Moje urodziny, mój bunt – jak jeden wyjazd rozbił rodzinne układy

– Co ty wyprawiasz, Elżbieta? – głos mojego męża, Andrzeja, odbił się echem po kuchni, gdy tylko oznajmiłam mu, że na swoje pięćdziesiąte urodziny wyjeżdżam sama do Krakowa. – Przecież wiesz, że mama tego nie przeżyje!

Zatrzymałam się z nożem nad deską do krojenia. W powietrzu zawisł zapach cebuli i czegoś jeszcze – czegoś dusznego, ciężkiego. To był zapach mojej frustracji, która narastała od lat.

– Andrzej, to są MOJE urodziny. Chcę je spędzić tak, jak chcę. Bez gotowania dla dwudziestu osób, bez udawania, że wszystko jest w porządku. Potrzebuję odpocząć – powiedziałam cicho, ale stanowczo.

Mąż spojrzał na mnie tak, jakby zobaczył mnie pierwszy raz w życiu. – A dzieci? A mama? A moja siostra? – wyliczał z niedowierzaniem.

– Dzieci są dorosłe, rozumieją. Twoja mama i siostra… cóż, najwyższy czas, żeby przestały traktować mnie jak darmową kucharkę i kelnerkę – odparłam, czując jak serce wali mi w piersi.

Wiedziałam, co się stanie. W tej rodzinie kobieta była od tego, żeby wszystko ogarniać. Moja teściowa, pani Halina, zawsze powtarzała: „Elżunia, ty to masz złote ręce!” Ale za tymi słowami kryło się coś więcej – oczekiwanie, że będę robić wszystko za wszystkich.

– Mama już dzwoniła. Pytała o menu na twoje urodziny – mruknął Andrzej. – Powiedziałem jej, że nie wiem, co planujesz. Wiesz, jak ona potrafi się obrazić.

Westchnęłam ciężko. Przez lata godziłam się na wszystko: święta u nas, imieniny u nas, chrzciny wnuków – oczywiście u nas. Nawet pogrzeb ciotki Zosi kończył się u nas stypą. Ja gotowałam, sprzątałam, a potem jeszcze słuchałam narzekań teściowej: „A czemu nie ma śledzi po kaszubsku?” albo „Zupa za słona”.

Tym razem postanowiłam powiedzieć „dość”.

– Elżbieta! Ty chyba żartujesz! – usłyszałam nagle za plecami głos mojej córki, Magdy. Stała w drzwiach z telefonem w ręku. – Babcia już do mnie dzwoniła! Pytała, czy wiem coś o twoim… wybryku.

– To nie wybryk – odpowiedziałam spokojnie. – To decyzja. Chcę spędzić ten dzień sama ze sobą. Zobaczyć Wawel, posiedzieć w kawiarni nad Wisłą. Po prostu odpocząć.

Magda spojrzała na mnie z mieszanką podziwu i niepokoju. – Wiesz, że babcia ci tego nie wybaczy? Ona już szykuje listę gości! Ciocia Basia też dzwoniła… podobno wszyscy mają przyjechać.

Poczułam ścisk w żołądku. Wiedziałam, że to będzie wojna.

Wieczorem Andrzej wrócił z pracy ponury jak burza. – Mama była u nas pod blokiem! Czekała na mnie pod klatką! Powiedziała, że jeśli nie będzie imprezy u ciebie, to ona zrobi ją u siebie i zaprosi wszystkich BEZ CIEBIE!

Zaśmiałam się gorzko. – Niech robi. Może wtedy zobaczycie wszyscy, ile pracy to kosztuje.

Następnego dnia telefon dzwonił bez przerwy. Najpierw Halina:

– Elżbieta! Co ty wyprawiasz? Jak możesz zostawić rodzinę w takim dniu? Przecież to twoje święto!
– Właśnie dlatego chcę je spędzić po swojemu.
– A kto zrobi sałatkę jarzynową? Kto upiecze sernik? Ty zawsze robisz najlepszy!
– Może czas nauczyć się samemu?
– Ty jesteś egoistką! Zawsze myślałam, że rodzina jest dla ciebie najważniejsza!

Potem ciocia Basia:

– Ela, kochanie… może jednak zmienisz zdanie? Wszyscy na ciebie liczą!
– Przykro mi. Już zarezerwowałam hotel.

