Nie ta synowa: jak matka zniszczyła szczęście syna – historia Magdy i Pawła

Drzwi trzasnęły tak głośno, że aż echo odbiło się po klatce schodowej. Stałam w przedpokoju, z walizką w jednej ręce i mokrymi od łez policzkami. Właśnie wyrzuciła mnie z mieszkania matka mojego męża. „Nie będziesz tu więcej spać! Nie pod moim dachem!” – krzyczała, a Paweł stał obok niej, jakby był jej cieniem, nie moim mężem. To był koniec. Ale zanim do tego doszło, muszę opowiedzieć, jak wyglądało moje życie przez ostatnie dwa lata.

Mam na imię Magda. Pochodzę z małego miasteczka pod Toruniem. Zawsze byłam ambitna, chciałam studiować w dużym mieście, mieć własne życie, być niezależna. Poznałam Pawła na uczelni w Bydgoszczy – był cichy, trochę nieśmiały, ale miał w sobie coś, co przyciągało. Zakochałam się po uszy. On też wydawał się szczęśliwy. Przez pierwsze miesiące byliśmy nierozłączni – wspólne spacery nad Brdą, wieczory z książkami i marzeniami o przyszłości.

Pierwszy raz poznałam jego rodzinę na Wielkanoc. Jego matka, pani Grażyna, przyjęła mnie chłodno. „A ty to skąd jesteś?” – zapytała od progu. „Z Chełmży” – odpowiedziałam grzecznie. „A rodzice czym się zajmują?” – dopytywała dalej. „Mama jest pielęgniarką, tata pracuje w warsztacie samochodowym”. Skrzywiła się lekko. „No tak…” – mruknęła pod nosem i już wiedziałam, że nie jestem jej wymarzoną synową.

Przez kolejne miesiące Paweł coraz częściej powtarzał: „Mama się martwi, czy sobie poradzimy… Mama mówi, że powinniśmy poczekać ze ślubem…”. Ale ja byłam uparta. Wynajęliśmy razem kawalerkę na Bartodziejach. Było skromnie, ale po swojemu. Myślałam, że jeśli pokażę Grażynie, jak bardzo kocham jej syna i jak ciężko pracuję (studiowałam dziennie i dorabiałam w kawiarni), to mnie zaakceptuje.

Nic bardziej mylnego. Każda wizyta u teściowej była jak egzamin. „Magda, a ty umiesz gotować rosół? Bo Paweł lubi taki jak ja robię…” albo „Paweł zawsze miał czyste koszule, odkąd mieszka z tobą chodzi jak strach na wróble”. Czułam się coraz gorzej. Paweł próbował mnie pocieszać: „Ona taka już jest… Nie przejmuj się”.

Wszystko zmieniło się po zaręczynach. Grażyna zaczęła dzwonić codziennie: „Pawełku, nie zapomnij o lekarstwach na alergię! Pawełku, czy Magda ci gotuje? Pawełku, może wrócisz do domu na obiad?” W końcu powiedziałam mu: „Musisz postawić granicę! Jesteśmy dorośli!” Pokiwał głową, ale nic się nie zmieniło.

Ślub był skromny – tylko najbliższa rodzina i kilku przyjaciół. Grażyna przez całą uroczystość miała minę jakby była na pogrzebie. Po weselu podeszła do mnie i szepnęła: „Mam nadzieję, że nie będziesz go ciągnąć do tej swojej dziury pod Toruniem”.

Zaczęły się codzienne konflikty o wszystko: gdzie spędzamy święta („U nas! U nas zawsze są święta!”), kto ma klucze do naszego mieszkania (Paweł dał jej zapasowy bez mojej zgody), nawet o to, jakie mleko kupujemy („Paweł zawsze pił 3,2%, a ty mu kupujesz jakieś eko wynalazki!”).

Najgorsze przyszło po roku małżeństwa. Straciłam pracę w kawiarni – lokal upadł przez pandemię. Szukałam czegoś nowego, ale było ciężko. Paweł zarabiał przeciętnie jako informatyk w małej firmie. Grażyna zaczęła przychodzić bez zapowiedzi: „Widzisz Pawełku? Mówiłam ci! Ona nie potrafi utrzymać pracy! Teraz będziesz ją utrzymywał do końca życia!”

Pewnego dnia wróciłam do domu i zobaczyłam ją siedzącą na naszym łóżku. Przeglądała moje rzeczy. „Co pani robi?!” – wykrzyknęłam. „Sprawdzam tylko czy wszystko jest w porządku. Paweł mi pozwolił wejść…”

Tego wieczoru pokłóciliśmy się z Pawłem najgłośniej w życiu:
– Dlaczego ona tu wchodzi bez mojej zgody?!
– To moja mama! Ma prawo!
– Nie! To nasze mieszkanie!
– Przesadzasz! Ona chce dobrze!
– A ja chcę mieć spokój!

Przez kolejne tygodnie atmosfera była coraz gorsza. Grażyna zaczęła rozpuszczać plotki w rodzinie Pawła: że jestem leniwa, że nie chcę dzieci (a prawda była taka, że bardzo chciałam, ale bałam się sprowadzać dziecko do takiego chaosu), że wydaję wszystkie pieniądze na siebie.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie moja mama:
– Magda… Dzwoniła do mnie Grażyna. Powiedziała rzeczy… których nie rozumiem.
– Jakie rzeczy?
– Że podobno nie gotujesz Pawłowi obiadów i że on jest nieszczęśliwy…
– Mamo! To nieprawda!
– Wiem córciu… Ale boli mnie to wszystko.

Czułam się upokorzona i bezsilna.

Ostatnia kropla przelała czarę podczas rodzinnej kolacji u Grażyny. Siedzieliśmy przy stole – ja, Paweł, jego matka i jego młodsza siostra Aneta z mężem.
Grażyna nagle powiedziała:
– Pawełku, może Aneta ci znajdzie lepszą pracę w Warszawie? Tam są inne dziewczyny… takie z ambicjami.
Wszyscy zamarli.
– Mamo! Co ty wygadujesz?!
– Ja tylko mówię prawdę! Magda cię ogranicza! Z nią nigdy nie będziesz szczęśliwy!
Spojrzałam na Pawła błagalnie:
– Powiedz coś…
On spuścił głowę i milczał.
Wstałam od stołu i wybiegłam na klatkę schodową.

Po tej kolacji Paweł wrócił do domu dopiero nad ranem. Powiedział tylko:
– Może powinniśmy zrobić sobie przerwę…
– Przerwę? Po tym wszystkim?
– Nie wiem co robić… Mama płacze całe noce…
– A ja? Ja też płaczę! Ale mnie nikt nie słucha!

Następnego dnia spakowałam walizkę i pojechałam do rodziców.
Paweł nie zadzwonił przez tydzień.
W końcu napisał SMS-a: „Przepraszam. Nie umiem wybrać między tobą a mamą”.

Rozwód był formalnością – nie mieliśmy dzieci ani wspólnego majątku.
Grażyna triumfowała – rozpowiadała wszystkim znajomym, że uratowała syna przed życiową pomyłką.

Dziś mieszkam sama w Toruniu. Mam nową pracę w wydawnictwie i powoli odzyskuję spokój.
Czasem myślę o Pawle – czy jest szczęśliwy? Czy kiedyś zrozumie, ile stracił?

Patrzę w lustro i pytam siebie: czy naprawdę można kochać kogoś tak bardzo, żeby pozwolić innym niszczyć własne szczęście? Czy rodzina zawsze musi być ważniejsza niż własne życie?

A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?