„Nie oddam mamy do domu opieki, choć wszyscy mówią, że powinnam” – Moja walka między miłością a obowiązkiem

– Nie mogę tego zrobić, Mateusz. Po prostu nie mogę – mój głos drżał, choć starałam się brzmieć stanowczo. Stałam w kuchni, oparta o blat, a Mateusz patrzył na mnie z tym swoim spokojem, który zwykle koił moje nerwy. Tym razem jednak czułam, że zaraz pęknę.

– Aniu, przecież to nie jest żadna zdrada. Twoja mama potrzebuje profesjonalnej opieki. Ty też masz prawo do życia – powiedział cicho, podchodząc bliżej. Jego dłoń dotknęła mojej, ale ja ją odsunęłam.

W głowie miałam obraz mamy – tej sprzed lat, energicznej kobiety, która potrafiła rozśmieszyć całą rodzinę podczas świąt. Teraz leżała w łóżku, coraz częściej zapominając moje imię. Alzheimer zabierał ją kawałek po kawałku. Każdego ranka bałam się wejść do jej pokoju i zobaczyć pustkę w jej oczach.

Mateusz był cierpliwy. Poznaliśmy się dwa lata temu na szkoleniu w Warszawie. On – informatyk z Poznania, ja – nauczycielka polskiego z małego miasteczka pod Łodzią. Przez długi czas spotykaliśmy się tylko w weekendy. Kiedy zaproponował wspólne mieszkanie w Łodzi, poczułam się jakby ktoś otworzył przede mną drzwi do nowego życia.

Ale te drzwi były zablokowane przez łóżko mamy.

– Aniu, nie damy rady we dwójkę. Ty jesteś wykończona – Mateusz próbował jeszcze raz.

– Może i jestem, ale to moja mama! – wybuchłam. – Ona mnie wychowała sama, po tym jak ojciec odszedł. Pracowała na dwa etaty, żebym mogła studiować. Nie oddam jej do domu opieki jak starego mebla!

Mateusz westchnął i wyszedł na balkon. Zostałam sama z własnym gniewem i poczuciem winy.

Wieczorem zadzwoniła ciotka Jadzia.

– Aniu, musisz pomyśleć o sobie. Twoja mama i tak już cię nie poznaje…

– Ale ja ją poznaję! – przerwałam jej ze łzami w oczach.

Położyłam się obok mamy. Jej oddech był płytki, a dłonie drżały. Próbowałam przypomnieć sobie ostatni raz, kiedy rozmawiałyśmy jak matka z córką. Zamiast tego słyszałam tylko jej powtarzające się pytania: „A ty kim jesteś?”

Następnego dnia w pracy nie mogłam się skupić. Uczniowie szaleli przed maturą, a ja myślami byłam przy mamie i Mateuszu. W przerwie zadzwoniła do mnie siostra – Kasia, która od lat mieszkała w Gdańsku.

– Anka, nie możesz całego życia poświęcić mamie. Ja bym chciała pomóc, ale wiesz… dzieci, praca…

– Wiem – odpowiedziałam chłodno.

Wieczorem Mateusz przyszedł z bukietem tulipanów.

– Kocham cię, Aniu. Ale nie dam rady żyć w zawieszeniu. Albo zaczniemy razem nowe życie, albo…

Nie dokończył. Wiedziałam, co chce powiedzieć.

Przez kolejne dni chodziłam jak cień. Mama miała coraz gorsze dni – nie chciała jeść, krzyczała przez sen. Ja nie spałam prawie wcale. W końcu lekarz rodzinny powiedział mi prosto:

– Pani Anno, to już nie jest opieka domowa. Pani mama potrzebuje specjalistycznego wsparcia.

Wróciłam do domu i usiadłam przy stole. Przed sobą miałam ulotkę domu opieki pod Łodzią. „Rodzinny Dom Seniora – ciepło i bezpieczeństwo”.

W nocy śniło mi się dzieciństwo – mama piekąca szarlotkę, jej śmiech podczas gry w chińczyka… Obudziłam się z płaczem.

Rano zadzwoniłam do Mateusza.

– Chcę spróbować… Chcę być z tobą. Ale nie wiem, czy potrafię oddać mamę obcym ludziom.

Przyjechał natychmiast. Przytulił mnie mocno.

– Pojedźmy tam razem. Zobaczysz wszystko na własne oczy.

Pojechaliśmy. Dom był czysty, pachniało obiadem. Pielęgniarki uśmiechały się do starszych pań grających w warcaby. Dyrektorka pokazała mi pokój – jasny, z widokiem na ogród pełen róż.

– Tu pani mama będzie bezpieczna – zapewniła.

Wróciłam do domu i patrzyłam na mamę śpiącą spokojnie po lekach uspokajających. Wzięłam ją za rękę.

– Mamusiu… co mam zrobić? – szepnęłam.

Następnego dnia spakowałam jej rzeczy: ulubiony sweter, zdjęcia z wakacji nad morzem, książkę o Janie Pawle II.

Kiedy odjeżdżałyśmy taksówką do domu opieki, mama patrzyła przez okno bez słowa. Ja płakałam cicho.

Po powrocie do pustego mieszkania usiadłam na łóżku i zadzwoniłam do Kasi.

– Oddałam mamę do domu opieki – powiedziałam drżącym głosem.

– Dobrze zrobiłaś – odpowiedziała siostra bez emocji.

Ale ja nie czułam ulgi. Czułam pustkę i żal.

Mateusz przyjechał wieczorem z winem i pizzą.

– Teraz możemy zacząć nasze życie – powiedział cicho.

Ale czy naprawdę mogę być szczęśliwa? Czy jestem złą córką? A może czasem trzeba wybrać siebie?

Czy ktoś z was też musiał kiedyś wybierać między miłością a obowiązkiem? Jak żyć z takim wyborem?