Przestałam pomagać synowi i straciłam wnuczkę – rok bez niej. Czy byłam złą matką?
– Mamo, nie rozumiesz, że mnie zawiodłaś? – głos Pawła drżał od złości, a ja czułam, jak serce rozrywa mi się na kawałki. Stał w progu mojego mieszkania, zaciśnięte pięści, wzrok wbity w podłogę. – Nie mogę już dłużej tego ciągnąć. Skoro nie chcesz mi pomóc, to nie mamy o czym rozmawiać.
Chciałam coś powiedzieć, wyciągnąć rękę, ale on już zamykał drzwi. Zostałam sama w ciszy, która nagle stała się nieznośna. W tej ciszy zabrakło śmiechu mojej wnuczki Zosi, jej drobnych stópek tupiących po parkiecie i jej pytań: „Babciu, a dlaczego niebo jest niebieskie?”
Nie wiem, kiedy to wszystko się zaczęło psuć. Może wtedy, gdy Paweł po raz pierwszy poprosił mnie o pieniądze na ratę kredytu. Byłam świeżo po przejściu na emeryturę – 2100 zł miesięcznie, z czego połowa szła na czynsz i leki. Ale przecież jestem matką. Pomogłam. Potem przyszły kolejne prośby: „Mamo, brakuje nam na przedszkole”, „Mamo, samochód się zepsuł”, „Mamo, Zosia potrzebuje nowych butów”. Zawsze dawałam, nawet jeśli musiałam sobie czegoś odmówić.
Aż przyszedł dzień, kiedy spojrzałam na wyciąg z banku i zrozumiałam, że nie dam rady. Zadzwoniłam do Pawła i powiedziałam mu to najtrudniejsze w życiu zdanie: „Synku, nie mogę ci już pomagać. Sama ledwo wiążę koniec z końcem.”
– To po co byłaś taka dobra przez tyle lat? – usłyszałam w słuchawce. – Teraz, kiedy naprawdę cię potrzebuję, zostawiasz mnie samego?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przecież nie zostawiłam go – byłam przy nim całe życie. Ale on już nie chciał słuchać.
Od tamtej pory minął rok. Rok bez telefonu od Pawła, bez odwiedzin Zosi. Rok bez świąt razem, bez urodzinowych laurek od wnuczki. Każdego dnia patrzę na zdjęcie Zosi na komodzie – uśmiechnięta, z dwoma kucykami i oczami jak dwa orzechy. Czasem łapię się na tym, że mówię do niej na głos:
– Zosieńko, babcia za tobą tęskni…
Sąsiedzi pytają: „A co u syna? Dawno go nie widzieliśmy.” Wzruszam ramionami i udaję, że wszystko w porządku. W sklepie mijam matki z dziećmi i czuję ukłucie zazdrości – czy one też kiedyś zostaną same?
Najgorsze są wieczory. Siedzę przy kuchennym stole z kubkiem herbaty i myślę o tym, gdzie popełniłam błąd. Czy za bardzo rozpieszczałam Pawła? Czy powinnam była wcześniej nauczyć go samodzielności? A może to ja jestem winna temu, że teraz nie potrafi sobie poradzić?
Czasem śni mi się Zosia – przybiega do mnie z otwartymi ramionami i woła: „Babciu!” Budzę się wtedy z mokrymi policzkami i długo nie mogę zasnąć.
Próbowałam dzwonić do Pawła. Raz odebrał jego żona – Agnieszka. „Nie chcemy mieć z tobą kontaktu”, powiedziała chłodno. „Paweł jest dorosły i sam podejmuje decyzje.”
Pisałam listy do Zosi – kolorowe koperty z naklejkami, krótkie bajki własnego autorstwa. Wszystkie wracały nieotwarte.
W święta Bożego Narodzenia zostawiłam pod drzwiami ich mieszkania paczkę z prezentem dla Zosi – pluszowego misia i książkę o zwierzętach. Następnego dnia paczka leżała pod moimi drzwiami.
Czasem spotykam Agnieszkę na ulicy – idzie szybko, ciągnąc Zosię za rękę. Mała patrzy na mnie wielkimi oczami, ale Agnieszka odwraca wzrok i przyspiesza kroku.
Zaczęłam chodzić do psychologa w ośrodku zdrowia. Pani Marta mówi: „Pani Aniu, nie jest pani winna temu, co się stało. Każdy dorosły odpowiada za swoje decyzje.” Ale ja czuję się winna każdego dnia.
Znajome mówią: „Daj spokój, dzieci są niewdzięczne.” Ale przecież Paweł był dobrym synem… Kiedyś przynosił mi laurki na Dzień Matki i mówił: „Mamo, jesteś najlepsza na świecie.”
Czasem myślę o tym wszystkim głośno:
– Może gdybym była twardsza… Może gdybym mniej pomagała…
Ale przecież matka zawsze chce jak najlepiej dla swojego dziecka.
Ostatnio dostałam list polecony – wezwanie do sądu w sprawie alimentów dla Zosi. Paweł chce, żebym płaciła na wnuczkę 400 zł miesięcznie. Prawnik powiedział mi: „Ma pani prawo odmówić ze względu na swoją sytuację finansową.” Ale czy mam prawo odmówić własnej wnuczce?
Czuję się rozdarta między tym, co podpowiada mi serce a tym, co mówi rozum. Chciałabym znów zobaczyć Zosię, przytulić ją choć raz…
Czy naprawdę byłam złą matką? Czy można być dobrym rodzicem i jednocześnie nauczyć dziecko odpowiedzialności? A może każda matka jest skazana na samotność na starość?