„Nigdy nie byłaś pięknością!” — trzy lata razem, a on nagle to mówi. Moja historia o miłości, upokorzeniu i sile, którą w sobie odnalazłam
„Nigdy nie byłaś pięknością!” — te słowa padły nagle, bez ostrzeżenia, w środku zwykłego wieczoru. Siedzieliśmy z Bartkiem na kanapie w naszym wynajmowanym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. W telewizji leciał jakiś głupi serial, a ja właśnie przyniosłam mu herbatę. Byliśmy razem trzy lata. Myślałam, że znamy się na wylot. Myliłam się.
Zamarłam z kubkiem w dłoni. „Co powiedziałeś?” — zapytałam cicho, bo nie byłam pewna, czy dobrze usłyszałam. Bartek nawet nie oderwał wzroku od ekranu.
— No… nigdy nie byłaś pięknością, ale przynajmniej jesteś wygodna — rzucił z uśmiechem, jakby to był żart.
Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie wiadro lodowatej wody. Przez chwilę nie mogłam oddychać. W głowie zaczęły mi się przewijać wszystkie nasze wspólne chwile: pierwsza randka na bulwarach wiślanych, wspólne wyjazdy do jego rodziców pod Radomiem, święta spędzone z moją rodziną w Lublinie. Czy przez cały ten czas byłam dla niego tylko „wygodna”? Czy naprawdę nigdy mnie nie kochał?
Nie odpowiedziałam nic. Wstałam i zamknęłam się w łazience. Patrzyłam na swoje odbicie w lustrze — rozczochrane włosy, cienie pod oczami po kolejnej nieprzespanej nocy (Bartek chrapał jak traktor), lekko krzywy nos po dziecięcym upadku z roweru. Nigdy nie uważałam się za piękność, ale czy to naprawdę było najważniejsze?
Następnego dnia próbowałam zachowywać się normalnie. Bartek udawał, że nic się nie stało. Ale ja już nie mogłam patrzeć na niego tak samo. W pracy byłam rozkojarzona, szefowa — pani Grażyna — zapytała nawet:
— Wszystko w porządku, Aniu?
— Tak… po prostu źle spałam — skłamałam.
Wieczorem zadzwoniła mama. Zawsze wiedziała, kiedy coś jest nie tak.
— Aniu, co się dzieje? — jej głos był ciepły i troskliwy.
Pękłam. Opowiedziałam jej wszystko. Zamilkła na chwilę.
— Kochanie… On cię nie szanuje. Nie pozwól mu siebie niszczyć — powiedziała stanowczo.
Ale ja nie potrafiłam tak po prostu odejść. Bałam się samotności. Bałam się tego, co powiedzą ludzie: „Taka młoda, a już po rozstaniu”, „Może faktycznie coś z nią nie tak?”.
Wkrótce zaczęły się kolejne drobne uszczypliwości:
— Może byś schudła trochę? Widziałem na Instagramie, jak dziewczyny teraz wyglądają…
— Znowu idziesz do tej twojej pracy? Lepiej byś coś ugotowała.
Czułam się coraz gorzej. Przestałam spotykać się z przyjaciółkami. Ola i Marta pisały do mnie codziennie:
— Anka, żyjesz? Odezwij się!
Ale ja nie miałam siły na rozmowy. W weekendy jeździliśmy do jego rodziców. Jego mama — pani Halina — patrzyła na mnie z góry:
— A kiedy ślub? Bartek już dawno powinien mieć porządną żonę.
Czułam się jak intruz we własnym życiu.
Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i usłyszałam przez drzwi rozmowę Bartka z jego siostrą:
— Po co ci ona? Przecież mogłeś znaleźć sobie kogoś lepszego…
— Daj spokój, przynajmniej nie marudzi i robi wszystko za mnie — odpowiedział Bartek.
Serce mi pękło. Wybiegłam z mieszkania i pojechałam do rodziców do Lublina. Mama otworzyła mi drzwi i bez słowa przytuliła.
Przez kilka dni leżałam w swoim starym pokoju i płakałam. Tata próbował mnie pocieszać:
— Aniu, jesteś mądrą i dobrą dziewczyną. Nie pozwól nikomu siebie poniżać.
W końcu zadzwoniła do mnie Marta:
— Anka, musisz coś z tym zrobić! Przyjedź do mnie do Krakowa na weekend. Oderwiesz się trochę.
Pojechałam. Marta mieszkała z narzeczonym w małym mieszkaniu na Kazimierzu. Wieczorem poszłyśmy na spacer nad Wisłę.
— Wiesz co? — powiedziała nagle Marta — Ja też kiedyś byłam z kimś takim jak Bartek. Myślałam, że to ja jestem problemem… A potem poznałam Pawła i zobaczyłam, że można być kochaną za to, jaka jesteś naprawdę.
Zaczęłam płakać. Marta objęła mnie ramieniem.
— Anka, zasługujesz na więcej — szepnęła.
Po powrocie do Warszawy postanowiłam porozmawiać z Bartkiem.
— Musimy pogadać — powiedziałam stanowczo.
Spojrzał na mnie zdziwiony.
— O co ci chodzi?
— O wszystko! O to, jak mnie traktujesz! Nie jestem twoją służącą ani workiem treningowym do wyładowywania frustracji!
Wybuchnął śmiechem:
— Oj Anka, dramatyzujesz…
Ale ja już wiedziałam, że to koniec. Spakowałam swoje rzeczy i wyprowadziłam się do Oli, która przyjęła mnie z otwartymi ramionami.
Przez pierwsze tygodnie było ciężko. Płakałam nocami, miałam koszmary. Ale powoli zaczęłam wracać do siebie. Zapisałam się na jogę, zaczęłam spotykać się ze znajomymi. W pracy dostałam awans — pani Grażyna powiedziała:
— Wreszcie widzę dawną Anię! Tak trzymaj!
Bartek próbował jeszcze dzwonić:
— Przesadzasz! Każdy czasem coś palnie!
Ale ja już nie chciałam wracać do tamtego życia.
Po kilku miesiącach poznałam Michała — zupełnie innego niż Bartek. Czułego, troskliwego, który potrafił słuchać i doceniać drobiazgi. Na pierwszej randce powiedział:
— Masz najpiękniejszy uśmiech na świecie.
Zaśmiałam się przez łzy szczęścia.
Teraz wiem jedno: nikt nie ma prawa odbierać nam poczucia własnej wartości. Nikt nie powinien nas upokarzać ani sprawiać, że czujemy się gorsi.
Czasem myślę o Bartku i zastanawiam się: ile kobiet jeszcze skrzywdzi swoimi słowami? Ile z nas uwierzyło w kłamstwo, że jesteśmy „wygodne”, „nie dość ładne”, „nie takie jak trzeba”? Czy naprawdę tak trudno jest kochać kogoś za to, kim jest?
A Wy? Czy mieliście kiedyś odwagę odejść od kogoś, kto Was ranił? Co sprawiło, że uwierzyliście w siebie na nowo?