„Nie oddam ci domu, siostro!” – Historia o rodzinnej chciwości, rozpaczy i walce o dach nad głową
– Dlaczego potrzebujesz kolejnego mieszkania, skoro masz już cztery? A my z matką, gdzie mamy iść?! – wrzasnęłam przez łzy, czując jak drżą mi ręce. Stałam naprzeciwko własnej siostry, w naszym starym salonie, gdzie jeszcze niedawno śmiałyśmy się z głupot w telewizji. Teraz między nami była przepaść – nie do zasypania.
Mam na imię Renata. Mam 43 lata i od zawsze mieszkałam z mamą w tym samym trzypokojowym mieszkaniu na warszawskiej Ochocie. To tu wracałam po szkole, tu przeżywałam pierwsze miłości i tu opłakiwałam śmierć taty. Mama, pani Jadwiga, całe życie pracowała jako pielęgniarka. Ojciec zmarł nagle na zawał, kiedy miałam 16 lat. Zostałyśmy same – ja i mama. Moja starsza siostra, Elżbieta, już wtedy była na studiach w Krakowie i rzadko bywała w domu.
Elżbieta zawsze była ambitna. Skończyła SGH, wyszła za mąż za prawnika i szybko zaczęli się dorabiać. Kupili mieszkanie na Wilanowie, potem kolejne pod wynajem, potem apartament w Sopocie i kawalerkę dla córki. Ja zostałam z mamą – nie miałam szczęścia ani do pracy, ani do mężczyzn. Pracuję jako bibliotekarka w liceum, zarabiam niewiele. Mama ma skromną emeryturę. Ale nigdy nie narzekałyśmy – miałyśmy siebie i nasz dom.
Wszystko zaczęło się walić tej zimy. Elżbieta zadzwoniła pewnego wieczoru: – Reniu, musimy pogadać o mieszkaniu. Przyjadę jutro z mężem.
Nie spałam całą noc. Czułam pod skórą, że coś się święci. Rano mama krzątała się po kuchni, udając spokój. – Może Ela chce nam pomóc z remontem? – próbowała żartować. Ale ja widziałam jej drżące dłonie.
Przyjechali punktualnie. Elżbieta weszła jak do siebie, z uśmiechem na ustach i nową torebką za kilka tysięcy złotych. Jej mąż, pan Marek, rozsiadł się na kanapie i od razu zaczął mówić o „optymalizacji majątku”.
– Mamo, Renata – zaczęła Ela – myśleliśmy z Markiem, że najwyższy czas coś zrobić z tym mieszkaniem. Ty już nie masz siły chodzić po schodach, a Renia… no cóż, sama tu nie zostaniesz na starość. Proponujemy sprzedaż. Kupimy wam coś mniejszego na obrzeżach Warszawy albo nawet pod miastem. Będziecie miały spokój i pieniądze na życie.
Zatkało mnie. Mama pobladła.
– Ale… przecież to nasz dom! – wyszeptała mama.
– Mamo, bądź rozsądna! – Elżbieta podniosła głos. – Ja mam prawo do połowy tego mieszkania! Tata nie zostawił testamentu, wszystko dziedziczymy po równo! Potrzebuję tej części na inwestycję dla dzieci.
– Masz już cztery mieszkania! – krzyknęłam. – Po co ci jeszcze to? Chcesz nas wyrzucić?
Marek wzruszył ramionami:
– Prawo jest prawem. Możemy załatwić to polubownie albo przez sąd.
Mama zaczęła płakać. Ja czułam tylko wściekłość i bezradność.
Wieczorem długo rozmawiałyśmy z mamą.
– Nie dam się wyrzucić z własnego domu! – powtarzała przez łzy mama.
– Mamo, nie pozwolę jej na to! – zapewniałam ją, choć sama nie wierzyłam we własne słowa.
Następne tygodnie były koszmarem. Elżbieta przysyłała maile z wycenami mieszkań pod Warszawą: „Zobaczcie, jakie ładne osiedle w Pruszkowie!” albo „Tu jest tanio w Wołominie”. Dzwoniła codziennie: „Podjęłyście już decyzję? Bo Marek chce ruszyć ze sprawą spadkową”.
