Samotność na parkingu – historia Elżbiety z przyczepą

Silny podmuch wiatru zatrzasnął drzwi mojej przyczepy, gdy w środku nocy siedziałam na parkingu pod Bydgoszczą, trzymając w rękach kubek zimnej kawy. Mój pies, Borys, drżał przy moich nogach. Wtedy właśnie dotarło do mnie, że nie mam już dokąd wracać. Wszystko, co miałam – dom, rodzinę, poczucie bezpieczeństwa – zostało mi odebrane w jeden wieczór.

– Elżbieta, nie możesz tu zostać! – krzyczał mój mąż, Andrzej, rzucając moją walizkę przez próg. – Znalazłem sobie kogoś innego. Ty zawsze tylko narzekasz i nie umiesz być wdzięczna za to, co masz!

Stałam na klatce schodowej z dwoma walizkami i Borysem na smyczy. Sąsiedzi patrzyli przez wizjer, a ja czułam się jak śmieć wystawiony na śmietnik. Zadzwoniłam do siostry.

– Ela? Co się stało? – zapytała Renata zaspanym głosem.
– Andrzej mnie wyrzucił. Nie mam gdzie spać.
– Przecież sama tego chciałaś! Całe życie tylko narzekałaś na niego. Może to czas, żebyś się ogarnęła. Nie mogę cię przyjąć, dzieci śpią.

Rozłączyła się. Wtedy pierwszy raz poczułam prawdziwą samotność. Zostawiłam wszystko za sobą i pojechałam na stary parking pod miastem, gdzie stała moja stara przyczepa kempingowa – jedyna rzecz, którą Andrzej pozwolił mi zabrać.

Przez pierwsze dni żyłam jak w transie. Rano szłam do pracy w sklepie spożywczym, udając przed koleżankami, że wszystko jest w porządku. Wieczorami wracałam do przyczepy i płakałam w poduszkę.

– Mamo, wrócisz do domu? – zapytał przez telefon mój syn Michał.
– Nie mogę, kochanie. Tata nie chce mnie widzieć.
– Ale ja chcę! – usłyszałam szloch po drugiej stronie.

Andrzej zabronił mi kontaktów z Michałem poza weekendami. Sąd uznał, że nie mam warunków do opieki nad dzieckiem – bo kto uzna przyczepę na parkingu za dom?

Pewnego wieczoru przyszła do mnie matka. Weszła bez pukania, rozejrzała się z pogardą po ciasnym wnętrzu.

– Elżbieta, co ty wyprawiasz? Wstydu nie masz? Cała rodzina gada! Mogłaś się postarać bardziej o Andrzeja. Teraz patrz, jak skończyłaś!
– Mamo, on mnie zdradzał od lat! Bił mnie! – wykrzyczałam pierwszy raz w życiu prawdę.
– Przestań wymyślać! Każda kobieta czasem musi zacisnąć zęby dla dobra rodziny!

Wyszła trzaskając drzwiami. Zostałam sama z Borysem i własnym bólem.

Z czasem zaczęły się problemy finansowe. Sklep nie przedłużył mi umowy – ponoć „nie pasowałam do zespołu”. Zaczęłam sprzątać domy bogatych ludzi w Fordonie. Każdego dnia patrzyłam na ich szczęśliwe rodziny i zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd.

Któregoś dnia sprzątałam dom pani Ireny – starszej wdowy o ciepłym spojrzeniu.

– Elżbieta, czemu jesteś taka smutna?
– Straciłam wszystko…
– Nie wszystko. Masz siebie i swojego psa. To więcej niż myślisz.

Irena zaczęła zapraszać mnie na herbatę po pracy. Opowiadała o swoim życiu – o wojnie, o samotności po śmierci męża. Zrozumiałam wtedy, że nie jestem jedyna.

Wkrótce jednak los znów dał mi pstryczka w nos. Pewnej nocy ktoś włamał się do mojej przyczepy. Ukradli mi portfel i telefon. Zostałam bez grosza.

Poszłam na policję.

– A gdzie pani mieszka? – zapytał policjant z ironicznym uśmiechem.
– W przyczepie…
– To może trzeba było lepiej pilnować swoich rzeczy?

Wyszłam stamtąd upokorzona i roztrzęsiona.

Kiedy już myślałam, że gorzej być nie może, zadzwonił Michał.

– Mamo… tata powiedział, że wyjeżdża z nową żoną do Niemiec. Ja mam zostać z babcią Renatą…

Serce mi pękło. Mój syn miał zostać z kobietą, która zawsze traktowała mnie jak ciężar.

Pojechałam do siostry błagać ją o pomoc.

– Renata, proszę… pozwól mi zabrać Michała choć na weekendy!
– Nie mam czasu na twoje dramaty! Sama sobie winna jesteś!

Wybiegłam stamtąd z płaczem. Przez kolejne dni spałam w przyczepie z Borysem i Michałem – bo syn uciekł od babci i przyszedł do mnie pieszo przez pół miasta.

Zadzwoniła matka:

– Oddaj dziecko Renacie! Ty nie masz warunków!
– On chce być ze mną! – krzyczałam przez łzy.
– Jesteś egoistką! Myślisz tylko o sobie!

Wtedy pierwszy raz postanowiłam zawalczyć o siebie i syna. Znalazłam ogłoszenie o pracy w małym pensjonacie nad jeziorem pod Toruniem – oferowali pokój dla pracownika i wyżywienie. Spakowałam rzeczy i pojechałam tam z Michałem i Borysem.

W pensjonacie było ciężko – praca od świtu do nocy za grosze. Ale mieliśmy dach nad głową i byliśmy razem. Michał chodził do pobliskiej szkoły, ja sprzątałam pokoje i gotowałam obiady dla gości.

Pewnego dnia zadzwoniła Renata:

– Wiesz co? Ludzie gadają, że uciekłaś z dzieckiem jak jakaś cyganka! Wstydu nie masz!
– Przynajmniej jestem szczęśliwa – odpowiedziałam spokojnie pierwszy raz od lat.

Z czasem zaczęliśmy układać sobie życie od nowa. Michał zaprzyjaźnił się z dziećmi właścicieli pensjonatu. Ja zaprzyjaźniłam się z panią Haliną – kucharką po przejściach podobnych do moich.

Wieczorami siedziałyśmy razem nad jeziorem i rozmawiałyśmy o życiu.

– Wiesz, Ela… każda z nas ma swoją przyczepę – powiedziała Halina pewnego wieczoru. – Jedna dosłownie, druga w sercu…

Dziś minęły dwa lata od tamtej nocy na parkingu pod Bydgoszczą. Mam pracę, dach nad głową i syna przy sobie. Rodzina nadal mnie nie rozumie – matka nie dzwoni od miesięcy, Renata rozpowiada plotki po całej rodzinie.

Ale ja już nie czuję się śmieciem wystawionym na śmietnik. Mam swoją godność i wiem, że przetrwam wszystko.

Czasem patrzę na stare zdjęcia sprzed lat i pytam siebie: czy naprawdę trzeba było przejść przez piekło samotności, żeby odnaleźć siebie? Czy każda kobieta musi najpierw stracić wszystko, by zacząć żyć naprawdę?

A wy… co myślicie? Czy rodzina powinna zawsze wspierać bez względu na wszystko? Czy lepiej być samemu niż żyć w kłamstwie?