Nawet mój syn Tomek napisał SMS-a: „Mamo, szanuję twoją decyzję. Ale babcia jest wściekła jak osa.”

W pracy koleżanki patrzyły na mnie z niedowierzaniem:

– Ty naprawdę jedziesz sama do Krakowa?
– Tak.
– I zostawiasz rodzinę?
– Tak.
– Ale… po co?
– Żeby odpocząć od bycia wszystkim dla wszystkich.

Dzień przed wyjazdem Andrzej chodził po domu jak zbity pies.

– Może jednak zostaniesz? Mama mówiła, że jak cię nie będzie, to ona już nigdy do nas nie przyjdzie.

Spojrzałam mu prosto w oczy:

– Andrzej… a może to by było najlepsze rozwiązanie dla wszystkich?

Wyjechałam rano pociągiem IC do Krakowa. Siedząc przy oknie i patrząc na przesuwające się za szybą pola i lasy, poczułam coś dziwnego: ulgę i strach jednocześnie. Czy naprawdę jestem aż tak zła? Czy kobieta po pięćdziesiątce nie ma prawa do chwili dla siebie?

W Krakowie zameldowałam się w małym hoteliku na Kazimierzu. Przez trzy dni chodziłam po mieście jak turystka: zwiedzałam muzea, piłam kawę na Plantach, jadłam obiad sama w restauracji. Wieczorami czytałam książki i słuchałam muzyki.

Telefon milczał – wyłączyłam go celowo. Dopiero ostatniego dnia odważyłam się go włączyć.

Zalała mnie fala wiadomości: od Haliny (17 nieodebranych połączeń), od Basi (5 SMS-ów), od Magdy („Mamo, babcia płacze”), od Andrzeja („Wróć już do domu”).

Zadzwoniłam do Magdy:

– Mamo… babcia mówiła wszystkim na imprezie u siebie, że jesteś chora psychicznie! Że uciekłaś od rodziny!
– Nie uciekłam. Po prostu chciałam odpocząć.
– Ja cię rozumiem… ale tu wszyscy gadają tylko o tym.

Wróciłam do domu wieczorem. Andrzej siedział przy stole z miną obrażonego dziecka.

– No i co osiągnęłaś tym wyjazdem?

Usiadłam naprzeciwko niego i spojrzałam mu prosto w oczy:

– Osiągnęłam spokój. I pokazałam wam wszystkim, że mam prawo do własnego życia.

Następnego dnia Halina przyszła pod drzwi z ciocią Basią i torbą pełną jedzenia.

– Elżbieta! Jak mogłaś?!
– Halino… czy ty kiedykolwiek zapytałaś mnie, czy mam ochotę gotować dla was wszystkich?
– Ale przecież zawsze to robiłaś!
– Bo musiałam! Bo nikt inny nie chciał!
– To teraz już nigdy niczego dla nas nie zrobisz?
– Zrobię wtedy, kiedy będę miała ochotę. Nie dlatego, że muszę.

Halina spojrzała na mnie zszokowana. Ciocia Basia zaczęła płakać.

Przez kolejne tygodnie atmosfera była napięta jak struna. Andrzej chodził obrażony, Halina przestała dzwonić codziennie. Magda zaczęła częściej pytać mnie o zdanie i… pomagać w kuchni.

Po miesiącu zadzwoniła Halina:

– Elżbieta… może byśmy się spotkały na kawie? Tylko we dwie?

Poszłyśmy do kawiarni na rogu. Siedziałyśmy długo w milczeniu.

– Wiesz… ja też czasem mam ochotę uciec od wszystkich – powiedziała nagle teściowa cicho.
– To czemu tego nie robisz?
– Bo nie umiem być sama ze sobą…

Patrzyłyśmy na siebie długo. Może coś pękło w tej naszej rodzinnej skorupie?

Dziś minęły dwa lata od tamtych urodzin. Nadal czasem gotuję dla rodziny – ale tylko wtedy, kiedy naprawdę chcę. Czasem wyjeżdżam sama na weekendy i nikt już nie robi z tego afery.

Czasem myślę: ile kobiet w Polsce żyje tak jak ja kiedyś? Ile z nas boi się powiedzieć „dość”? Czy naprawdę musimy być wszystkim dla wszystkich – a dla siebie nikim?