„Przywieź wnuki, ale portfela nie zapomnij”: Gorzka prawda o rodzinnych spotkaniach

– Tato, przyjedziemy w niedzielę. Ale pamiętaj, żeby mieć gotówkę, bo dzieci chcą do kina, a my ostatnio trochę krucho stoimy – głos mojej córki, Magdy, brzmiał jakby od niechcenia, ale ja już znałem ten ton. Odkąd przeszedłem na emeryturę, coraz częściej słyszę podobne prośby. Zawsze z jakimś dodatkiem: „A może masz jeszcze trochę tych jabłek z ogrodu?”, „Tato, a możesz mi podlać kwiaty w mieszkaniu, bo wyjeżdżamy?”, „Dziadku, kupisz mi nową grę na komputer?”.

Siedzę w kuchni przy oknie, patrzę na nasz ogród. Elżbieta krząta się przy piecu, gotuje rosół na niedzielę. Zawsze powtarzała: „Rodzina to jest sens życia”. Ale czy naprawdę? Ostatnio coraz częściej czuję się jak bankomat z funkcją opieki nad wnukami. Kiedyś marzyłem o tym, że dom będzie pełen śmiechu dzieci, rozmów przy stole, wspólnego pielęgnowania grządek. Dziś dzieci wpadają na chwilę, rzucają kurtki na krzesło i już pytają: „Tato, masz może stówkę?”

– Bohdan, nie przesadzaj – mówi Elżbieta, widząc moją minę. – Przecież to nasze dzieci. Pomagaliśmy im zawsze.

– Ale czy oni pamiętają o nas wtedy, kiedy niczego nie potrzebują? – pytam cicho. – Kiedy ostatni raz zadzwonili po prostu zapytać, jak się czujemy?

Elżbieta wzdycha i odwraca się do okna. Wiem, że ją to boli tak samo jak mnie. Ale ona zawsze tłumaczy dzieci: „Mają swoje życie, swoje problemy”.

W niedzielę dom znów wypełnia się głosami. Wnuczka Ola od razu biegnie do pokoju po swoje stare zabawki. Magda z mężem siadają przy stole.

– Tato, masz może coś słodkiego? – pyta Magda.

– W szafce są ciastka – odpowiadam.

– A portfel masz? Bo dzieci chciałyby do kina…

Czuję ukłucie w sercu. Wyciągam portfel i podaję jej dwie stówki. Nawet nie patrzy mi w oczy.

Po obiedzie wszyscy szybko się zbierają. Magda rzuca przez ramię: „Dzięki, tato! Zadzwonię w tygodniu”. Wiem już, że nie zadzwoni. Następny telefon będzie wtedy, gdy znów czegoś zabraknie.

Wieczorem siedzimy z Elżbietą na tarasie. Cisza aż dzwoni w uszach.

– Pamiętasz, jak byli mali? – pyta Elżbieta cicho. – Jak cieszyli się z każdej wspólnej chwili?

– Teraz cieszą się tylko wtedy, gdy coś dostaną – odpowiadam gorzko.

Nie śpię tej nocy. Przewracam się z boku na bok i myślę: gdzie popełniliśmy błąd? Czy za bardzo ich rozpieszczaliśmy? Czy nauczyliśmy ich tylko brać?

Następnego dnia dzwoni syn, Tomek.

– Tato, możesz mi pożyczyć tysiąc złotych? Oddam za dwa tygodnie.

Nie pytam nawet na co. Wiem, że nie odda.

Po rozmowie długo siedzę w milczeniu. Elżbieta patrzy na mnie z troską.

– Może powinniśmy powiedzieć „nie”? – pyta niepewnie.

– A jeśli wtedy przestaną przyjeżdżać? – odpowiadam pytaniem.

Boimy się samotności bardziej niż wykorzystywania. To jest nasza największa słabość.

Kilka dni później spotykam sąsiadkę, panią Zofię.

– Panie Bohdanie, widzę, że wnuki często u was bywają! – mówi z uśmiechem.

Uśmiecham się blado.

– Tak… bywają – odpowiadam wymijająco.

Ale w środku czuję pustkę. Bo co to za bywanie, jeśli nikt nie zapyta: „Dziadku, jak się czujesz?”

Wieczorem próbuję porozmawiać z Magdą przez telefon.

– Cześć tato! Słuchaj, oddzwonię później, bo właśnie jestem w sklepie – mówi szybko i rozłącza się zanim zdążę powiedzieć jedno słowo.

Zostajemy z Elżbietą sami ze swoimi myślami i wspomnieniami. Czasem mam ochotę zamknąć drzwi na klucz i udawać, że nas nie ma. Ale potem przypominam sobie te wszystkie lata wspólnego życia – święta przy jednym stole, pierwsze kroki dzieci w ogrodzie…

Czy można wymagać wdzięczności? Czy rodzina powinna być bezinteresowna? A może to my jesteśmy winni temu, że nauczyliśmy ich tylko brać?

Patrzę na Elżbietę i widzę łzy w jej oczach. Przytulam ją mocno.

– Może kiedyś zrozumieją…

A jeśli nie? Czy naprawdę rodzina to tylko obowiązek i portfel?

Czy ktoś z was czuje czasem podobnie jak ja?