Moja wnuczka znika w cieniu brata – czy powinnam zabrać ją do siebie?

— Babciu, czy ja też mogę dostać taki tort na urodziny jak Franek? — Zosia patrzyła na mnie wielkimi, smutnymi oczami, kiedy w salonie rozbrzmiewały śmiechy i okrzyki zachwytu nad prezentami dla jej młodszego brata. Emilia, moja córka, stała przy stole i z dumą prezentowała nowy rower Franka. Zosi nikt nie zauważył. Nawet nie dostała kawałka tortu z pierwszego krojenia.

Serce mi się ścisnęło. Od miesięcy obserwowałam, jak Emilia coraz bardziej faworyzuje Franka. Wszystko dla niego: nowe ubrania, zajęcia dodatkowe, pochwały za najmniejszy sukces. Zosia? Zawsze „za cicho”, „za mało się stara”, „nie przeszkadzaj teraz mamie”. Próbowałam rozmawiać z Emilią, ale ona tylko wzruszała ramionami.

— Mamo, nie przesadzaj. Zosia jest samodzielna, nie potrzebuje tyle uwagi co Franek — mówiła zniecierpliwiona. — Poza tym, ona sama się izoluje.

Ale ja widziałam więcej. Widziałam, jak Zosia zamyka się w swoim pokoju, jak rysuje smutne obrazki i chowa je pod poduszką. Jak coraz rzadziej się uśmiecha. Jak zaczyna ją boleć brzuch przed szkołą, choć kiedyś była pełna energii i ciekawości świata.

Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie cichym głosem:

— Babciu, czy mogę przyjechać do ciebie na weekend? Mama mówi, że nie ma czasu mnie zawieźć.

Zgodziłam się od razu. Kiedy przyszła do mnie w piątek po szkole, miała podkrążone oczy i ledwo się uśmiechała.

— Co się dzieje, Zosiu? — zapytałam delikatnie.

— Mama mówi, że jestem za duża na przytulanie. Że powinnam pomagać jej z Frankiem. Ale ja też chciałabym czasem być dzieckiem…

Przytuliłam ją mocno. Wtedy poczułam, jak bardzo jest krucha i jak bardzo potrzebuje miłości.

Przez cały weekend starałam się dać jej wszystko to, czego nie dostaje w domu: uwagę, rozmowę, wspólne gotowanie naleśników. Zosia rozkwitała z godziny na godzinę. Wieczorem usiadłyśmy razem na kanapie.

— Babciu, dlaczego mama mnie nie lubi? — zapytała nagle.

Zaniemówiłam. Jak odpowiedzieć dziecku na takie pytanie?

— Kochanie, mama cię kocha… tylko czasem dorośli nie potrafią tego pokazać — powiedziałam najdelikatniej jak umiałam.

Ale w środku czułam gniew i bezsilność. Próbowałam jeszcze raz porozmawiać z Emilią.

— Zosia cierpi, widzisz to? — powiedziałam jej przez telefon. — Ona potrzebuje twojej uwagi tak samo jak Franek!

— Mamo, przestań się wtrącać! — usłyszałam zirytowany głos córki. — Nie rozumiesz, ile mam na głowie? Franek jest trudniejszy, wymaga więcej pracy. Zosia sobie poradzi.

— Ale ona nie radzi sobie! — krzyknęłam przez łzy.

Emilia rozłączyła się bez słowa.

Zaczęłam rozważać najtrudniejszą decyzję w moim życiu: czy powinnam zabrać Zosię do siebie na stałe? Czy mam prawo ingerować w życie córki? Czy nie odbiorę jej szansy na naprawienie relacji z własnym dzieckiem?

Kolejne tygodnie były coraz trudniejsze. Zosia coraz częściej dzwoniła do mnie wieczorami:

— Babciu, mama znowu krzyczała na mnie przez Franka…

— Babciu, mama powiedziała, że jestem niewdzięczna…

Czułam się rozdarta. Z jednej strony chciałam chronić wnuczkę przed obojętnością i chłodem własnej matki. Z drugiej — bałam się konfliktu z Emilią i tego, że jeszcze bardziej ją od siebie oddalę.

W końcu postanowiłam porozmawiać z Zosią szczerze:

— Kochanie, czy chciałabyś zamieszkać u mnie na jakiś czas?

Zosia spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami. Przez chwilę milczała.

— A mama się nie obrazi?

— Może będzie musiała przemyśleć swoje zachowanie… Ale najważniejsze jest to, żebyś była szczęśliwa.

Zosia przytuliła się do mnie mocno i pierwszy raz od dawna zobaczyłam w jej oczach iskierkę nadziei.

Następnego dnia zadzwoniłam do Emilii.

— Chcę zabrać Zosię do siebie na jakiś czas — powiedziałam stanowczo. — Ona cierpi i potrzebuje wsparcia.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

— Mamo… nie wiem… Może masz rację… Ale co ludzie powiedzą? Że jestem złą matką?

— Ludzie zawsze będą gadać. Ale twoja córka potrzebuje pomocy tu i teraz.

Emilia zgodziła się niechętnie. Przez kilka dni nie odzywała się do mnie wcale.

Zosia zamieszkała u mnie. Powoli odzyskiwała radość życia: zaczęła śpiewać pod prysznicem, malować kolorowe obrazki, zapraszać koleżanki ze szkoły. Ale ja wciąż miałam w sercu ciężar: czy dobrze zrobiłam? Czy nie rozbiłam rodziny jeszcze bardziej?

Czasem słyszę głosy sąsiadek: „A widziała pani? Córka oddała dziecko babci!” Ale kiedy patrzę na Zosię śmiejącą się przy stole podczas wspólnej kolacji, wiem jedno: zrobiłam to z miłości.

Czy każda matka potrafi zobaczyć cierpienie swojego dziecka? Czy czasem trzeba mieć odwagę stanąć przeciwko własnej rodzinie dla dobra niewinnego dziecka?