Przewidziałam Twój telefon, mamo… Ale nie przewidziałam prawdy o sobie

Telefon zadzwonił dokładnie wtedy, kiedy przewidziałam, że zadzwoni. Moja matka zawsze dzwoniła w środę o siedemnastej, ale tego dnia coś ścisnęło mnie w żołądku już od rana. Siedziałam na wykładzie z prawa cywilnego na Uniwersytecie Warszawskim, próbując skupić się na nudnym głosie profesora. Wtedy telefon zawibrował w kieszeni. Spojrzałam na ekran – „Mama”. Zignorowałam, bo przecież wiedziała, że mam zajęcia. Ale telefon zawibrował znowu.

– Pani Nowicka, proszę wyjść albo wyłączyć ten telefon! – zirytował się profesor.

– Przepraszam, już wychodzę – mruknęłam i wybiegłam na korytarz.

Odebrałam. Zamiast matki usłyszałam głos ciotki Ireny:

– Marto… musisz natychmiast przyjechać do szpitala na Banacha. Twoi rodzice mieli wypadek samochodowy.

Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu.

– Co z nimi? – wyszeptałam.

– Twój tata nie żyje. Mama jest w ciężkim stanie…

Nie pamiętam, jak znalazłam się na ulicy. Ktoś złapał mnie za ramię – to był mój chłopak, Bartek.

– Co się stało? Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha!

– Muszę jechać do szpitala… rodzice… wypadek…

Bartek nie pytał więcej. Złapał taksówkę i pojechaliśmy razem. W samochodzie płakałam bezgłośnie, ściskając jego dłoń tak mocno, że aż pobielały mi knykcie.

W szpitalu czekała już ciotka Irena i kuzynka Ola. Lekarz wyszedł do nas po godzinie czekania na zimnym korytarzu.

– Pańska mama jest w śpiączce farmakologicznej. Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy…

Nie słuchałam dalej. Chciałam tylko zobaczyć mamę. Pozwolili mi wejść na chwilę do sali intensywnej terapii. Leżała tam podłączona do aparatury, blada jak ściana, z rozciętą brwią i rurką w gardle.

– Mamo… – szepnęłam i łzy popłynęły mi po policzkach.

Po pogrzebie taty dom opustoszał. Ciotka Irena została ze mną kilka dni, ale potem musiała wracać do siebie do Olsztyna. Bartek próbował mnie wyciągać z łóżka, ale ja tylko leżałam i patrzyłam w sufit.

Po tygodniu przyszła do mnie sąsiadka, pani Danuta.

– Marto, musisz coś jeść! Nie możesz tak leżeć całymi dniami!

– Nie mam siły…

– Twoja mama by tego nie chciała.

W końcu zaczęłam chodzić na uczelnię tylko po to, żeby nie zwariować w pustym mieszkaniu na Mokotowie. Bartek coraz częściej zostawał u siebie – nie wytrzymywał mojej apatii.

Pewnego wieczoru zadzwoniła ciotka Irena:

– Marta… musimy porozmawiać. Przyjadę jutro.

Przyjechała z samego rana. Usiadłyśmy przy kuchennym stole. Zaparzyła herbatę i długo milczała.

– Muszę ci coś powiedzieć – zaczęła w końcu drżącym głosem. – Obiecałam twojej mamie, że nigdy ci tego nie powiem… Ale ona już nie żyje i nie mogę dłużej milczeć.

Spojrzałam na nią zdezorientowana.

– O co chodzi?

– Marta… twoja mama nie była twoją biologiczną matką.

Zamarłam. Przez chwilę myślałam, że to jakiś okrutny żart.

– Co ty mówisz?

– Adoptowali cię jako niemowlę. Twoja prawdziwa matka była bardzo młoda… miała wtedy siedemnaście lat. Była kuzynką twojego ojca. Oddała cię im, bo nie miała warunków ani wsparcia.

Poczułam się tak, jakby ktoś wyrwał mi podłogę spod nóg.

– Dlaczego nikt mi tego nie powiedział?!

– Twoja mama bardzo cię kochała i bała się, że ją odrzucisz…

Wybiegłam z domu i długo błąkałam się po Warszawie bez celu. Wróciłam dopiero późnym wieczorem. Bartek czekał pod drzwiami.

– Co się stało? Wyglądasz jakbyś widziała ducha drugi raz w tym miesiącu!

Opowiedziałam mu wszystko. Słuchał w milczeniu.

– I co teraz zrobisz?

– Nie wiem… Chciałabym ją poznać…

Bartek pomógł mi znaleźć adres mojej biologicznej matki – mieszkała w małym miasteczku pod Radomiem. Napisałam do niej list – nie miałam odwagi zadzwonić.

Odpisała po tygodniu:
„Droga Marto,
jeśli chcesz mnie poznać, przyjedź. Czekam każdego dnia z nadzieją i strachem jednocześnie.
Twoja mama,
Renata”

Pojechałam tam sama. Dom był skromny, z ogródkiem pełnym róż i starym psem przy budzie. Drzwi otworzyła kobieta o moich oczach i tych samych piegach na nosie.

– Marta? – zapytała cicho.

Skinęłam głową i rozpłakałyśmy się obie.

Rozmawiałyśmy całą noc. Opowiedziała mi o swoim życiu – o tym, jak została sama z ciążą po tym, jak chłopak ją zostawił; jak rodzina zmusiła ją do oddania mnie; jak przez lata śledziła moje życie przez ciotkę Irenę i zdjęcia przesyłane pocztą.

Wróciłam do Warszawy z poczuciem pustki i chaosu w głowie. Bartek próbował mnie wspierać, ale coraz częściej się kłóciliśmy.

– Nie rozumiem cię! Masz dwie matki, a zachowujesz się tak, jakbyś nie miała żadnej!

– Ty nic nie rozumiesz! Całe moje życie było kłamstwem!

W końcu Bartek odszedł. Zostałam sama w pustym mieszkaniu z dwoma zdjęciami – jednej matki i drugiej matki.

Po kilku miesiącach zdecydowałam się pojechać do Renaty jeszcze raz – tym razem na dłużej. Pomagałam jej w ogrodzie, gotowałyśmy razem obiady i powoli budowałyśmy relację od nowa.

Ale nigdy nie przestało mnie boleć to kłamstwo – że przez dwadzieścia dwa lata nikt nie powiedział mi prawdy o mnie samej.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: kim naprawdę jestem? Czy jestem córką tej kobiety, która mnie urodziła? Czy tej, która mnie wychowała? Czy można kochać dwie matki naraz? Czy można wybaczyć rodzinie tak wielkie kłamstwo?

A wy? Czy potrafilibyście wybaczyć swoim bliskim taką tajemnicę? Czy lepiej żyć w błogiej nieświadomości czy znać całą prawdę – nawet jeśli boli?