W pracy nie mogłam się skupić. Uczniowie pytali: „Pani Reniu, wszystko dobrze?” Koleżanki patrzyły ze współczuciem. W domu mama coraz częściej płakała po nocach.
Pewnego dnia przyszło pismo od prawnika Elżbiety: wezwanie do ugody lub podziału majątku przez sąd.
– To niemożliwe… – szeptała mama. – Moja własna córka…
Zadzwoniłam do Elżbiety:
– Ela, błagam cię… Zostaw nam ten dom! Przecież masz wszystko! My nie mamy nic!
– Renata, nie bądź dziecinna! Muszę myśleć o przyszłości moich dzieci! Ty zawsze byłaś słaba i zależna od mamy! Czas dorosnąć!
– Chcesz nas wyrzucić na bruk?!
– Przesadzasz! Możesz sobie wynająć pokój albo kupić coś na kredyt!
– Za moją pensję bibliotekarki?!
Rozłączyła się bez słowa.
Mama zamknęła się w sobie. Przestała wychodzić do sklepu, przestała dbać o siebie. Ja chodziłam jak cień.
W końcu zebrałam się na odwagę i poszłam do prawnika. Ten rozłożył ręce:
– Niestety, pani siostra ma prawo żądać podziału majątku lub spłaty swojej części… Chyba że dogadacie się polubownie.
Ale jak dogadać się z kimś, kto patrzy tylko na pieniądze?
W międzyczasie rodzina zaczęła się dzielić. Ciotka Zofia zadzwoniła:
– Renatko, może Ela ma rację? W końcu jej się należy… Może znajdziecie coś razem?
Ale kuzynka Basia napisała mi długiego smsa: „Nie dajcie się! To wasz dom! Ela zawsze była chciwa!” Nawet sąsiadka pani Krystyna przyszła z ciastem:
– Kochana, nie martw się… Może twoja siostra zmądrzeje…
Ale Ela nie zmądrzała. Przysłała kolejne pismo: „Wnoszę o podział majątku poprzez sprzedaż mieszkania lub spłatę mojej części”.
Mama dostała ataku serca dwa dni później. Spędziłyśmy tydzień w szpitalu na Banacha. Lekarz powiedział mi na osobności:
– Proszę pani, stres ją zabija…
Po powrocie do domu mama była cieniem samej siebie.
Wtedy postanowiłam działać inaczej. Pojechałam do Elżbiety bez zapowiedzi.
Otworzyła mi jej córka Julia:
– Ciociu Renatko! Dawno cię nie widziałam!
Weszłam do środka – luksusowy apartament pełen drogich mebli i obrazów.
Elżbieta siedziała przy laptopie.
– Czego chcesz?
– Chcę ci spojrzeć w oczy i zapytać: naprawdę chcesz wyrzucić własną matkę na bruk? I mnie?
Zbladła.
– Nie dramatyzuj…
– Ela… Tata przewraca się w grobie! Mama jest chora przez ciebie! Czy naprawdę te pieniądze są ważniejsze niż rodzina?
Przez chwilę widziałam w jej oczach cień wahania. Ale zaraz zamknęła się w sobie:
– To nie twoja sprawa! Każdy dba o siebie!
Wyszłam trzaskając drzwiami.
Od tamtej pory nie rozmawiamy. Sprawa trafiła do sądu. Mama coraz bardziej gaśnie w oczach. Ja szukam dodatkowej pracy – korepetycji, sprzątania u sąsiadów – byleby uzbierać choć część pieniędzy na spłatę Elżbiety.
Czasem budzę się w nocy zlana potem: co będzie dalej? Czy naprawdę można tak łatwo stracić dom przez chciwość najbliższych?
Patrzę na mamę śpiącą obok mnie i pytam siebie: czy warto walczyć o rodzinę za wszelką cenę? Czy ktoś z was był kiedyś tak zdradzony przez własną krew? Co byście zrobili na moim miejscu?