Nie otwieram już drzwi – historia Marii z Wrocławia
Nie otwieram już drzwi. Siedzę w kuchni, wpatrując się w szklankę zimnej herbaty, a za oknem szarzeje wrocławski wieczór. Dzwonek rozbrzmiewa po raz kolejny, natarczywie, jakby ktoś próbował wybić mnie z letargu. – Mamo! Mamo, otwórz! – głos mojej córki, Julii, drży od niepokoju i złości. – Wiem, że jesteś w domu! Samochód stoi pod blokiem!
Nie ruszam się z miejsca. Moje dłonie ściskają brzeg stołu tak mocno, że aż bieleją knykcie. Od tygodnia nie otwieram nikomu. Sąsiedzi już zaczęli szeptać na klatce schodowej, a listonosz zostawia awiza pod wycieraczką. Ale ja nie mogę. Nie po tym, co się wydarzyło.
– Mamo, proszę cię! – Julia wali pięścią w drzwi. – Przyniosłam ci zakupy! Chleb, mleko, twoje ulubione jabłka!
Jabłka. Jeszcze miesiąc temu cieszyłam się na ich widok, kiedy Julia przynosiła je z rynku. Teraz każde słowo boli jak zadra pod paznokciem. Bo wiem, że ona wie. I wiem, że kłamie.
– Mamo, jeśli nie otworzysz, zadzwonię po policję! – grozi mi przez drzwi. – Nie możesz tak się zamykać!
Zaciskam zęby i zamykam oczy. W głowie słyszę słowa lekarza sprzed tygodnia: „Pani Mario, wyniki są jednoznaczne. To nie jest pani córka biologiczna”.
Zamarłam wtedy na krześle w gabinecie przy ulicy Borowskiej. Przez chwilę myślałam, że to żart. Że ktoś pomylił dokumenty. Ale lekarz patrzył na mnie poważnie, a Julia siedziała obok i płakała cicho w dłonie.
– Mamo… – szepnęła wtedy Julia. – Przepraszam…
Nie rozumiałam niczego. Przez trzydzieści lat byłam pewna, że Julia jest moją córką. Wychowałam ją sama po śmierci męża. Pracowałam na trzy zmiany w szpitalu jako pielęgniarka, żeby niczego jej nie brakowało. A teraz…
– Mamo, proszę…
Wtedy usłyszałam jeszcze jeden głos za drzwiami. – Mario, to ja, Tomek…
Tomek. Mój brat. Ten sam, który zniknął z naszego życia dwadzieścia lat temu po rodzinnej awanturze o spadek po rodzicach. Nigdy nie wybaczyłam mu tego, jak zostawił mnie samą z chorym ojcem i małą Julią na rękach.
– Mario, musimy porozmawiać – mówi spokojnie Tomek. – To wszystko nie jest takie proste…
Śmieję się gorzko pod nosem. Proste? Nic już nie jest proste.
– Mario! – Julia znów wali w drzwi. – Proszę cię!
Wstaję powoli i podchodzę do wizjera. Widzę ich oboje: Julia ma czerwone oczy od płaczu, Tomek stoi obok niej z rękami w kieszeniach, jakby bał się własnych słów.
– Odejdźcie! – krzyczę przez drzwi. – Nie chcę was widzieć!
– Mamo…
– Mario…
– Zostawcie mnie w spokoju!
Cisza za drzwiami trwa dłuższą chwilę. Słyszę szept Julii:
– Tomek, ona nigdy mi nie wybaczy…
– Musisz jej powiedzieć prawdę – odpowiada cicho mój brat.
Prawda? Jaka prawda? Przecież już ją znam: Julia nie jest moją córką.
Wracam do kuchni i siadam ciężko na krześle. W głowie kłębią mi się wspomnienia: poród w szpitalu przy Kamieńskiego, zamieszanie na oddziale noworodkowym… Czy to wtedy doszło do pomyłki? Czy ktoś zamienił dzieci?
Telefon dzwoni natarczywie. Odrzucam połączenie. Po chwili przychodzi SMS od Julii: „Mamo, proszę cię, musisz mnie wysłuchać”.
Nie chcę słuchać. Nie chcę wiedzieć więcej.
Ale potem przypominam sobie jej dzieciństwo: pierwsze kroki na dywanie w naszym starym mieszkaniu na Nadodrzu, jej śmiech podczas jazdy na sankach w Parku Szczytnickim… Czy to wszystko było kłamstwem?
Nagle rozlega się dźwięk klucza w zamku. Zrywam się z miejsca przerażona.
– Mamo…
Julia stoi w drzwiach z Tomkiem za plecami. Musieli mieć zapasowy klucz od czasu remontu.
– Wynoście się! – krzyczę rozpaczliwie.
Julia podbiega do mnie i obejmuje mnie mocno.
– Mamo, posłuchaj mnie! Proszę!
Szarpie mną gniew i bezsilność.
– Nie jestem twoją matką! – wyrzucam z siebie przez łzy.
Julia płacze jeszcze mocniej.
– Jesteś! Jesteś moją mamą! Nawet jeśli nie urodziłaś mnie ty…
Tomek podchodzi bliżej i mówi cicho:
– Mario… To moja wina.
Patrzę na niego z nienawiścią.
– Co ty masz z tym wspólnego?!
Tomek spuszcza wzrok.
– Byłem wtedy w szpitalu… Po kłótni z rodzicami chciałem cię przeprosić. Widziałem pielęgniarkę wynoszącą noworodki do kąpieli… I wtedy zobaczyłem coś dziwnego: dwie dziewczynki miały zamienione opaski na rączkach… Powiedziałem o tym lekarzowi dyżurnemu, ale on mnie zbył…
Zaniemówiłam.
– Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?!
– Bałem się… Byłem młody i głupi… Potem wyjechałem do Niemiec i próbowałem zapomnieć…
Julia patrzy na mnie błagalnie:
– Mamo… Ja nic nie wiedziałam aż do teraz… Ale ty jesteś moją rodziną!
Upadam na kolana i płaczę głośno jak dziecko.
Tomek klęka obok mnie:
– Mario, przepraszam cię za wszystko…
Julia tuli mnie mocno:
– Kocham cię, mamo…
Siedzimy tak we trójkę na zimnych kafelkach kuchni we Wrocławiu, a ja czuję się bardziej samotna niż kiedykolwiek wcześniej.
Czy można jeszcze zaufać rodzinie po tylu latach kłamstw? Czy miłość jest silniejsza niż prawda? Może wy mi powiecie…