Nie jestem już ich służącą: Moje polskie przebudzenie po latach milczenia

— Mamo, czy możesz jeszcze raz odkurzyć salon? Goście przyjdą za godzinę, a tu wszędzie sierść po kocie — głos Agnieszki, mojej synowej, odbił się echem w mojej głowie. Stałam przy kuchennym blacie, obierając ziemniaki na obiad dla całej rodziny. Ręce miałam już czerwone od gorącej wody, a plecy bolały po całym dniu biegania po mieszkaniu. Spojrzałam na zegar — była dopiero czternasta, a ja czułam się, jakbym przepracowała całą noc.

— Oczywiście, Agnieszko — odpowiedziałam cicho, starając się ukryć zmęczenie. — Zaraz skończę ziemniaki i się tym zajmę.

Nie spojrzała nawet w moją stronę. Zniknęła w salonie, zostawiając za sobą zapach drogiego perfumu i echo stukotu obcasów. Przez chwilę miałam ochotę rzucić wszystko i wyjść. Ale przecież nie mogłam. Przecież to mój syn, jego żona i wnuczka. Przecież jestem tu po to, żeby pomagać.

Tak sobie powtarzałam przez ostatnie trzy lata, odkąd przeprowadziłam się do Warszawy po śmierci męża. Syn, Michał, przekonywał mnie: „Mamo, nie możesz być sama na wsi. Przyjedź do nas, będziesz miała wnuczkę na co dzień.” Wtedy wydawało mi się to wybawieniem z samotności. Teraz coraz częściej czułam się jak intruz we własnym życiu.

Pamiętam pierwszy raz, kiedy Agnieszka poprosiła mnie o pomoc. Była wtedy w ciąży i rzeczywiście potrzebowała wsparcia. Z radością gotowałam obiady, sprzątałam i biegałam do apteki. Ale z czasem jej prośby zamieniły się w polecenia. „Zrób pranie.” „Odbierz Zosię z przedszkola.” „Kup mleko.”

Michał? On był wiecznie zajęty pracą. Wracał późno, rzucał krótkie „Dzięki, mamo” i znikał przed telewizorem albo komputerem. Czasem próbowałam z nim rozmawiać:

— Michałku, może byśmy poszli razem na spacer? — pytałam nieśmiało.
— Mamo, jestem zmęczony. Może jutro?

Jutro nigdy nie nadchodziło.

Najgorsze były weekendy. Wtedy dom zamieniał się w pole bitwy o porządek i perfekcję. Agnieszka biegała z mopem, wydając rozkazy jak generał na froncie. Ja starałam się nie przeszkadzać, ale zawsze znalazło się coś do zrobienia.

Pewnego dnia usłyszałam rozmowę przez drzwi:

— Michał, twoja mama znowu zostawiła naczynia w zlewie! Ile razy mam jej powtarzać?
— Daj spokój, Aga. Jest starsza…
— To niech się nauczy! Ja nie mam czasu po niej sprzątać!

Zacisnęłam pięści. Łzy napłynęły mi do oczu. Czy naprawdę stałam się ciężarem? Czy moje starania nic nie znaczą?

Wieczorem zadzwoniła do mnie Basia, moja przyjaciółka z rodzinnej wsi:

— Haniu, jak tam u was?
— Dobrze… — skłamałam.
— Nie wierzę ci. Słyszę po głosie. Powiedz mi prawdę.

Wtedy pękłam. Opowiedziałam jej wszystko: o samotności w tłumie, o tym jak czuję się niewidzialna i niepotrzebna.

— Haniu, ty musisz postawić granice! — powiedziała stanowczo Basia. — Jesteś ich matką i babcią, a nie służącą!

Te słowa długo dźwięczały mi w uszach.

Następnego dnia postanowiłam spróbować coś zmienić. Kiedy Agnieszka poprosiła mnie o wyprasowanie jej sukienki na spotkanie służbowe, odpowiedziałam spokojnie:

— Przepraszam, Agnieszko, ale dziś mam zamiar odpocząć i poczytać książkę.

Spojrzała na mnie z niedowierzaniem:

— Co proszę?
— Chciałabym mieć trochę czasu dla siebie — powtórzyłam ciszej.

Przez chwilę panowała niezręczna cisza. Potem odwróciła się na pięcie i wyszła z pokoju.

Wieczorem Michał zapytał:

— Mamo, wszystko w porządku?
— Tak, synku. Po prostu… czuję się trochę zmęczona.
— Może powinnaś pojechać na kilka dni do Basi? Odpocząć od nas?

Zabolało mnie to bardziej niż mogłam przypuszczać. Czy naprawdę chcą się mnie pozbyć?

Przez kolejne dni atmosfera była napięta. Agnieszka robiła wszystko sama, ale widziałam jej irytację. Michał był jeszcze bardziej nieobecny niż zwykle.

W końcu zebrałam się na odwagę i poprosiłam ich o rozmowę przy stole.

— Chciałabym coś wam powiedzieć — zaczęłam drżącym głosem. — Kocham was bardzo i chcę wam pomagać, ale nie mogę być waszą służącą. Potrzebuję szacunku i trochę własnego życia.

Agnieszka spojrzała na mnie chłodno:

— Myślałam, że chcesz być częścią rodziny.
— Chcę! Ale rodzina to nie tylko obowiązki i rozkazy. To też wsparcie i zrozumienie.

Michał spuścił wzrok:

— Przepraszam, mamo. Nie zauważyłem…

Nie wiem, czy coś się zmieniło na zawsze. Ale od tego dnia zaczęłam walczyć o siebie. Zaczęłam wychodzić na spacery sama, spotykać się z sąsiadkami z bloku, zapisałam się nawet na zajęcia jogi dla seniorów.

Czasem Agnieszka nadal patrzy na mnie z wyrzutem. Czasem Michał zapomina zadzwonić. Ale ja już wiem jedno: moje życie należy do mnie.

Czy naprawdę musimy poświęcać własne szczęście dla innych? Czy każda polska matka musi być służącą we własnym domu? Może czas powiedzieć „dość” i zacząć żyć dla siebie?