. Tak, wiem, brzmi jak tani serial, ale dla nas to była codzienność.
W tym roku mama postanowiła, że wszyscy musimy być razem. „Tradycja jest ważniejsza niż wasze kłótnie!” – powtarzała. Tata poparł ją, choć sam miał dość rodzinnych awantur. Ja miałam nadzieję, że może świąteczny barszcz i opłatek coś zmienią.
Około południa zaczęli schodzić się goście. Babcia Zofia przyjechała z ciotką Elą i wujkiem Andrzejem. Babcia od progu narzekała: „Znowu te schody! Kiedy wy się przeprowadzicie do czegoś normalnego?”. Mama tylko westchnęła i podała jej kapcie. W salonie już czekała choinka – piękna, pachnąca lasem, ubrana przez mnie i mojego synka Antosia.
Kinga przyszła ostatnia. Weszła z hukiem, rzuciła płaszcz na krzesło i nawet nie spojrzała na Olę. Bartek stał przy oknie i udawał, że czegoś szuka w telefonie. Mama próbowała rozładować atmosferę: „Kto chce pomóc przy stole?”. Odpowiedziała jej cisza.
Zaczęliśmy kolację. Tata czytał fragment Ewangelii, a ja patrzyłam na twarze bliskich – napięte, zamknięte, jakby każdy czekał na wybuch. Przy dzieleniu się opłatkiem Kinga podeszła do mnie pierwsza.
– Wesołych świąt, Marta – powiedziała chłodno.
– Tobie też… Może spróbujesz pogadać z Olą? – szepnęłam.
– Nie zaczynaj – syknęła i odeszła.
Ola stała sama przy oknie. Podeszłam do niej.
– Nie przejmuj się – powiedziałam cicho. – To minie.
– Ona mnie nienawidzi… – wyszeptała Ola ze łzami w oczach.
– Po prostu ją boli. Ale to nie twoja wina.
Wróciłam do stołu. Bartek próbował zagadać tatę o politykę, ale ten tylko machnął ręką: „Dajcie już spokój z tą polityką!”. Mama nakładała pierogi i udawała, że wszystko jest dobrze.
W pewnym momencie babcia Zofia wypaliła:
– A wy kiedy się pobierzecie? – spojrzała na Olę i Bartka.
Zapadła cisza. Kinga rzuciła widelec na talerz.
– Może najpierw niech przestaną ranić innych! – powiedziała głośno.
– Kinga! – krzyknęłam ostrzegawczo.
– Nie będę udawać! – Kinga zerwała się od stołu i wybiegła do przedpokoju.
Mama pobladła. Tata spojrzał na mnie bezradnie.
– Idź za nią – szepnął.
Znalazłam Kingę na klatce schodowej. Siedziała na schodach i płakała.
– Po co tu przyszłam? Po co oni mnie zmuszają do tych spotkań? Przecież ona mi go zabrała! – szlochała.
Usiadłam obok niej.
– Kinga… To już dwa lata temu. Bartek cię zranił, ale Ola nie chciała ci zrobić krzywdy. Zakochali się w sobie… To się zdarza.
– Ale ona jest moją siostrą! Miałyśmy być sobie najbliższe…
Objęłam ją ramieniem.
– Nadal możecie być blisko. Ale musisz jej dać szansę.
Kinga otarła łzy i spojrzała na mnie z goryczą.
– Ty zawsze wszystkich bronisz… A kto mnie obroni?
Zamilkłam. Wiedziałam, że ma rację – zawsze byłam tą „rozjemczynią”, nigdy nie pozwalałam sobie na własne emocje. Może dlatego tak bardzo bolały mnie te święta.
Wróciłyśmy do mieszkania. Przy stole panowała ciężka atmosfera. Mama próbowała ratować sytuację:
– Może zaśpiewamy kolędę?
Nikt nie miał ochoty śpiewać. Antoś podszedł do mnie i szepnął:
– Mamusiu, czemu wszyscy są smutni?
Przytuliłam go mocno.
Po kolacji goście zaczęli się zbierać do wyjścia. Babcia narzekała na pogodę, ciotka Ela dziękowała za barszcz, a tata zamknął się w swoim pokoju pod pretekstem oglądania wiadomości.
Zostałyśmy we trójkę: ja, Kinga i Ola. Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu.
Nagle Ola wstała i podeszła do Kingi.
– Przepraszam cię… Nie chciałam cię zranić. Wiem, że nigdy mi nie wybaczysz, ale jesteś moją siostrą i bardzo mi ciebie brakuje…
Kinga spojrzała na nią długo.
– Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć… Ale też za tobą tęsknię…
Popłakałyśmy się wszystkie trzy. Przytuliłyśmy się mocno – pierwszy raz od dawna poczułam prawdziwe ciepło rodzinne.
Wieczorem siedziałam sama przy choince i patrzyłam na migoczące światełka. Zrozumiałam wtedy jedno: rodzina to nie jest obrazek z reklamy ani idealna kolacja bez kłótni. To ból, żal i przebaczenie splątane razem jak lampki na choince – czasem się plączą, czasem gasną, ale zawsze można je rozplątać i zapalić na nowo.
Czy warto walczyć o rodzinę mimo ran? Czy potrafilibyście wybaczyć taką zdradę? Czekam na Wasze historie i przemyślenia.