Sprawiedliwy układ – historia, która rozdarła moją rodzinę

Wszystko zaczęło się w ten deszczowy, listopadowy wieczór, kiedy ojciec wrócił do domu szybciej niż zwykle. Wpadł do kuchni, rzucił teczkę na stół i spojrzał na mnie tak, jakby widział mnie pierwszy raz w życiu. Miałam wtedy siedemnaście lat i byłam przekonana, że świat jest prosty – dobro jest dobrem, zło złem, a rodzina zawsze stoi za sobą murem. Jak bardzo się myliłam.

– Martyna, musimy porozmawiać – powiedział cicho, ale stanowczo. Mama odwróciła się od zlewu, a mój młodszy brat, Michał, przestał chrupać płatki i spojrzał na nas szeroko otwartymi oczami.

– O co chodzi? – zapytałam, czując narastający niepokój.

Ojciec usiadł naprzeciwko mnie. Jego dłonie drżały. – Dostałem propozycję pracy w Niemczech. Wyjazd na dwa lata. Dobrze płatna robota, ale… musiałbym wyjechać sam. Albo… zabrać was wszystkich. Ale wtedy musielibyście zostawić wszystko tutaj.

Mama zbladła. – Przecież tu mamy dom, szkołę dzieci… Moja mama jest chora! Nie mogę jej zostawić!

– To nie jest takie proste! – wybuchł ojciec. – Jeśli nie pojadę, stracimy wszystko! Firma upada, nie będę miał pracy!

Wtedy zaczęła się kłótnia, która trwała tygodniami. Każdego dnia atmosfera gęstniała. Mama płakała po nocach, ojciec coraz częściej wychodził z domu bez słowa. Michał zamknął się w sobie. A ja? Ja próbowałam być mostem między nimi, choć sama nie wiedziałam, czego chcę.

Pewnego wieczoru podsłuchałam rozmowę rodziców. Mama szeptała przez łzy:

– Nie zostawię mamy samej. Jeśli chcesz jechać – jedź sam.

Ojciec milczał długo, a potem powiedział coś, co rozdarło mnie na pół:

– A jeśli Martyna pojedzie ze mną? Jest już prawie dorosła. Może tam skończyć szkołę, nauczyć się języka…

Zamarłam. Czy naprawdę chcą mnie rozdzielić z bratem? Z babcią? Z mamą?

Następnego dnia ojciec poprosił mnie na spacer.

– Martyna, jesteś mądra dziewczyna. Wiesz, że tu nie ma przyszłości. Tam będziesz miała lepiej. Proszę cię… pojedź ze mną.

– A mama? Michał? Babcia?

– Mama sobie poradzi. Michał jest jeszcze za mały na takie zmiany. Ale ty… Ty możesz zacząć nowe życie.

Poczułam się zdradzona przez własnego ojca. Jak mógł stawiać mnie przed takim wyborem?

Wróciłam do domu i zamknęłam się w pokoju. Mama przyszła po godzinie.

– Córeczko… nie pozwolę ci jechać. Nie oddam cię.

– Ale jeśli nie pojadę, tata odejdzie! – krzyknęłam przez łzy.

Mama przytuliła mnie mocno.

– Jeśli odejdzie, to znaczy, że nigdy nie był naszym domem.

Przez kolejne dni w domu panowała cisza przed burzą. Ojciec coraz częściej nocował poza domem. W końcu pewnego ranka po prostu zniknął. Zostawił tylko list:

„Martyno,
Przepraszam cię za wszystko. Chciałem dla was lepszego życia, ale chyba nie potrafiłem tego dać. Jeśli kiedyś będziesz chciała mnie odnaleźć – będę czekał.
Tata”

Mama długo nie mogła się pozbierać. Babcia zachorowała jeszcze bardziej i wkrótce odeszła. Michał zamknął się w sobie na dobre – przestał mówić do mnie przez kilka miesięcy.

