Moja córka nienawidzi mnie za brak wsparcia finansowego – czy naprawdę jestem gorszą matką?
– Mamo, dlaczego nigdy nie możesz mi pomóc tak jak teściowie? – głos Agnieszki drżał, a jej oczy błyszczały gniewem i rozczarowaniem. Stała w moim małym salonie, z ramionami skrzyżowanymi na piersi, podczas gdy ja siedziałam na starej kanapie, ściskając w dłoniach kubek herbaty.
Miałam wtedy 68 lat i czułam się starsza niż kiedykolwiek. Agnieszka była moim jedynym dzieckiem, cudem, który pojawił się w moim życiu, gdy już dawno pogodziłam się z myślą, że nigdy nie zostanę matką. Przez lata z mężem próbowaliśmy wszystkiego – lekarze, zioła, modlitwy. Kiedy w końcu zaszłam w ciążę w wieku 45 lat, byłam najszczęśliwszą kobietą na świecie. Ale teraz, patrząc na moją dorosłą córkę, czułam się jak porażka.
– Agnieszko, przecież wiesz, że mam tylko emeryturę… – zaczęłam nieśmiało.
– Ale oni zawsze coś dają! Nowy samochód, wakacje nad morzem, nawet na remont mieszkania dorzucili! – przerwała mi ostro. – A ty? Nawet na chrzciny Antosia nie dałaś ani grosza!
Zabolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać. Przecież przez całe życie starałam się dać jej wszystko, co mogłam. Może nie były to drogie prezenty czy pieniądze, ale miłość, czas i wsparcie. Po śmierci męża zostałyśmy same. Pracowałam jako bibliotekarka w szkole podstawowej – pensja była skromna, ale wystarczało nam na skromne życie. Agnieszka nigdy nie chodziła głodna ani zaniedbana. Ale teraz widziałam w jej oczach tylko rozczarowanie.
– Wiesz, że twoi teściowie mają firmę budowlaną. Zarabiają krocie – powiedziałam cicho.
– Ale to nie chodzi o kwoty! Chodzi o gest! O to, że im zależy! – wykrzyczała.
Milczałam przez chwilę. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: jak płakałam po nocach, bo nie stać mnie było na nowe buty dla niej; jak odmawiałam sobie wszystkiego, by mogła pojechać na zieloną szkołę; jak szyłam jej sukienki na studniówkę z resztek materiałów. Czy to wszystko naprawdę nic nie znaczyło?
– Może powinnaś była mieć dzieci wcześniej – rzuciła nagle. – Może wtedy miałabyś więcej siły i pieniędzy.
Te słowa uderzyły mnie jak policzek. Przez chwilę miałam ochotę krzyknąć, wybiec z pokoju, zamknąć się w łazience i płakać jak dziecko. Ale tylko zacisnęłam usta i spojrzałam na nią bez słowa.
Agnieszka odwróciła wzrok i zaczęła nerwowo przeglądać telefon. Wiem, że jej mąż, Tomek, często porównuje mnie do swoich rodziców. Oni mają dom pod Warszawą, dwa samochody i jeżdżą na wakacje do Egiptu. Ja mam dwupokojowe mieszkanie w bloku z wielkiej płyty i starego fiata punto.
Czasem wydaje mi się, że Agnieszka wstydzi się mnie przed nimi. Na rodzinnych spotkaniach siedzę cicho w kącie i czuję się jak uboga krewna. Teściowa Agnieszki zawsze przynosi drogie prezenty dla wnuka i chwali się nowymi inwestycjami. Ja mogę co najwyżej upiec ciasto i przynieść słoik domowego dżemu.
Pamiętam dzień chrztu Antosia. Stałam z boku kościoła i patrzyłam, jak teściowie wręczają kopertę z pieniędzmi i złoty łańcuszek. Ja miałam tylko pluszowego misia kupionego za ostatnie oszczędności. Agnieszka nawet nie spojrzała na mnie tego dnia.
Po tamtej kłótni przez kilka tygodni nie dzwoniła. Czułam się samotna jak nigdy dotąd. Sąsiadka próbowała mnie pocieszać:
– Pani Haniu, dzieci teraz takie są… Wszystko chcą mieć od razu.
Ale ja wiedziałam, że to coś więcej niż tylko roszczeniowość. To była rana, która rosła między nami od lat. Może rzeczywiście zawiodłam jako matka?
Kiedy w końcu zadzwoniła, rozmowa była chłodna i rzeczowa:
– Mamo, możesz zostać z Antosiem w sobotę? Musimy z Tomkiem jechać do Łodzi na spotkanie biznesowe.
– Oczywiście – odpowiedziałam bez wahania.
Przyszła rano, zostawiła wnuka i wyszła bez słowa podziękowania. Patrzyłam za nią przez okno i czułam narastającą pustkę.
Z Antosiem spędziłam cudowny dzień – czytaliśmy bajki, lepiliśmy pierogi i śmialiśmy się do łez. Wieczorem Agnieszka wróciła zmęczona i zirytowana.
– Mamo, czemu nie kupiłaś mu nowych puzzli? Przecież mówiłam ci ostatnio!
– Nie miałam już pieniędzy… – wyszeptałam zawstydzona.
Westchnęła ciężko i zabrała syna do domu.
Od tamtej pory widujemy się coraz rzadziej. Czasem dzwoni tylko po to, żeby poprosić o przysługę albo narzekać na Tomka. Nigdy nie pyta, jak się czuję ani czy czegoś potrzebuję.
Często siedzę wieczorami przy oknie i zastanawiam się: gdzie popełniłam błąd? Czy naprawdę jestem gorszą matką tylko dlatego, że nie stać mnie na prezenty? Czy miłość i poświęcenie nic już dziś nie znaczą?
Może powinnam była walczyć o lepszą pracę albo odkładać każdy grosz na przyszłość Agnieszki? Ale wtedy nie byłoby wspólnych spacerów po parku ani wieczorów przy książkach…
Czasem mam ochotę zadzwonić do niej i powiedzieć: „Kocham cię najbardziej na świecie. Przepraszam, że nie mogę dać ci więcej.” Ale boję się jej reakcji.
Czy naprawdę pieniądze są dziś ważniejsze niż matczyna miłość? Czy kiedyś mi wybaczy? A może już zawsze będę dla niej tylko tą gorszą matką?
Może wy mi powiecie: czy naprawdę jestem winna temu wszystkiemu? Czy można być dobrą matką bez pieniędzy?