Niechciana córka: Historia o tym, jak przeszłość wraca, gdy najmniej się tego spodziewasz

– Kto to jest ta kobieta? – zapytał szeptem mój mąż, Michał, kiedy tramwaj zatrzymał się na światłach. Wskazał głową na starszą panią w szarym płaszczu, która siedziała przy oknie i nie spuszczała ze mnie wzroku. Poczułam, jak serce podchodzi mi do gardła. Przez chwilę miałam ochotę wyskoczyć z wagonu, zanim padnie kolejne pytanie.

– Nie wiem – odpowiedziałam zbyt szybko, zbyt nerwowo. Michał spojrzał na mnie podejrzliwie.

– Znam cię. Coś ukrywasz. Kim ona jest?

Zacisnęłam dłonie na pasku torebki. – To moja matka – wyszeptałam w końcu. – Ale proszę, nie tutaj. Porozmawiamy w domu.

Michał milczał przez resztę drogi. Ja patrzyłam przez okno, ale widziałam tylko obrazy z dzieciństwa – te, które próbowałam zakopać najgłębiej.


Nie pamiętam ojca. Mama mówiła, że był złym człowiekiem, ale nigdy nie chciała powiedzieć dlaczego. Kiedy miałam siedem lat, pojawił się w naszym życiu Andrzej – jej nowy partner. Od początku czułam się jak intruz w ich świecie. Andrzej był typem człowieka, który potrafił jednym spojrzeniem sprawić, że dziecko czuło się jak śmieć.

– Twoja córka znowu zostawiła bałagan w kuchni – słyszałam niemal codziennie.
– Niech się nauczy szacunku do cudzej pracy! – odpowiadała mama, nawet nie patrząc na mnie.

Nigdy nie powiedziała: „nasza córka”. Zawsze byłam „twoją córką”, „ona”, „ta dziewczyna”.

Pamiętam wieczór, kiedy miałam trzynaście lat i wróciłam ze szkoły z czwórką z matematyki. Andrzej rzucił dziennikiem na stół.
– Wstyd! Ja w twoim wieku miałem same piątki!
Mama tylko westchnęła:
– Nie wiem, co z niej wyrośnie.

Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że może naprawdę jestem nikim. Przestałam się starać. Po co? I tak nigdy nie byłam wystarczająco dobra.

Najgorsze były święta. Wszyscy razem przy stole, a ja czułam się jak mebel. Andrzej opowiadał dowcipy, mama śmiała się głośno, a ja siedziałam cicho, żeby nikt nie zauważył mojej obecności.

Pewnego dnia nie wytrzymałam. Po kolejnej awanturze o brudne buty rzuciłam mamie w twarz:
– Gdybyś mnie nie chciała, mogłaś mnie oddać do domu dziecka!
Odpowiedziała zimno:
– Myślisz, że nie próbowałam?

Te słowa bolały bardziej niż wszystkie wcześniejsze upokorzenia.


Kiedy skończyłam osiemnaście lat, mama wręczyła mi kopertę z dwustoma złotymi i powiedziała:
– Masz miesiąc na znalezienie mieszkania. Andrzej nie chce cię już tu widzieć.
Nie płakałam. Spakowałam torbę i wyszłam. Przez kilka dni spałam u koleżanki, potem wynajęłam pokój w starej kamienicy na Pradze. Było zimno i wilgotno, ale przynajmniej nikt nie patrzył na mnie jak na intruza.

Zaczęłam pracować w piekarni. Wstawałam o czwartej rano, żeby zdążyć na pierwszą zmianę. Po pracy szłam na kurs wieczorowy – chciałam zdać maturę i wyrwać się z tego bagna.

Czasem odwiedzałam mamę. Zawsze czułam się tam obco. Pewnego dnia drzwi otworzył mi obcy chłopak.
– Szukasz pani Haliny? – zapytał z uśmiechem.
– Tak… jestem jej córką.
Spojrzał na mnie z politowaniem.
– Aaa… to ty jesteś ta córka…

W środku siedział Andrzej i nowa dziewczyna mamy – Ania. Mama nawet nie zapytała, jak sobie radzę.
– Zostaw klucze do pokoju – powiedziała tylko. – Potrzebujemy miejsca dla Ani.

Wyszłam stamtąd z poczuciem totalnej pustki.


Minęły lata. Skończyłam szkołę policealną, poznałam Michała. On był pierwszą osobą, która naprawdę mnie słuchała. Kiedy powiedziałam mu o dzieciństwie, objął mnie i powiedział:
– Teraz masz mnie. Już nigdy nie będziesz sama.

Myślałam, że przeszłość zostawiłam za sobą. Do dziś.


Tramwaj zatrzymał się na przystanku przy Placu Wilsona. Matka podniosła się z miejsca i podeszła do nas powoli. Michał odsunął się dyskretnie.
– Cześć, Zosiu – powiedziała cicho.
Nie odpowiedziałam od razu. Patrzyłam na nią jak na obcą kobietę.
– To twój mąż? – zapytała po chwili.
– Tak.
– Gratuluję…
Milczałyśmy przez chwilę. W końcu odezwała się znowu:
– U nas wszystko dobrze. Andrzej przeszedł na emeryturę, Ania wyjechała do Anglii…
Nie słuchałam jej już dawno. W mojej głowie dudniło tylko jedno pytanie: po co przyszła?

Nagle spojrzała mi prosto w oczy:
– Chciałabym cię przeprosić…
Zaśmiałam się gorzko:
– Za co? Za to, że nigdy nie byłaś moją matką?
Zacisnęła usta:
– Było mi ciężko… Nie wiedziałam jak…
Przerwałam jej:
– Nie musisz się tłumaczyć. Już niczego od ciebie nie chcę.
Odwróciłam się do Michała:
– Chodźmy.

Matka została sama na przystanku. Przez szybę widziałam jej twarz – zmęczoną, starą, może nawet żałującą czegoś… Ale nie potrafiłam już współczuć.


Wieczorem Michał zapytał:
– Zamierzasz jeszcze kiedyś z nią rozmawiać?
Pokręciłam głową:
– Nie wiem… Może kiedyś…
Patrzył na mnie długo:
– Czasem trzeba zamknąć drzwi do przeszłości, żeby otworzyć nowe przed sobą.
Przytulił mnie mocno.

Leżąc w łóżku myślałam: czy można wybaczyć komuś tylko po to, żeby samemu poczuć ulgę? Czy matka zawsze zasługuje na drugą szansę?

A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?