Obca Matka – Historia, która rozdarła moją rodzinę
– Co ty wygadujesz, mamo?! – krzyknęłam, czując jak serce wali mi w piersi. Stałam na środku kuchni, z dłonią zaciśniętą na kubku herbaty, który nagle wydał mi się lodowaty. – Jaka obca? Jestem twoją córką!
Mama, pani Halina, nawet nie spojrzała w moją stronę. Siedziała przy stole, wpatrzona w okno, jakby za szybą rozgrywał się film ciekawszy niż nasze życie. – Nie krzycz na mnie, Weroniko – powiedziała cicho, ale stanowczo. – Powiedziałam, co powiedziałam. Zawsze byłaś mi obca.
To zdanie rozdarło mnie na pół. Poczułam się, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przez chwilę nie mogłam złapać oddechu. W kuchni pachniało jeszcze świeżym chlebem, który upiekłam rano dla mamy, bo ostatnio narzekała na sklepowe pieczywo. Teraz ten zapach był jak kpina.
– Mamo, co się dzieje? – do kuchni wszedł mój mąż, Artur. Miał na sobie jeszcze roboczy sweter, brudny od farby – remontowaliśmy pokój naszej córki. – Sąsiedzi już walą w ścianę.
– Niech walą – burknęła mama. – To mój dom. Mogę mówić, co chcę.
Usiadłam ciężko na krześle naprzeciwko niej. – Może ciśnienie ci skoczyło? Brałaś dziś leki?
– Nie jestem głupia! – warknęła. – Jestem przy zdrowych zmysłach! Dość już tego udawania! Koniec z tą zabawą w szczęśliwą rodzinkę!
Artur spojrzał na mnie pytająco. Przez dwadzieścia lat znał moją mamę i widział ją w różnych stanach, ale takiego wybuchu jeszcze nie było.
– Może zadzwonić po lekarza? – zaproponował ostrożnie.
– Nie trzeba! – syknęła mama. – Po prostu mam dość tej waszej fałszywej troski!
W gardle stanął mi wielki, gorzki guz. Przez chwilę miałam ochotę uciec z tego mieszkania i nigdy nie wracać. Ale przecież to moja mama…
– Mamo… zawsze byłam przy tobie. Opiekowałam się tobą po udarze, robiłam zakupy, gotowałam…
– Z litości! – przerwała mi ostro. – Myślisz, że nie widzę? Wszystko robisz z obowiązku! A ja nie chcę być twoim obowiązkiem!
– To nieprawda! Kocham cię!
– Nie kłam! – jej głos był zimny jak lód. – Nikt mnie nie kocha. Ani ty, ani twój brat.
Zacisnęłam pięści pod stołem. Mój brat Paweł od lat mieszkał za granicą i dzwonił do mamy raz na miesiąc. Ja byłam tu codziennie.
– Mamo…
– Słyszałam was wczoraj w kuchni! Myśleliście, że śpię! Rozmawialiście o tym, żeby mnie oddać do domu opieki!
Zamarłam. Rzeczywiście, dzień wcześniej z Arturem rozmawialiśmy o tym szeptem. Mama coraz częściej zapominała wyłączyć gaz, gubiła się na osiedlu… Ale to nie była rozmowa o pozbyciu się jej! Martwiliśmy się!
– To nie tak…
– Właśnie tak! – przerwała mi. – Mam was dość! Mam dość tej waszej udawanej troski!
Artur próbował ją uspokoić:
– Pani Halino, Weronika naprawdę panią kocha. Nie spała po nocach, kiedy była pani chora.
Mama spojrzała na niego z pogardą:
– Bo tak wypada! A prawdziwej miłości od niej nie widziałam!
Łzy napłynęły mi do oczu. Jak można tak mówić? Całe życie starałam się być dobrą córką… Nawet kiedy miałam własne dzieci i pracowałam na dwa etaty.
– Mamo… co ci złego zrobiłam?
– A co dobrego? Żyjesz swoim życiem, przychodzisz tu tylko wtedy, kiedy trzeba coś załatwić! Myślisz, że to wystarczy?
– Przecież dzwonię codziennie…
– Formalności! A kiedy ostatnio przyszłaś tak po prostu? Pogadać o życiu? O mnie?
Zamilkłam. Ostatnio rzeczywiście nasze rozmowy sprowadzały się do spraw organizacyjnych: leki, zakupy, rachunki…
– Mam własną rodzinę… dzieci… pracę…
– Ty masz wszystko! A ja kogo mam? Nikogo! Siedzę tu sama i czekam aż łaskawie zadzwonisz!
– Proponowaliśmy ci przeprowadzkę do nas!
– Żeby być ciężarem?! Żeby wnuki patrzyły krzywo?!
Artur próbował coś powiedzieć, ale mama nie dała mu dojść do słowa:
– Widziałam jak się spieszysz! Jakbyś odrabiała pańszczyznę!
Zasłoniłam twarz dłońmi. W jej słowach było ziarno prawdy… Często się spieszyłam…
– Starałam się pomagać ci we wszystkim…
– Pomagać! A pogadać ze mną jak z człowiekiem? Zapytać co mnie gryzie? Opowiedzieć o sobie?
– Opowiadałam…
– O rachunkach i problemach dzieci! A o sobie? Co cię cieszy? Co boli?
Spojrzałam na nią przez łzy:
– Mamo… ja naprawdę nie wiem jak mam ci pomóc…
Wtedy usłyszałam cichy szloch zza drzwi pokoju dziecięcego. Moja córka Lena stała tam skulona i płakała cicho.
Pobiegłam do niej:
– Lenka… co się stało?
– Babcia powiedziała, że jej nie kochasz… Że nikt jej nie kocha…
Przytuliłam ją mocno:
– Kochamy babcię bardzo… tylko czasem trudno nam to okazać…
Wróciłam do kuchni z Leną za rękę.
– Mamo… przepraszam cię za wszystko. Może za mało rozmawiamy o uczuciach… Może za bardzo skupiam się na obowiązkach… Ale jesteś dla mnie najważniejsza na świecie.
Mama spojrzała na mnie długo i ciężko westchnęła:
– Może i masz rację… Może ja też za dużo wymagam… Ale boję się samotności.
Usiadłam obok niej i ujęłam jej dłoń:
– Nie będziesz sama. Obiecuję.
Tego wieczoru długo rozmawiałyśmy o przeszłości: o tym jak mama wychowywała mnie sama po śmierci taty; o tym jak bała się o mnie kiedy zachorowałam jako dziecko; o tym jak czuła się niewidzialna odkąd dorosłam i miałam własną rodzinę.
Zrozumiałam wtedy coś ważnego: czasem najbliżsi są dla siebie najbardziej obcy przez niedopowiedzenia i strach przed okazaniem słabości.
Od tamtej pory staram się codziennie znaleźć choć chwilę na zwykłą rozmowę z mamą – bez pośpiechu, bez spraw do załatwienia. Czasem wystarczy kubek herbaty i kilka ciepłych słów.
Czy można naprawić lata milczenia jednym szczerym gestem? Czy wy też macie w rodzinie takie rany, które bolą najbardziej wtedy, gdy wydaje się, że wszystko jest dobrze?