Pod nieustępliwym spojrzeniem: Historia mojej matki, która nie zna granic

– Znowu nie posprzątałeś kuchni, Michał! – głos mamy przeszył ciszę mojego mieszkania jak nóż. Stała w progu, z rękami założonymi na piersi, a jej spojrzenie było chłodne i oceniające.

Nie miałem pojęcia, jak długo już tu była. Może pięć minut, może godzinę. Zawsze wchodziła bez pukania, używając zapasowego klucza, który dałem jej w dobrej wierze, kiedy się tu wprowadzałem. Wtedy myślałem, że to tylko na wszelki wypadek. Teraz wiedziałem, że to był błąd.

– Mamo, prosiłem cię… – zacząłem, ale przerwała mi gestem.

– Prosiłeś mnie o co? Żebym nie dbała o ciebie? Żebym pozwoliła ci żyć w syfie? – Jej głos był coraz ostrzejszy. – Michał, ja cię wychowałam na porządnego człowieka, a ty…

Zacisnąłem pięści. Miałem trzydzieści dwa lata, własną pracę, własne życie. Przynajmniej tak mi się wydawało. Ale za każdym razem, gdy widziałem ją w swoim mieszkaniu – przestawiającą moje rzeczy, poprawiającą firanki, wycierającą kurz z półek – czułem się znowu jak dziecko. Jak wtedy, gdy krzyczała na mnie za rozlane mleko albo za zbyt głośno puszczoną muzykę.

– Mamo, to jest moje mieszkanie – powiedziałem cicho. – Chciałbym mieć trochę prywatności.

Spojrzała na mnie tak, jakby nie rozumiała słowa z tego, co mówię.

– Prywatności? Przed własną matką? Michał, ja cię urodziłam! Ja wiem najlepiej, co dla ciebie dobre.

Wtedy poczułem znajome ukłucie w żołądku. To samo uczucie bezsilności i frustracji, które towarzyszyło mi przez całe życie. Od kiedy pamiętam, mama była wszędzie: w moich zeszytach szkolnych (sprawdzała błędy), w moich znajomościach (oceniała kolegów), nawet w moich marzeniach (wybierała za mnie studia).

Ojciec odszedł, gdy miałem dziesięć lat. Mama nigdy nie pozwoliła mi o tym zapomnieć. „Jesteśmy tylko we dwoje, Michałku. Musimy trzymać się razem” – powtarzała jak mantrę. Ale z czasem to „razem” zaczęło mnie dusić.

W liceum próbowałem się buntować. Wróciłem raz do domu z kolczykiem w uchu – wyrwała go ze złością i przez tydzień nie odzywała się do mnie słowem. Kiedy zakochałem się w Magdzie z klasy maturalnej, zrobiła wszystko, żeby nas rozdzielić. „Ona cię wykorzystuje” – mówiła. „Nie jest dla ciebie odpowiednia”. Magda nie wytrzymała tej presji.

Na studiach wybrałem informatykę – bo mama powiedziała, że to przyszłościowy kierunek. Chciałem iść na ASP, ale „po co ci to malowanie? Z głodu umrzesz”.

Teraz miałem własne mieszkanie na warszawskim Mokotowie i pracę w dużej firmie IT. Ale mama była tu częściej niż ja sam.

– Michałku… – Jej głos złagodniał nagle. Podeszła bliżej i położyła mi dłoń na ramieniu. – Ja tylko chcę dla ciebie dobrze. Wiesz o tym?

Poczułem łzy pod powiekami. Byłem zmęczony tą walką. Z jednej strony kochałem ją – była moją matką, jedyną rodziną jaką miałem. Z drugiej strony czułem się jak więzień.

– Mamo… Proszę cię… Oddaj mi klucz – powiedziałem nagle.

Zamarła. Patrzyliśmy na siebie przez długą chwilę.

– Co ty mówisz? – wyszeptała.

– Chcę mieć swoje życie. Chcę sam decydować o sobie.

Jej twarz stwardniała.

– To tak mi się odwdzięczasz? Po tym wszystkim?

– To nie jest kwestia wdzięczności…

– A właśnie że jest! – krzyknęła. – Poświęciłam dla ciebie wszystko! Nie masz prawa mnie wyrzucać!

Czułem, jak narasta we mnie gniew i żal. Ile razy słyszałem te słowa? Ile razy pozwalałem jej przekraczać granice?

– Nie wyrzucam cię… Po prostu chcę być dorosły.

Wybiegła z mieszkania trzaskając drzwiami tak mocno, że aż zadrżały szyby.

Przez kolejne dni nie odbierała ode mnie telefonów. W pracy byłem rozkojarzony, po nocach nie mogłem spać. Czułem się winny i wolny jednocześnie.

W końcu przyszła do mnie listem poleconym – oddała klucz w kopercie bez słowa wyjaśnienia.

Myślałem, że poczuję ulgę. Ale zamiast tego ogarnęło mnie poczucie straty. Przez całe życie byłem jej „Michałkiem”, a teraz byłem sam.

Minęły tygodnie zanim znów się spotkaliśmy. Zaprosiłem ją na kawę do małej kawiarni przy Puławskiej.

– Jak się czujesz? – zapytałem niepewnie.

Wzruszyła ramionami.

– Samotnie – powiedziała cicho. – Ale może tak musi być.

Patrzyliśmy na siebie długo w milczeniu.

Czasami zastanawiam się: czy można naprawdę uwolnić się od przeszłości? Czy da się kochać kogoś i jednocześnie postawić mu granice? A może zawsze będziemy niewolnikami rodzinnych więzów?