Ślubu nie będzie: Historia o miłości, poświęceniu i rodzinnych tajemnicach
Deszcz bębnił o szyby, kiedy mama wbiegła do mojego pokoju z roztrzęsioną twarzą. — Zosia, twój ojciec znowu upadł! — krzyknęła, a ja zerwałam się z łóżka, czując, jak serce podchodzi mi do gardła. To miał być mój dzień – dzień, w którym miałam przymierzać suknię ślubną, a zamiast tego znów byłam tą, która podnosi ojca z podłogi i ociera łzy matki.
Mam na imię Zosia Majewska. Moja historia nie jest bajką. Urodziłam się w małym miasteczku pod Radomiem, gdzie wszyscy wszystko o sobie wiedzą. Ojciec – Janusz – był kiedyś szanowanym nauczycielem matematyki. Mama – Barbara – prowadziła dom z żelazną dyscypliną. Miałam młodszego brata, Michała, który wyjechał na studia do Warszawy i od tamtej pory wracał tylko na święta. Ja zostałam. Zawsze zostawałam.
Ojciec zachorował nagle. Najpierw były bóle nóg, potem diagnoza: stwardnienie rozsiane. Z dnia na dzień z silnego mężczyzny stał się cieniem samego siebie. Mama rzuciła pracę w sklepie spożywczym, żeby się nim opiekować. Ja zrezygnowałam ze studiów na polonistyce w Lublinie. — Rodzina jest najważniejsza — powtarzała mama. — Kto jak nie my?
Przez pierwsze miesiące walczyliśmy razem. Ale potem ojciec zaczął się zmieniać. Stał się zgorzkniały, wybuchowy. — Po co mi takie życie? — powtarzał, patrząc w okno na ogród, którego już nie mógł pielić. — Lepiej by było, gdyby mnie już nie było.
Mama płakała po nocach. Ja próbowałam być silna dla niej i dla niego. Ale coraz częściej czułam się jak więzień we własnym domu.
Wtedy pojawił się Marek. Przyszedł do naszej szkoły jako nowy nauczyciel WF-u. Wysoki, uśmiechnięty, z tym błyskiem w oku, który sprawiał, że nawet najgorszy dzień wydawał się lżejszy. Zaczęliśmy rozmawiać na przerwach, potem chodzić razem na spacery po parku. Po raz pierwszy od lat poczułam się widziana.
— Zosiu, musisz pomyśleć o sobie — mówił Marek pewnego wieczoru, kiedy siedzieliśmy na ławce przy stawie. — Nie możesz wiecznie żyć dla innych.
— Ale jak mam zostawić mamę? Ojca? — szepnęłam.
— Oni sobie poradzą. Michał może wrócić z Warszawy. Nie jesteś jedyną osobą na świecie odpowiedzialną za całą rodzinę.
Wiedziałam, że ma rację. Ale poczucie winy było silniejsze niż rozsądek.
Kiedy Marek mi się oświadczył, mama była pierwszą osobą, której powiedziałam.
— Mamo… Marek poprosił mnie o rękę.
Zamiast radości zobaczyłam w jej oczach strach.
— Zosiu… A kto nam pomoże? Przecież twój ojciec…
— Michał może wrócić…
— Michał ma swoje życie! Ty zawsze byłaś tą odpowiedzialną…
Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody.
Ojciec dowiedział się od sąsiadki. — Ślub? A kto będzie mi zmieniał pampersy? — rzucił z przekąsem.
Przez kolejne tygodnie atmosfera w domu była nie do zniesienia. Mama chodziła jak cień, ojciec coraz częściej krzyczał bez powodu. Nawet pies przestał merdać ogonem.
Marek próbował mnie wspierać.
— Zosiu, wynajmiemy mieszkanie w Radomiu. Będziesz mogła studiować zaocznie i pracować w szkole. Twoja mama musi dorosnąć do tego, że nie jesteś jej własnością.
Ale każda rozmowa kończyła się moimi łzami i jego milczeniem.
W końcu nadszedł dzień ślubu. Suknia wisiała na drzwiach szafy, zaproszenia leżały na stole w kuchni. Mama siedziała przy stole z pustym wzrokiem.
— Mamo…
— Nie wiem, co mam ci powiedzieć…
Ojciec leżał w łóżku i patrzył w sufit.
— Idź już, skoro tak bardzo chcesz być szczęśliwa — powiedział cicho.
Wyszłam przed dom i zobaczyłam Marka stojącego przy samochodzie z bukietem róż.
— Gotowa?
Spojrzałam mu w oczy i nagle poczułam… pustkę. Strach przed tym, co zostawiam za sobą był większy niż radość z tego, co mogę zyskać.
— Marek… ja nie mogę…
Zamilkł. Patrzył na mnie długo.
— Wiesz co? Myślałem, że jesteś silniejsza.
Odwrócił się i odjechał bez słowa.
Wróciłam do domu i zamknęłam się w swoim pokoju. Mama przyszła po godzinie.
— Zosiu…
— Mamo, czy ty kiedykolwiek byłaś szczęśliwa?
Zamilkła. Po chwili wyszeptała:
— Nie wiem… Chyba nie umiem być szczęśliwa inaczej niż przez ciebie.
Minęły tygodnie. Michał zadzwonił z Warszawy:
— Zosia! Co ty wyprawiasz? Przecież nie możesz całego życia spędzić przy łóżku ojca! Przyjadę na weekend i pogadamy.
Przyjechał z narzeczoną – Magdą. W domu wybuchła awantura.
— Michał! Ty nawet nie wiesz, co tu się dzieje! — krzyczała mama.
— Wiem więcej niż myślisz! Zosia poświęciła wszystko dla was! Może czas ją puścić wolno?
— Łatwo ci mówić! Ty masz swoje życie!
— Bo mi pozwoliliście! A jej nie!
Ojciec milczał przez całą kłótnię. Dopiero wieczorem poprosił mnie do siebie.
— Zosiu… Przepraszam cię za wszystko. Wiem, że cię więzimy… Ale boję się zostać sam…
Poczułam łzy pod powiekami.
— Tato… Ja też się boję…
Następnego dnia spakowałam walizkę i pojechałam do Radomia do ciotki Hanki. Przez kilka dni nie odbierałam telefonu od mamy ani od Marka. Siedziałam na balkonie i patrzyłam na ludzi spieszących do pracy.
Po tygodniu zadzwoniła mama:
— Zosiu… Tata trafił do szpitala…
Wróciłam natychmiast. Ojciec leżał pod kroplówką, blady jak ściana.
— Córciu… Żyj swoim życiem…
Zmarł dwa dni później.
Po pogrzebie mama zamknęła się w sobie jeszcze bardziej. Michał wrócił do Warszawy. Ja zostałam sama z matką i jej żalem.
Minął rok. Marek ożenił się z inną nauczycielką ze szkoły. Michał został ojcem bliźniaków. Ja pracuję jako bibliotekarka w naszej szkole i opiekuję się mamą.
Czasem pytam siebie: czy mogłam postąpić inaczej? Czy szczęście zawsze musi oznaczać czyjąś stratę? A może po prostu zabrakło mi odwagi?
Czy wy też kiedyś stanęliście przed wyborem między sobą a rodziną? Jak wybraliście?