Zaczęły się codzienne problemy: rachunki, brak pieniędzy, awarie w domu, które musiałam naprawiać sama lub z pomocą sąsiada pana Zdzisia. Mama pracowała po dwanaście godzin dziennie w sklepie spożywczym na osiedlu. Ja po szkole biegałam do apteki po leki dla babci albo gotowałam obiady dla wszystkich.

Pewnego dnia wróciłam do domu i zobaczyłam mamę siedzącą przy stole z głową w dłoniach.

– Mamo?

– Martyna… nie dam rady sama tego wszystkiego ciągnąć… Może powinnaś jednak pojechać do taty?

Zamarłam. Czy naprawdę chce się mnie pozbyć? Czy jestem dla niej ciężarem?

– Chcesz się mnie pozbyć? – zapytałam drżącym głosem.

Mama spojrzała na mnie ze łzami w oczach.

– Nie! Ale chcę dla ciebie lepszego życia… Ja już przegrałam swoje marzenia.

Wybiegłam z domu i długo błąkałam się po osiedlu. W końcu usiadłam na ławce pod blokiem i rozpłakałam się jak dziecko.

Wtedy podszedł do mnie pan Zdzisio.

– Co się stało, Martynka?

Opowiedziałam mu wszystko – o ojcu, o mamie, o babci i Michale.

Pan Zdzisio westchnął ciężko.

– Wiesz… życie to nie bajka. Czasem trzeba wybrać mniejsze zło. Ale pamiętaj: rodzina to nie tylko krew. To ci, którzy zostają przy tobie nawet wtedy, gdy wszystko inne się wali.

Te słowa zapadły mi głęboko w serce.

Minęły miesiące. Ojciec dzwonił czasem z Niemiec – pytał o szkołę, o zdrowie babci (nie wiedział jeszcze o jej śmierci), o mamę. Nigdy nie zapytał o Michała.

Pewnego dnia mama zachorowała – zwykłe przeziębienie przerodziło się w zapalenie płuc. Musiałam rzucić szkołę na kilka tygodni i zająć się domem oraz bratem.

Michał zaczął znów ze mną rozmawiać dopiero wtedy, gdy zobaczył mnie płaczącą nad stertą naczyń w kuchni.

– Martyna… nie płacz już – powiedział cicho i przytulił mnie mocno.

Wtedy poczułam pierwszy raz od miesięcy coś na kształt nadziei.

Po roku od wyjazdu ojca dostałam list polecony z Niemiec – propozycję zamieszkania u niego i rozpoczęcia nauki w tamtejszej szkole średniej. Do listu dołączone było zdjęcie nowego mieszkania i obietnica „lepszego życia”.

Pokazałam list mamie.

– Decyzja należy do ciebie – powiedziała tylko i wyszła z pokoju.

Całą noc nie spałam. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym wszystkim: o rodzinie rozbitej przez ambicje ojca, o mamie zmęczonej życiem i o bracie potrzebującym mojej obecności bardziej niż kiedykolwiek.

Rano podjęłam decyzję: zostaję.

Napisałam ojcu długi list:
„Tato,
Dziękuję za propozycję, ale nie mogę zostawić mamy i Michała samych. Może kiedyś przyjadę cię odwiedzić, ale teraz jestem im potrzebna tutaj bardziej niż kiedykolwiek.
Martyna”

Minęły lata. Skończyłam liceum wieczorowo i zaczęłam pracować jako opiekunka osób starszych – tak jak mama kiedyś marzyła dla siebie lepszego życia, ja chciałam pomóc innym rodzinom przetrwać trudne chwile.

Ojciec wrócił do Polski dopiero po pięciu latach – starszy, zmieniony, z nową partnerką u boku. Spotkaliśmy się raz na kawie w kawiarni przy rynku.

– Przepraszam cię za wszystko – powiedział cicho.

Nie odpowiedziałam nic. Wybaczenie przyszło dopiero później – kiedy sama zostałam matką i zrozumiałam ciężar odpowiedzialności za cudze życie.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy sprawiedliwy układ naprawdę istnieje? Czy można pogodzić szczęście własne z dobrem innych? Może wy też kiedyś musieliście wybierać między sobą a rodziną? Jaką decyzję podjęliście?