Obietnica, której nie mogłam dotrzymać: Moja córka, moja mama i ja

Wszystko zaczęło się od telefonu, który odebrałam w środku nocy. – Anka, przyjedź natychmiast. Mama trafiła do szpitala – głos ciotki był roztrzęsiony, a ja poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Spojrzałam na śpiącą w łóżeczku Zosię i przez chwilę nie mogłam się ruszyć. Obiecałam mamie, że Zosia zostanie z nią na wsi, że nie zabiorę jej do miasta, bo tam nie ma dla niej miejsca, a ja muszę pracować. Ale teraz wszystko się zmieniło.

Zosia miała wtedy pięć lat. Była moim całym światem, ale też moim największym wyrzutem sumienia. Po rozwodzie z jej ojcem wróciłam do rodzinnego domu pod Siedlcami. Mama przyjęła nas z otwartymi ramionami, choć nigdy nie ukrywała, że liczyła na inne życie dla mnie. – Dziecko, po co ci była ta Warszawa? Po co ten cały Michał? – powtarzała niemal codziennie. Ja milczałam, bo nie miałam już siły tłumaczyć. Pracowałam w sklepie spożywczym w miasteczku, wracałam późno, a Zosią zajmowała się babcia. To ona uczyła ją czytać, piekła z nią drożdżówki i opowiadała bajki na dobranoc.

Pewnego wieczoru mama spojrzała na mnie znad robótki na drutach i powiedziała: – Aniu, obiecaj mi jedno. Że jeśli coś mi się stanie, nie oddasz Zosi do ojca. Ona powinna być z tobą. Przytuliłam ją wtedy mocno i obiecałam, choć w głębi duszy nie wierzyłam, że kiedykolwiek będę musiała wybierać.

Kiedy mama trafiła do szpitala z udarem, wszystko runęło. Musiałam natychmiast podjąć decyzję: zostać z Zosią na wsi bez pracy i perspektyw czy wrócić do Warszawy i zabrać ją ze sobą. Michał od dawna nie interesował się córką – nowa żona, nowe dziecko, nowe życie. Ale jego matka… O tak, teściowa była gotowa walczyć o wnuczkę jak lwica.

– Aniu, nie dasz sobie rady sama w Warszawie! – krzyczała przez telefon mama Michała. – Zosia powinna być z rodziną ojca! U nas będzie miała wszystko: własny pokój, korepetycje z angielskiego, nawet pianino! Ty masz tylko wynajmowany pokój i pracę na kasie!

Poczułam się jak śmieć. Przez kilka dni chodziłam jak we śnie. Zosia patrzyła na mnie wielkimi oczami i pytała: – Mamo, kiedy wróci babcia? Nie umiałam jej odpowiedzieć.

W końcu podjęłam decyzję. Spakowałam nasze rzeczy do dwóch walizek i pojechałyśmy do Warszawy. Wynajęłam mały pokój na Pradze, znalazłam pracę jako sprzątaczka w biurowcu. Każdego ranka budziłam Zosię o szóstej, prowadziłam do przedszkola i biegłam do pracy. Wieczorami padałam ze zmęczenia.

Zosia zaczęła się zmieniać. Stała się cicha, zamknięta w sobie. Przestała rysować i śpiewać piosenki babci. Pewnego dnia wychowawczyni zaprosiła mnie na rozmowę.

– Pani Anno, Zosia jest bardzo smutna. Mówi, że tęskni za babcią i domem na wsi. Czy coś się stało?

Nie wytrzymałam i rozpłakałam się przy tej obcej kobiecie. Opowiedziałam jej wszystko: o chorobie mamy, o teściowej, o samotności.

Wieczorem zadzwoniła do mnie ciotka z Siedlec.

– Anka, mama pyta o Zosię codziennie. Lekarze mówią, że może już nigdy nie wrócić do pełnej sprawności… Ale ona żyje tylko dla was.

Wtedy postanowiłam zabrać Zosię do szpitala. Kiedy weszłyśmy do sali, mama leżała blada i słaba, ale na widok wnuczki rozpromieniła się jak słońce.

– Moja kochana dziewczynka… – wyszeptała drżącym głosem.

Zosia rzuciła się jej na szyję i zaczęła płakać.

– Babciu, wracaj do domu! Ja nie chcę mieszkać w mieście!

Patrzyłam na nie obie i czułam narastającą wściekłość na cały świat – na Michała za to, że nas zostawił; na siebie za to, że nie potrafię być ani dobrą matką, ani córką; na mamę za to, że zawsze stawiała mi poprzeczkę za wysoko.

Po powrocie do Warszawy Zosia zaczęła chorować – najpierw przeziębienie, potem zapalenie płuc. Siedziałam przy jej łóżku nocami i modliłam się o cud. Wtedy zadzwonił Michał.

– Anka… Może jednak oddasz Zosię mojej mamie? Ty jesteś wykończona…

– Nie! – krzyknęłam przez łzy. – Obiecałam mamie… I sobie też…

Ale czy naprawdę byłam w stanie dotrzymać tej obietnicy?

Zosia wyzdrowiała powoli. Ja nauczyłam się prosić o pomoc – sąsiadkę poprosiłam o odbieranie córki z przedszkola, koleżankę z pracy o pożyczkę na leki. Każdego dnia walczyłam o normalność.

Po kilku miesiącach mama wróciła do domu – już nie taka jak dawniej: poruszała się o lasce, zapominała słów piosenek dla Zosi. Ale była z nami.

Pewnego wieczoru usiadłyśmy we trzy przy stole – ja, mama i Zosia. Mama spojrzała na mnie uważnie:

– Aniu… Wiem, że ci ciężko. Ale jesteś dzielna. I Zosia to widzi.

Zosia wtuliła się we mnie i wyszeptała:

– Mamo… Ja chcę być zawsze z tobą.

Wtedy zrozumiałam: nie da się być idealną córką ani idealną matką. Można tylko próbować każdego dnia od nowa.

Czasem patrzę na śpiącą Zosię i pytam siebie: czy zrobiłam dobrze? Czy można pogodzić lojalność wobec rodziców z miłością do własnego dziecka? A może każda kobieta musi kiedyś złamać daną obietnicę? Co wy byście zrobili na moim miejscu?