Nienawiść zięcia do teściowej – historia, która rozdarła moją rodzinę

– Znowu ona? – głos mojego męża, Jana, przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, zmywając talerze po kolacji, kiedy usłyszałam, jak drzwi wejściowe skrzypią. Moja mama, Barbara, przyszła jak co środę, żeby zobaczyć się z wnukami i pomóc mi trochę w domu. Ale Jan już od dawna nie znosił tych wizyt.

– Tak, Janie, mama przyszła. Prosiłam ją, żeby pomogła mi z praniem – odpowiedziałam cicho, próbując nie patrzeć mu w oczy. Wiedziałam, że zaraz zacznie się kolejna kłótnia.

Jan westchnął ciężko i rzucił kluczami na stół. – Może w końcu zamieszkamy wszyscy razem? Skoro ona tu jest codziennie! – jego głos był pełen sarkazmu.

Moje dzieci, Ola i Michał, spojrzały na siebie porozumiewawczo. Wiedzieli, że lepiej teraz nie wchodzić do kuchni. Mama weszła do środka z uśmiechem na twarzy, niosąc świeżo upieczone ciasto drożdżowe. – Dzień dobry, Janie! Upiekłam twoje ulubione – powiedziała pogodnie.

Jan nawet nie spojrzał w jej stronę. – Nie jestem głodny – rzucił i wyszedł do salonu.

Wiedziałam, że coś jest nie tak już od miesięcy. Kiedyś Jan i moja mama dogadywali się świetnie. Pomagała nam finansowo na początku, kiedy otwierał swoją myjnię samochodową. Byliśmy wtedy młodzi, pełni nadziei i planów. Ja pracowałam jako manicurzystka w małym salonie na osiedlu, a Jan marzył o własnym biznesie. Mama pożyczyła nam pieniądze na start i przez długi czas była dla Jana jak druga matka.

Ale coś się zmieniło. Może to przez to, że biznes Jana zaczął naprawdę dobrze prosperować? Może poczuł się niezależny i nie chciał już czuć wdzięczności wobec mojej mamy? A może po prostu miał dość jej rad i obecności?

Z czasem zaczął coraz częściej narzekać: że mama za dużo się wtrąca, że krytykuje jego decyzje dotyczące firmy, że rozpuszcza dzieci. Ja byłam między młotem a kowadłem. Kochałam mamę i czułam wdzięczność za wszystko, co dla nas zrobiła. Ale kochałam też Jana i chciałam mieć z nim spokojny dom.

Pewnego wieczoru, kiedy dzieci już spały, usiedliśmy z Janem przy stole. – Musimy porozmawiać – zaczęłam niepewnie.

– O czym? O tym, że twoja matka rządzi się tu jak u siebie? – przerwał mi ostro.

– Janie, ona tylko chce pomóc…

– Pomóc? Ona chce kontrolować wszystko! Nawet dzieci pytają ją o zgodę zamiast mnie! Czuję się jak intruz we własnym domu!

Zacisnęłam pięści pod stołem. – Przesadzasz…

– Nie przesadzam! Albo ona przestanie tu przychodzić codziennie, albo…

– Albo co?

Jan spojrzał na mnie z takim bólem i złością w oczach, że aż mnie zmroziło. – Albo ja odejdę.

Nie spałam tej nocy. Słyszałam cichy płacz mamy w pokoju gościnnym. Ola podsłuchiwała pod drzwiami i potem przyszła do mnie do łóżka. – Mamo, dlaczego tata tak krzyczy na babcię? – zapytała szeptem.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Czy powinnam wybrać stronę męża? Czy powinnam bronić mamy?

Następne tygodnie były coraz trudniejsze. Jan zamykał się w sobie, coraz więcej czasu spędzał w pracy. Mama próbowała ograniczyć wizyty, ale wtedy dzieci były smutne i pytały: – Czemu babcia już nie przychodzi?

Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i zobaczyłam mamę siedzącą na ławce przed blokiem. Płakała. Usiadłam obok niej i objęłam ją ramieniem.

– Może powinnam wyjechać na jakiś czas… Może wtedy Jan się uspokoi – powiedziała cicho.

– Nie chcę cię stracić…

– Ale nie chcę też być powodem waszych kłótni.

Wróciłam do domu rozbita. Michał siedział przy komputerze i udawał, że nic go nie obchodzi. Ola zamknęła się w łazience i płakała.

Wieczorem Jan wrócił późno. Usiadłam naprzeciwko niego przy stole.

– Musimy coś zrobić… To nie może tak dalej wyglądać – powiedziałam stanowczo.

Jan spuścił głowę.

– Przepraszam… Nie radzę sobie z tym wszystkim. Czuję się niewidzialny w tym domu…

Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam w nim nie tylko złość, ale też bezradność i strach przed utratą rodziny.

Próbowaliśmy rozmawiać wszyscy razem – ja, Jan i mama. Było dużo łez i wzajemnych pretensji. Mama obiecała ograniczyć wizyty do minimum i nie wtrącać się w sprawy firmy Jana. Jan obiecał być bardziej wyrozumiały i spróbować odbudować relację z teściową.

Ale czy to wystarczy? Czy można odbudować zaufanie po tylu słowach wypowiedzianych w gniewie? Czy rodzina może przetrwać taką burzę?

Czasem patrzę na zdjęcia sprzed kilku lat – wszyscy razem uśmiechnięci przy stole. I zastanawiam się: gdzie popełniliśmy błąd? Czy można było tego uniknąć? Czy wy też kiedyś musieliście wybierać między bliskimi?